Wpisy archiwalne Maj, 2011, strona 1 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1129.46 km (w terenie 70.00 km; 6.20%)
Czas w ruchu:53:06
Średnia prędkość:21.27 km/h
Maksymalna prędkość:56.30 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:102.68 km i 4h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
151.42 km 22.00 km teren
06:44 h 22.49 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Inwazja much i kolejny kapeć, czyli niedzielny wypad na Hel

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 4

Sobota była jednym wielkim czyszczeniem naszych wehikułów. Później natomiast oglądaliśmy finał Ligi Mistrzów. Niedziele jednak mieliśmy wolną i postanowiliśmy pojechać na Hel. Byliśmy tam rok temu, jednak bez większego zwiedzania rozmieszczonych po drodze atrakcji turystycznych. Dziś natomiast skupiliśmy się głównie na nich, tym samym odstawiając dystans oraz inne statystyki na drugi plan.

W porównaniu z pobudką o 2 w nocy, którą zafundowaliśmy sobie tydzień temu, dziś pozwoliliśmy sobie pospać dłużej. Wyjeżdżamy więc dopiero około godziny 10.30.
Pogoda od początku beznadziejna, ale zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Co ważne, nie zapowiadali żadnych opadów, co, nawet pomimo silnego wiatru, przekonało nas do wyjazdu. Pierwsze 25km to świetnie nam znana droga do Pucka. Docieramy tam już po godzinie jazdy, co jest bardzo dobrym wynikiem. Po pierwszych 15km licznik wskazywał średnią prędkość na poziomie 27.6 km/h, jednak potem zaczęły się podjazdy.


Przystań jachtowa w Pucku

W Pucku zatrzymujemy się tylko na minutkę żeby cyknąć fotkę i ruszamy dalej. Zaraz za Puckiem zaczyna się ścieżka rowerowa, która prowadzi aż do samego Helu. Pół godziny później dojeżdżamy już do Władysławowa z bardzo dobrym czasem. Właśnie we Władku zaczynają się przygody. Kamil nie zdążył kupić wczoraj nowej opony na tylne koło, a ta z którą jechał była w bardzo kiepskim stanie. Bieżnik kompletnie starty. Po 40km łapiemy więc kapcia. Wystarczył mały kamyczek, który dostał się między oponę a dętkę. Zdejmujemy więc oponę z koła i dokładnie sprawdzamy jej stan. Udaje nam się znaleźć 3 miejsca, które mogą powodować kolejne przebicia dętki. Nie ma sensu zakładać nowej, bo po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach znowu złapiemy kapcia. Wyjmujemy więc łatki i łatamy nimi nie dętkę, lecz oponę, od wewnątrz. Pomysł okazał się bardzo dobry i do samego końca wycieczki nie mieliśmy już żadnych tego typu przygód.



Armia wiatraków w okolicach Pucka. Ta sama, którą mijaliśmy tydzień temu, jednak z zupełnie innej strony.


Wymiana dętki we Władysławowie...

Czas, który udało nam się nadrobić dzięki dobremu tempu tracimy więc na wymianie dętki. Traktujemy to jednak jako postój, przy okazji najadając się do syta. Za Władysławowem wjeżdżamy na mierzeję Helską i po chwili doświadczamy istnej inwazji muszek. W okolicach Chałup (tak, tych z piosenki Wodeckiego :D), gdzie ścieżka rowerowa schodzi tuż pod zatokę Pucką, zaczyna się najgorszy etap naszej wycieczki. Setki much zaczynają wlatywać nam w otwory w kasku, za ubrania, okulary, do ust czy uszu. Nie można normalnie oddychać, gdyż każdy wdech to ryzyko połknięcia kilkunastu owadów naraz. Podnieść głowy również nie można – musimy tak jechać przez ponad 10 kilometrów. Jedziemy około 30 km/h, więc owady uderzają w nas i już na nas zostają :). Kamil wyjmuje więc swoją chustkę, którą wziął na traskę i zakrywa całą twarz. Świetnie się to sprawdza. Po drodze mijamy innych rowerzystów, którzy rozpaczają ze łzami w oczach i mają ochotę jedynie na powrót. Wszystko przez te cholerne owady.


Ścieżka rowerowa na Mierzei Helskiej.


Inwazja owadów na mierzei.


Ochrona przed owadami, bardzo skuteczna :)

W końcu dojeżdżamy do Jastarni. Objeżdżamy tam zespół bunkrów z II Wojny Światowej - jeden z naszych dzisiejszych celów. Później podjeżdżamy pod ośrodek, do którego Olaf jedzie jutro na klasową wycieczkę. Poniżej kilka fot bunkrów z tzw. Ośrodka oporu Jastarnia.










Na szlaku mijamy nawet sporo osób.

