od 200 do 299 km, strona 1 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w kategorii

od 200 do 299 km

Dystans całkowity:2667.39 km (w terenie 51.00 km; 1.91%)
Czas w ruchu:118:10
Średnia prędkość:22.57 km/h
Maksymalna prędkość:57.60 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:222.28 km i 9h 50m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
208.17 km 0.00 km teren
09:38 h 21.61 km/h:
Maks. pr.:41.65 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Monotonnego kręcenia po płaskim terenie ciąg dalszy - dzień 2

Czwartek, 6 czerwca 2013 · dodano: 07.06.2013 | Komentarze 2

Wstajemy o 7, czyli godzinę później niż to sobie zakładaliśmy. Śniadanko, jakieś kanapki na drogę i jesteśmy gotowi do wyjazdu. Na szczęście za oknem nie pada, chociaż zachmurzenie wygląda nieciekawie. Ciuchy przeschły całkiem nieźle, więc nie było problemu. Przebijamy się do centrum Torunia aby potem zjechać na most na Wiśle. Podczas próby zrobienia zdjęcia, aparat się buntuje i pokazuje brak karty pamięci... Wracać z powrotem, zabrać kartę pamięci i znowu pokonywać tę samą trasę przez centrum byłoby jeszcze większą stratą czasu. Dzwonimy więc do kuzynki Olafa, Agnieszki, i po chwili jej chłopak dowozi nam do centrum kartę pamięci. Dziękujemy, bo strata w czasie byłaby ogromna, a do zrobienia mieliśmy ponad 200km za Łódź :)

Wyjeżdżamy z Torunia i w dalszym ciągu poruszamy się krajową jedynką. Wieje nudą ale wieje też w plecy, choć już nie tak mocno jak wczoraj. W zasadzie dopiero teraz wyruszamy w nieznane, bo wczoraj jechaliśmy bardzo dobrze znanym nam odcinkiem, a w samym Toruniu byliśmy trzeci raz. Docieramy do Ciechocinka, który co prawda nie był po drodze ale obaj nie byliśmy tam od dłuższego czasu (ostatni raz chyba na wycieczce klasowej w podstawówce :)). Pooglądaliśmy tężnie, zrobiliśmy małą przerwę i powróciliśmy na główną trasę w kierunku Łodzi.


Widok na stare miasto z mostu na Wiśle w Toruniu. Miejsce zorientowania się, że zapomnieliśmy o karcie pamięci :D


Jazda krajową jedynką często wyglądała właśnie tak ze względu na budowę autostrady A1 za Toruniem.


Letni teatr w Ciechocinku.




Wspomniane wyżej tężnie.











Kolejnym punktem był Włocławek kojarzony głównie z keczupem i drogą przelatującą przez miasto w strasznie kiepskim stanie. Keczup podobno ma zniknąć i trwają różnego rodzaju protesty (nawet akcje na facebook'u) a droga jest remontowana i niedługo kierowcy będą śmigać po nowej jezdni. Wlotówka do Włocławka wita nas napisem "Włocławek miastem biznesu" i przy drodze rzeczywiście witać ogromne zakłady, firmy itp. Zajechaliśmy na plac w centrum, później zjechaliśmy nad Wisłę. Tam Kamil orientuje się, że tylne koło w rowerze znowu zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Mimo, że było centrowane przed samym wyjazdem, coś jest nie tak ze szprychami, które się luzują podczas jazdy i skrzywiają koło na nowo. Było to jednak niegroźne i koło dało radę przez całą wyprawę. Mieliśmy trochę problemów z wyjazdem z Włocławka, a później dalej wałkujemy kolejne kilometry. Ciągle w szarej pogodzie, w nudnej okolicy. Co jakiś czas można było zauważyć prostytutki rozstawione niczym na starcie Formuły1. Te, które stały na wyjazdach ze stacji benzynowych miały pole position haha :D.


Tama we Włocławku.


Bulwar nad Wisłą we Włocławku.




Hala Mistrzów we Włocławku.