Pogoda znacznie się poprawia. Zza chmur wychodzi nawet słońce. Mijamy całą Jastarnię dojeżdżając do Jutaty. Tutaj ścieżki nie ma w ogóle, więc trzeba jechać chodnikiem. Potem zaczyna się jakaś ścieżka rowerowa, jednak nie wyłożona kostką, oferująca jedynie utwardzony piasek. Postanawiamy jechać więc asfaltem, co nie podoba się kierowcom. Cały czas na nas trąbią, więc w końcu jesteśmy zmuszeni zjechać na ścieżkę. Jedziemy nią do samego Helu. Po drodze wchodzimy do Muzeum obrony wybrzeża w Helu. Jest nim Wieża kierowania ogniem wybudowana przez hitlerowców w czasach II Wojny Światowej.


Lotnisko w Jastarni.


Wieża kierowania ogniem.







Po zwiedzeniu muzeum kierujemy się do centrum Helu. Objeżdżamy je i następnie dojeżdżamy do latarni morskiej. Potem na chwilę wchodzimy do sklepu i ta chwila się przedłuża. Chmury zasłoniły niebo, zaczęło nawet mocno padać. Stoimy 15 minut pod dachem sklepu i po przejściu chmury, wyjeżdżamy z Helu.


Latarnia morska w Helu.

Powrót jest identyczny. Cały czas wzdłuż mierzei, potem z Władysławowa tą samą ścieżka rowerową, wzdłuż zatoki, do Pucka. Do Gdyni dojeżdżamy około godziny 20. Wycieczka jak najbardziej udana. Nie jechało się nam jednak za dobrze. Gdybyśmy mieli przejechać 300km właśnie dziś, nie jesteśmy pewni, czy dali byśmy radę. Najbliższe dwa dni, czyli poniedziałek i wtorek Olaf spędzi na wycieczce klasowej w Jastarni. Kamil wykorzysta więc ten czas na serwisowanie roweru. Trzeba zmienić oponę, wycentrować koło, dokupić oświetlenie, może jakieś rogi. Prawdopodobnie w środę pojedziemy na jakąś krótka traskę, a kolejny weekend to kolejny długi dystans, dłuższy niż dziś.

Maj kończymy z przeciętnym wynikiem 1130km. Bardziej stabilna pogoda i byłoby na pewno więcej kilosów, ale i tak jesteśmy zadowoleni, a najbardziej z przekroczenia po raz pierwszy bariery 300km. Oby w czerwcu stuknęło jeszcze więcej kilometrów!



.
Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
32.89 km 5.00 km teren
01:27 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Po szkole

Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 0

We wtorek pojeździliśmy po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, dziś dla odmiany zafundowaliśmy sobie trochę szosy, lecz kilka kilometrów w lesie także wpadło.
Słonecznie, ciepło i bezchmurnie, ale.. wiatr daje ostro popalić.

Ruszamy około godziny 17 30, najpierw standardowo lasem do Koleczkowa. Tam odbijamy na prawo na około 10 kilometrowy odcinek drogą wojewódzką do Nowego Dworu Wejherowskiego. Miejscami wiatr wieje w plecy więc można rozwinąć przyzwoitą prędkość. W Zbychowie posiedzieliśmy przy pobliskim stawie około godziny. Pogadaliśmy, zjedliśmy co nie co i ruszyliśmy w drogę powrotną - tym razem zjazd lasem do Rumii i powrót miastem.

Na weekend prognoza pogody taka sobie, mogłoby być lepiej. Mimo wszystko, prawdopodobnie w niedzielę pojedziemy na Hel.



.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
23.62 km 12.00 km teren
01:35 h 14.92 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 3

CAŁĄ SOBOTĘ SPĘDZILIŚMY NA TRASIE LICZĄCEJ PONAD 300 KM. WPIS JEST JEDNAK ZABLOKOWANY PRZEZ MODERATORÓW JUŻ OD TRZECH DNI I NIE JEST WIDOCZNY PO WEJŚCIU NA INFO O NASZYM PROFILU. ZOBACZYĆ GO MOŻNA DOPIERO PO WPISANIU ADRESU BLOGA W PRZEGLĄDARCE. Wynika to z tego, że moderatorzy sprawdzają każdą długą wycieczkę, czy nie jest ona czasami oszustwem. Mamy nadzieję, że niedługo wpis zostanie odblokowany, tym czasem odsyłamy was do wpisania adresu bloga manualnie lub kliknięciu w archiwum bloga w "Maj".

Po tym krótkim ogłoszeniu parafialnym szczególnie skierowanym do naszych znajomych bikerów z serwisu (zakładamy, że żaden z Was nie wpisuje naszego adresu bloga w przeglądarce, tylko wchodzi na nasz profil), przejdźmy do dzisiejszej wycieczki :)



Nasz kumpel, Orzeł kupił sobie niedawno nowego Scotta. Postanowiliśmy więc wybrać się razem z nim, w trójkę, do lasu. Trochę błądziliśmy, trochę jeździliśmy po znajomych nam szlakach. W większości były to jednak mocno zarośnięte ścieżki, dawno nie uczęszczane. Słońce świeciło dosyć mocno, było więc ciepło. Pojeździliśmy trochę po Trójmiejskim Parku, potem wyjechaliśmy na miasto, gdzie mocno dawał o sobie znać wiatr. Do domu wracaliśmy już miastem, gdy nagle lunął deszcz. Trochę zmokliśmy, ale z cukru nie jesteśmy.

Wypad mimo wszystko udany, fajne podjazdy, trochę przeszkód w postaci wystających korzeni, czy sypkiego piasku. Na czwartek planujemy kolejną krótką traskę i w sobotę śmigamy na Hel.

.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
304.19 km 7.00 km teren
14:56 h 20.37 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trzy stówy z przygodami :)

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 7

Prognoza na sobotę była bardzo nieciekawa. W przeciągu dnia deszcz, burze a co za tym idzie, również wiatr. Dodatkowo zapowiadany był 'koniec świata' w okolicach godziny 18, co totalnie nam nie pasowało :D. Niestety nie udało się skontaktować z gościem, który za to odpowiada, żeby choć o kilka godzin przełożył swoje zachcianki :) Prognoza pogody jednak nagle się zmieniła na dobre, więc ryzykujemy i postanawiamy jechać.

Godzina 2 - pobudka. Jako, że jedziemy na 300km, to i tak wstajemy dosyć późno. Chcemy jednak uniknąć jazdy po ciemku drogami wojewódzkimi. O godzinie 3:10 spotykamy się w jednym miejscu i pięć minut później jesteśmy już w trasie. Pierwsze pół godziny to przejechanie Rumi i Redy. Jedziemy miastem, więc nie mamy problemów z brakiem oświetlenia. Po wyjechaniu z Redy, dostajemy się na wojewódzką 216 w kierunku Pucka i Helu.


Wyjazd z Gdyni - godzina 3:10.


Tabliczka znajdująca się zaraz za Gdynią. Nie odzwierciedla jednak naszej trasy, ponieważ nie jechaliśmy krajową szóstką, czyli najkrótszą z możliwych dróg.


Armia wiatraków w okolicach Pucka.

Za Redą wjeżdżamy na stromy podjazd, zaraz za nim, około godziny 4 zaczyna się rozjaśniać. Przed Puckiem odbijamy na drogę wojewódzką nr 213 prowadzącą do samego Słupska. Zaraz za Żarnowcem pogoda zaczyna się psuć. Zebrały się chmury, wiatr szalał coraz bardziej i 10 kilometrów dalej w końcu spadł deszcz. Jechaliśmy wtedy jakąś wioską jednak zupełnie nie było gdzie się schować. Z daleka dochodzi dźwięk pierwszych grzmotów, tak więc pędzimy do Choczewa na przystanek pks. Zdążyliśmy po drodze zmoknąć, jednak dopiero teraz przyszła burza. Czekamy około godzinę (6.15-7.15), zrobiło się cholernie zimno i przez pewien czas naprawdę żałowaliśmy wyjazdu. Jazdy przy takiej temperaturze odechciewało się zupełnie a pogoda do bicia rekordu nie sprzyjała.


Jezioro Żarnowieckie.


Schron przed burzą - przystanek w Choczewie.

Kolejne kilkadziesiąt kilometrów to jazda po mokrej nawierzchni, jednak już bez deszczu ani burzy. Kilka kilometrów przed Słupskiem skręcamy by przedostać się na drogę krajową 21 prowadzącą do Ustki. Na początku droga wyłożona płytami, później jednak wjeżdżamy do lasu a tam jedzie się mniej przyjemnie. Wszędzie błoto, pełno dróg, których nie ma nawet na mapach. Dość długo błądzimy, w międzyczasie przechodzimy mostem przez rzekę Słupię i kawałek dalej udało nam się wydostać.
Właśnie w lesie przydaje nam się kompas w telefonie.


Most nad rzeką Słupią na leśnym odcinku w kierunku Ustki.

Droga nr 21 ma szerokie pobocze, dlatego ostatnie kilka kilometrów pokonujemy bez problemu i po godzinie 13 dojeżdżamy do jednego z celów naszej wyprawy – Ustki. Długo tam nie siedzimy – odpoczywamy nieopodal plaży, najadamy się i wyruszamy w kierunku Słupska. Pogoda robi się fenomenalna. Same słońce, zero chmur.




Bulwarek nadmorski w Ustce.


A to już plaża w Ustce.

Po 165 kilometrach w końcu dojeżdżamy do Słupska. Najpierw udajemy się do centrum. Pierwsze co rzuca się w oczy to piękny ryneczek. Później szukamy Burger Kinga – restauracji, której w trójmieście nie ma, a ta jest najbliższa. W poszukiwaniu fast-fooda, objeżdżamy cały Słupsk. Naprawdę ładne, szybko rozwijające się miasto, z dużą ilością ścieżek rowerowych, centrów handlowych, ale także parków z ławeczkami.




Piękny rynek w Słupsku. W oddali Kościół Najświętszej Maryi Panny

Wchodzimy do Burger Kinga, najadamy się i przy okazji korzystamy z sieci, sprawdzamy pogodę na powrót oraz obliczamy ilość kilometrów przy pomocy google map.


Tak kiedyś było w centrum Słupska.



Wyjeżdżamy przed godziną 15. Powrót planujemy w kierunku południa by dobić 300 kilometrów. Najpierw jedziemy drogą nr 210 w kierunku Bytowa, później odbijamy na 212 w stronę Lęborka i w miejscowości Czarna Dąbrówka kierujemy się na Sierakowice i Kartuzy. W Czarnej Dąbrówce mijamy jakiś festyn. Jak się później okazuje - dzień strażaka. Szkoda, że pani, która śpiewała, trochę fałszowała.


Dzień strażaka w Czarnej Dąbrówce.

Właśnie za Czarną Dąbrówką zaczyna się najcięższy odcinek. Po ponad 230 kilometrach nie jest już łatwo z kaszubskimi pagórkami. Co gorsze, 5 kilometrów przed Sierakowicami łapiemy kapcia. W Starogardzie kilka tygodni temu dętkę przebił Olaf, teraz Kamil. Tak dla równowagi :D Wymiana dętki pochłonęła dużo czasu, a tego było już mało, dochodziła godzina 20.


Efekty wymiany dętki w tylnym kole (łańcuch był świeżo posmarowany ;))

Do Gdyni zostało około 60 kilometrów. Sił coraz mniej, za to spać chce się coraz bardziej. O 21.30 dojeżdżamy do Kartuz a tu już robi się ciemno. Został nam 10-kilometrowy odcinek w dół do Przodkowa – bez światła dziennego niestety trzeba jechać wolno. Później został nam odcinek przez kilka wsi – zupełnie nieoświetlony. Jedziemy obok siebie by bardziej oświetlić drogę. Nie widać zupełnie nic. Co jakiś czas mijają nas tylko auta, które dają długimi po oczach, tym samym oświetlając drogę.


Tyle widzieliśmy jadąc po godzinie 22 :) To co widać, to nie wieża Eiffela. To RTCN Chwaszczyno.

Na odcinku z Koleczkowa do Gdyni jechało się najmniej przyjemnie. Z racji że 8km to zjazd bez ruchu (rozpędzić w lesie w nocy się nie można), jest bardzo zimno. Po ponad półgodzinnym zjeźdźie cali zmarznięci wjeżdżamy do miasta. Na liczniku 304 kilometry więc cel osiągnięty. 4 setki osiągnąć będzie trudno jednak do tego będziemy dążyć. Tym bardziej, że dzień robi sie coraz dłuższy a pogoda bardziej przyjazna.

Pomińmy burzę, przebicie dętki i powrót w zupełnej ciemności - to była po prostu świetna wycieczka, a co najważniejsze - sprostaliśmy kolejnemu wyzwaniu i objechaliśmy pół województwa :)
Za tydzień w weekend pojedziemy na lajtową trasę, prawdopodobnie Hel.

A tymczasem - kolejna sklejka z mijanych po drodze tabliczek.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
52.83 km 0.00 km teren
02:27 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Ostatnie przygotowania przed weekendem

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 2

Dziś po szkole znaleźliśmy trochę wolnego czasu. Zamierzaliśmy pojechać na traskę około 50 km i ten zamiar zrealizowaliśmy. Pogoda nareszcie dopisała - słońce ostro dawało, lecz nie było parno. Wiaterek znad morza robi swoje. Gdyby wiał trochę delikatniej, można by powiedzieć, że pogoda była idealna.

Około godziny 17.30 umawiamy się w jednym miejscu i jedziemy do salonu rowerowego Żuchliński (przypominamy: największy salon rowerowy w Polsce :)). Olaf kupuje torbę trójkątną na ramę i wracamy z powrotem. Podjeżdżamy pod blok Przemka i zabieramy go na traskę. Wyjeżdżamy więc dopiero około godziny 18.

Dostajemy się asfaltem do Kosakowa i przed Pierwoszynem skręcamy na Dębogórze. Potem zjeżdżamy na polną drogę za Dębogórzem i po kilku kilometrach jazdy lasem wyjeżdżamy na wojewódzką 100. Jedziemy nią kawałek i po chwili się rozdzielamy. Przemek musi już wracać do domu, więc jedzie dalej wojewódzką a my skręcamy w polną drogę żeby po kilkunastu kilometrach jazdy raz piaskiem, raz płytami asfaltowymi, dojechać do Osłonina. Stamtąd już tylko 3 km do Rzucewa, więc ciśniemy bez zatrzymywania się.







Około 19.30 dojeżdżamy do celu. Pierwsze czego szukamy to sklep. Każdy kupuje butelkę picia i drożdżówkę, robimy fotkę pałacu Jana III Sobieskiego i zjeżdżamy na molo tuż pod pałacem. Tam siedzimy około pół godziny.





Słońce zachodzi i robi się chłodnawo, więc wyruszamy w drogę powrotną. Jedziemy identycznie, jednak w pewnym momencie zagadujemy się i nie skręcamy tam, gdzie powinniśmy. Pytamy się biegnącego gościa, gdzie prowadzi ta droga. W odpowiedzi słyszymy "Rewa". No dobra, w sumie możemy jechać do Rewy. Świetnie znamy tamtejsze drogi. Po drodze mijają nas wywrotki. Po chwili widzimy, że usypują piasek na drogę, żeby ją utwardzić. Przebijamy się przez usypane górki z piasku, dojeżdżamy do Rewy i do domu wracamy już asfaltem.



Wycieczka jak najbardziej udana. Pogoda bardzo dobra, jednak 1,5 godziny po powrocie do domu, zaczęło ostro padać. Sprawdziliśmy więc zaufaną prognozę pogody dla zatoki puckiej i... kiepsko. Planowaliśmy długi dystans w sobotę. Według prognozy, ma jednak mocno padać właśnie w sobotę, a niedziela podobno sucha. Będziemy chyba zmuszeni przełożyć naszą wycieczkę na niedzielę. Jutro podejmiemy decyzję. Po powrocie umyliśmy rowery, jutro posmarujemy łańcuchy i będziemy obserwować zmiany w prognozie.



.
Kategoria od 50 do 99 km


Dane wyjazdu:
21.78 km 0.00 km teren
00:55 h 23.76 km/h:
Maks. pr.:37.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Znowu w deszczu

Wtorek, 17 maja 2011 · dodano: 17.05.2011 | Komentarze 3

Dzisiaj jeszcze gorsza pogoda niż ta wczorajsza. Więcej deszczu, prawie cały dzień z pełnym zachmurzeniem, silny wiatr. Mimo tego, musimy zrealizować swoje założenie treningowe na ten tydzień.

Dziś po raz pierwszy w historii naszego bloga nie jechaliśmy razem :< . Początkowo umawiamy się o 20, lecz Olafowi przedłużają się korki z matmy i musimy ze wspólnego wyjazdu zrezygnować. Sam przejechałem więc dzisiejszy dystans. Jutro natomiast Olaf może wyjść, a ja nie. Jako, że blog prowadzimy razem i wpisujemy tylko dystanse, które pokonujemy we dwójkę, dziś zrobię wpis z mojej wycieczki, a Olaf pojedzie jutro na swój trening, z którego wpisu już nie będzie. Jesteśmy uczciwi, więc nie będziemy dodawać kilometrów, których nie pokonujemy razem.

Dziś przejechałem więc 21 km do Rumi i z powrotem oraz trochę pokręciłem się po mieście. Olaf jutro planuje zrobić nawet 50 km do Rzucewa, a w czwartek wspólnie pojedziemy ostatni trening przed sobotą. Pogoda już od czwartku ma być super :)


Widok na dzielnice Gdyni - Chylonię, oraz w dali - Pogórze.

.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
34.75 km 0.00 km teren
01:23 h 25.12 km/h:
Maks. pr.:48.10 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trening w deszczu

Poniedziałek, 16 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 4

Dzisiaj od rana na Pomorzu przelotne deszcze, jednak postanawiamy, że trzeba się pokręcić po okolicy, chociaż z 30 km. Po szkole, około godziny 18.30 wyjeżdżamy więc na krótką trasę, która rozpoczyna nasz cykl trzech treningów w tym tygodniu (poniedziałek, wtorek, czwartek). Chcemy jak najlepiej przygotować się na sobotnią, długą wycieczkę. Szczegółów jednak nie będziemy zdradzać ;)

Jedziemy więc ulicą Marszewską. Przed wyruszeniem nie dogadujemy się do końca i każdy jedzie w swoja stronę :) Olaf aż do Koleczkowa, a Kamil zjeżdża na Rumię. Po zdzwonieniu się, po 15 minutach znowu jedziemy razem. Przechodzimy nad dworcem w Rumi i dalej jedziemy świetnie znaną nam drogą. Cały czas przeszkadza deszcz, który pada już dość mocno.

Dzisiejszy wypad nie należał do udanych, bo był wymuszony. Średnia jednak dosyć dobra. Od czwartku ma nastąpić zmiana pogody na lepsze, na co z niecierpliwością czekamy. W sobotę, jeśli wierzyć prognozom, podczas długiej wycieczki pogoda będzie nam dopisywać. Zobaczy się!



.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
31.47 km 2.00 km teren
01:19 h 23.90 km/h:
Maks. pr.:46.60 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trening po okolicy

Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 13.05.2011 | Komentarze 1

Tydzień po majówce w szkole bardzo ciężki - masa roboty, więc dopiero w czwartek znaleźliśmy czas na rower. Zabieramy ze sobą Przemka i w 3 osoby około godziny 17:30 wyruszamy w kierunku Auchan w Rumii, gdzie znajduje się także sklep sportowy. Pogoda świetna. W Sopocie i Gdańsku burze, a w Gdyni czyste niebo :))

Rozejrzeliśmy się tam chwilę w poszukiwaniu trójkątnej torby na ramę dla Olafa, a następnie ruszyliśmy dalej – najpierw drogą wojewódzką nr 100, potem skręt w kierunku Dębogórza. Przed nim podjazd, a za nim droga polna w kierunku Suchego Dworu. Z racji, że nigdzie nam się nie spieszyło, posiedzieliśmy tam prawie godzinę, na ławce przed sklepem. Przemek to nasz kumpel z gimnazjum, widzimy sie dosyć rzadko, więc mieliśmy o czym gadać.

Pośmialiśmy się, powspominaliśmy czasy gimnazjum. Przed sklepem zaczepił nas... hmm... nazwijmy go lokalnym degustatorem tanich alkoholi :).
Śmieszny gość, był 'trochę' pijany i zaczął opowiadać nam o całym swoim życiu :D

Z Suchego dworu kierujemy się do Gdyni, zjeżdżamy serpentyną w dół i po kilku minutach rozdzielamy się. Dobra średnia, traska też niczego sobie jak na krótki trening. Na najbliższy weekend planujemy wyjazd na Hel, lecz pogoda na niedzielę niestety fatalna, tak więc żadnej długiej trasy nie będzie, a szkoda. Mamy jednak plany wobec kolejnego weekendu. Jeśli uda się zorganizować wypad, będzie o czym pisać :)




.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
217.40 km 15.00 km teren
10:13 h 21.28 km/h:
Maks. pr.:54.20 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kolejne 200km - u Putina na herbatce :D

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 5

Na ostatni dzień majówki zapowiadała się dość ładna pogoda – głupio tego było nie wykorzystać więc ruszamy na wycieczkę planowaną już w zeszłym roku, czyli Krynica Morska, Piaski i granica państwa na Mierzei Wiślanej. Tak, naprawdę byliśmy dziś w Rosji :D

Wyjeżdżamy o godzinie piątej. Od rana świeci słońce, więc dzień zapowiada się bardzo dobrze. Po kilku kilometrach zjeżdżamy ze ścieżki rowerowej i przez Gdynię poruszamy się pustymi o tej porze ulicami. Jechało się fantastycznie. W niedzielę w godzinach 5-7 ulice są totalnie puste. Przez Sopot i Gdańsk jedziemy już ścieżkami rowerowymi. W Gdańsku skręcamy w kierunku starego miasta przedostając się do krajowej siódemki.


Centrum Gdańska z rzeką Motławą o poranku.


Następnie mijamy rafinerię Gdańską. Jako ciekawostkę dodamy, że w 2003 roku był tam olbrzymi pożar z ofiarami śmiertelnymi. Wykorzystano wtedy większość jednostek straży pożarnej z całego trójmiasta.



Zjeżdżamy na mniej uczęszczaną szosę (ulica benzynowa, na której "o dziwo" śmierdzi benzyną) i po kilkudziesięciu minutach pedałowania wjeżdżamy na most w Sobieszewie. Przejeżdżamy nim przez Martwą Wisłę i robimy krótki postój, podczas którego słońce chowa się za chmurami i robi się bardzo zimno – niemal tak jak w ostatni czwartek. 100% zachmurzenia towarzyszy nam aż do południa.


Most w Sobieszewie. Martwa Wisła.

Jedziemy przez około 10 km do Świbna (dzielnicy Gdańska, także położonej na Wyspie Sobieszewskiej). Dojeżdżając wita nas ścieżka rowerowa prowadząca do samego promu. Na prom czekamy około 15 minut i znów marzniemy na zimnym powietrzu. Za przepływ Wisły płacimy każdy po 5 złotych i wysiadamy w miejscowości Mikoszewo. Chwilami lekko kropiło, jednak nie rozpadało się na tyle, by móc przeszkodzić w jeździe. Była to godzina 8.30, więc prom przepływał ujście Wisły prawie pusty.


Tak właśnie wygląda prom w Świbnie.




Wjeżdżając do Sztutowa zajeżdżamy zwiedzić tamtejszy obóz. Spędzamy tam około godziny podziwiając pozostałości po obozie koncentracyjnym hitlerowców z czasów Drugiej Wojny Światowej. Poniżej zamieszczamy sporo zdjęć właśnie z tego miejsca.






Karcer.


Szubienica służąca do natychmiastowej egzekucji.




Krematorium.


Tymi wagonikami dowożono wszystkie możliwe produkty jak też więźniów.


Komora gazowa.



Następnie wyruszamy w stronę Krynicy Morskiej. W Krynicy najpierw odwiedzamy plażę, później przerwa na śniadanie, dojazd do latarni i ruszamy na ostatni, ponad 10 kilometrowy odcinek, wiodący do Piasków – części Krynicy Morskiej leżącej 4 kilometry od granicy polsko-rosyjskiej.



Plaża w Krynicy.




Latarnia Morska w Krynicy.

W Piaskach mieliśmy niemały problem ze znalezieniem granicy. Najpierw wjechaliśmy w ślepą uliczkę, której nieopodal zostawiliśmy rowery i szybko sprawdziliśmy, czy w pobliskim, bardzo zarośniętym lesie nie ma drogi, która doprowadziłaby nas do celu. Atakowani przez muchy i pocięci krzakami dochodzimy do wniosku, że trzeba się cofnąć. Po kilku minutach w końcu znajdujemy właściwą drogę i dojeżdżamy nią aż do granicy. Na miejscu widzimy szlaban, tablice informacyjną z zakazem przekraczania granicy, a 50 metrów od szlabanu zauważamy jeep Straży Granicznej z dwoma polskimi żołnierzami. O dziwo, na granicy nie powitał nas pan Putin, a szkoda :D Jedziemy specjalnie 110 km żeby zobaczyć szlaban, a nikt tego nawet nie doceni :( Granica jest tak naprawdę kilkaset metrów dalej (jest nią pas powycinanych drzew na całą szerokość mierzei, jednak po przejściu przez szlaban pewni zaczęliby nas gonić panowie strażnicy. Woleliśmy nie ryzykować.



Po tylu godzinach jazdy naprawdę trudno jakoś wyglądać ;)




Zeszliśmy jeszcze na plażę. Ta również przedzielona była siatką na stronę polską i rosyjską. Przekroczyć granicę udało nam się tylko samymi nogami.

Powrót zaplanowaliśmy tak, by bez zatrzymywania się dojechać do promu, poza szybkimi zakupami w Krynicy Morskiej. Na zakupy stracilismy dobre pół godziny, gdyż akurat przed nami do sklepu weszła 10osobowa grupa z kolonii, byli bardzo niezdecydowani i tym samym blokowali całą kolejkę. Z powrotem jechało się znacznie szybciej – wiał mocny, północno-wschodni wiatr. Najpierw wiał w twarz, lecz później w plecy. Krótki postój zrobiliśmy 5 kilometrów przed promem w Mikoszewie. Kiedy dojechaliśmy do tej miejscowości, za nami zaczęło przyjeżdżać pełno aut – w przeciwnieństwie do poprzedniej przeprawy kilka godzin wcześniej, gdzie płynęliśmy prawie sami. Do tego doszła niemiecka grupa turystów (ok. 30 osób). W godzinach południowych i wieczornych ruch na promie jest naprawdę spory. Niezłą kasę tam trzepią. Za osobę 4 zł, za samochód już 14 zł a za autokar 150. Kursują co pół godziny w obydwie strony na raz.



Dojeżdżając do Sobieszewa obaj jesteśmy głodni a swoich zapasów już nie mamy, więc wchodzimy do baru. Porozmawialiśmy z właścicielem lokalu – ten zdziwił się, że taki 'kawał' drogi przyjechaliśmy tu z Gdyni. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że byliśmy już na granicy i teraz wracamy z powrotem. Po dwóch naszych zamówieniach dał nam gratis dużą porcję frytek. Kiedy odjeżdżaliśmy, zapraszał ponownie – bez wątpienia jeszcze kiedyś tam się wybierzemy, chociażby tylko po to by zjeść.

Reszta drogi to nic specjalnego, w Gdyni nie jedziemy miastem, lecz lasem mimo że jest ciemno. Bardzo przydają się tu lampki, które chociaż trochę oświetlają wystające kamienie. Wracamy dość późno, jednak to ze względu na dużo miejsc, które po drodze odwiedziliśmy. Ogólnie rzecz biorąc dzisiejsza wyprawa była zdecydowanie mniej wymagająca od czwartkowych Kaszub, nie czujemy się prawie w ogóle zmęczeni a jeszcze kilka tygodni temu po takim dystansie padaliśmy z nóg. Już w kolejny weekend wyprawa, bardziej poważnie podejdziemy pod barierę 300 kilometrów.




.
Kategoria od 200 do 299 km


Dane wyjazdu:
226.67 km 7.00 km teren
10:44 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:56.30 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Czwartkowa walka z pogodą - Bytów

Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 8

Godzina 4 nad ranem - pobudka. Prognoza na czwartek odrzucająca. Deszcz, zachmurzenie, niska temperatura, mocny, niekorzystny wiatr - to wszystko nie zniechęca nas jednak do pokonania kolejnej dwusetki. Pakujemy się i kilka minut po godzinie 5 jesteśmy już w drodze. Jak zwykle - na długie trasy wyjeżdżamy tylko w dwuosobowej ekipie.

Dość szybko przedostajemy się do Kartuz. Przed Kartuzami wije się sznur aut – na szczęście w przeciwnym kierunku. Nie będziemy się zbytnio rozpisywać. Wpis z Kartuz jest na łamach naszego bloga, tam znajdziecie dokładniejszy opis trasy. Potem wjeżdżamy na drogę wojewódzka 228, którą mamy poruszać się aż do samego Bytowa. Pierwszy postój przy zakręcie do Wieżycy (którędy jechaliśmy kilka tygodni temu). Jest to punkt widokowy "Złota Góra", który mijaliśmy podczas wycieczki na Kościerzynę.


Słońce powoli podnosi się przed godziną 6.


Postój przed wyżej wspomnianym punktem widokowym "Złota Góra".


Ruszając ponownie słońce chowa się za chmurami i robi się bardzo nieprzyjemnie. Jesteśmy prawie pewni, że niedługo dorwie nas burza, jednak po kilkunastu kilometrach chmury rozchodzą się i z taką aurą jedziemy prawie do samego Bytowa, gdzie dojeżdżamy około godziny 10.00.

Pierwsze, co zauważamy w tym mieście to duża ilość ścieżek rowerowych. Podjechaliśmy pod zamek, szybko zrobiliśmy zdjęcie a następnie usiedliśmy na pobliskiej ławce, obok rozkopanej starówki. Słońce znów się schowało, temperatura spadła bardzo szybko i zaczęło kropić. Dlatego też nie siedzimy dłużej na otwartym powietrzu, lecz jedziemy do jednego z supermarketów aby nie zamarznąć.


Zamek krzyżacki w Bytowie.



A to już rozkopany rynek.


Dłużej w Bytowie nie siedzimy i ruszamy z powrotem. Tym razem przez Sierakowice. Na początku kierujemy się kierunkowskazami w mieście, jednak te wyprowadzają nas w zupełnie inną stronę. Dlatego z pomocą mapki sami znajdujemy odpowiednią drogę. W międzyczasie zaczęło lać, dodatkowo sypało gradem. Przez błądzenie, jeszcze w Bytowie stuka nam pierwsza setka. Kilkanaście kilometrów dalej rozpogadza się już na dobre, co nie zmienia faktu, że temperatura nadal bardzo niska. W miejscowości Czarna Dąbrówka skręcamy na wcześniej wspomniane Sierakowice. Tam kolejny postój, a dalej jedziemy już wolniejszym tempem.

Kierujemy się w stronę Lęborka, jednak 7 km przed nim, stwierdzamy, że dojazd aż do Lęborka będzie dla nas niekorzystny. Zmieniamy więc kierunek wjeżdżając do wiosek, które doprowadzą nas w okolice Trójmiasta. Tutaj bardzo przydaje nam się nawigacja w telefonach. Przekraczamy 170 km i naprawdę mamy już dosyć kaszubskiego ukształtowania terenu. Co prawda pagórki mogą być fajnym urozmaiceniem trasy, ale ileż można... Całe 226 km opierało się na jeździe z górki, pod górkę, z górki, pod górkę (co możecie zobaczyć na wykresie dołączonym do mapki).


Krótki odpoczynek za Łebunią. Właśnie tutaj, 7 km od Lęborka, zmieniamy kierunek jazdy.


Na jednym odcinku asfalt nagle znika i na 3 km wjeżdżamy w syf - piasek, który nawet dla 'górali' stanowi wyzwanie. Potem znów asfalt, jednak na ostatnim odcinku droga jest w tak fatalnym stanie, że nie można jechać więcej niż 20 km/h. Na tym odcinku zaatakował nas pies, na szczęście nie wyglądał groźnie więc nic nie zrobił.


A to właśnie ten nieszczęsny piasek.


Wjeżdżamy na drogę nr 224 i dostajemy się nią do Szemudu – a więc w końcu w nasze rejony (tu przekraczamy 200km). Z Szemudu jest już tylko lekki zjazd, gdzie jedziemy średnio 40 km/h. Potem tradycyjny objazd serpentyny w Koleczkowie przez Kielno i Bojano – tam atakuje nas kolejny pies, lecz znacznie większy. Na początku tylko szczekał, lecz później rzucił się za nami w pościg, naszego tempa jednak nie wytrzymał. Wjeżdżamy przez las na ulicę Marszewską, czyli już na terenie Gdyni. Szybko zjeżdżamy w dół i jesteśmy na miejscu.

A na koniec dodajemy sklejkę większości tabliczek mijanych podczas wycieczki:



Kolejna dwusetka zaliczona, mimo pogody chcącej nam w tym przeszkodzić na każdym etapie. Była to z pewnością najcięższa trasa do tej pory, głównie ze względu na ukształtowanie terenu i pogodę. W dodatku, Kamil jechał z kontuzją kolana co trochę go spowalniało. Wstawiamy więc średnią arytmetyczną z naszych dwóch średnich prędkości. (Kamil - 20.5 ; Olaf - 21.7)
Na niedzielę planujemy kolejną trasę. Liczymy więc na zmianę pogody. Podobno ma być ciepło, jedynym co mogłoby nam przeszkodzić jest wiatr.





.
Kategoria od 200 do 299 km