Na okolicznych terenach widać skutki lekkiej powodzi. Dużo zalanych pól oraz lokalnych rzek z wysokim poziomem wody. Po drodze wskoczyliśmy jeszcze na chwilę do przydrożnego baru na małe jedzonko, potem zaczęły się przedmieścia Łodzi. Sama Łódź zaskoczyła nas dość pozytywnie, największe wrażenie zrobiła na nas chyba Manufaktura. Wszystko pięknie odrestaurowane, cały kompleks tętni życiem i przypomina osobne, stare miasto. Nieco dalej stoi Biedronka, która chciała się wpasować w klimat swoim zewnętrznym wystrojem, ale za bardzo to się nie udało :D Na ul. Piotrkowskiej niestety remont i mamy okazję pokonywać pierwsze kilometry w terenie przedzierając się co jakiś czas między ludźmi, płotami, czy różnymi materiałami budowlanymi.










Plac Wolności w Łodzi.


Remontowana, najbardziej znana ulica Łodzi - Piotrkowska.


Jakieś dziwadła na Piotrkowskiej.


Wydostajemy się z Łodzi na przedmieścia.

Czas wydostać się w kierunku Zelowa, gdzie dziś spotykamy się z Filipem - mega kolesiem, którego poznaliśmy dzięki blogowi rowerowemu na bikestatsie dawno temu jako jednego z pierwszych znajomych. Zapada zmrok, my w tym czasie dojeżdżamy do Pabianic a potem trochę dalej krajową 14 w zupełnej ciemności, przydają się więc czołówki i kamizelki odblaskowe. Filip wraz ze swoim kolegą wyjechał po nas busem byśmy nie błądzili nocą i skraca nam tym samym trasę o 20 kilometrów :). Dojeżdżamy około godziny 23, siedzimy jeszcze długo w miłym towarzystwie i sączymy browarka, co przełożyło się na późne pójście spać. Od razu zakładamy, że następnego dnia pozwolimy sobie pospać ciut dłużej...


.

Dane wyjazdu:
212.37 km 0.00 km teren
09:08 h 23.25 km/h:
Maks. pr.:52.01 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Fatalna pogoda na początek - dzień 1

Środa, 5 czerwca 2013 · dodano: 05.06.2013 | Komentarze 4

Z niewielkim doświadczeniem w wyprawach rowerowych zaczynamy podróż w nieznane. 3 tygodnie jazdy po Europie przez 5 krajów, niemal 3000 kilometrów. Cel to dotarcie nad Adriatyk a konkretniej do Wenecji. Mieścimy się bez większych problemów w dwie tylne sakwy + worek z namiotem i paroma pierdołami, który mamy zamiar wozić na zmianę. Jesteśmy po maturach, a czas potrzebny dla komisji egzaminacyjnej na sprawdzenie matur wykorzystujemy właśnie wybierając się w podróż. Kondycyjnie do wyprawy za dobrze przygotowani nie jesteśmy, bo w sezonie nie zrobiliśmy jeszcze nawet ani jednej dwusetki, a pierwsze dwa dni zapowiadały się w sumie na ponad 400km.

Wyprawę zaczynamy około 6:30. Najpierw tradycyjne przedostawanie się przez miasto. W Gdyni towarzyszy nam słoneczny poranek, jednak wjeżdżając do Gdańska, pogoda przestaje nas rozpieszczać. Niebo się chmurzy i robi się dość chłodno, przed Tczewem zajeżdżamy na przystanek PKS na pierwszą przerwę. Tczew mijamy bez żadnego postoju i w dalszym ciągu ciśniemy starą krajową jedynką. Wiatr mocno zawiewał nam dziś w plecy co miało kluczowe znaczenie by bez problemów zajechać do samego Torunia. Niestety nigdy nie może być za dobrze – zaraz za Gniewem dopada nas ulewa, którą staramy się przeczekać. Na próżno. Po dalszej jeździe mokniemy i ponownie zatrzymujemy się mając nadzieję, że pogoda jakoś się poprawi. Było odwrotnie, padało coraz mocniej, momentami przy mocnych porywach, wywoływało to u nas nawet duży atak śmiechu bo ciężko jest wyobrazić sobie taką pogodę w czerwcu i to na sam początek wyprawy. Temperatura przy ulewach schodziła nawet do 10 stopni Celsjusza... Niby zmartwieni takim stanem rzeczy, mieliśmy jednak bardzo dobre humory :D Końca takiej aury nie było widać, więc ruszyliśmy się z przystanku z kompletnie przemoczonymi stopami, bo dalsze marznięcie było równie bez sensu co jazda w deszczu.


Dworzec Główny w Gdańsku. Zaczyna się chmurzyć.













Chwilę później postanowiliśmy zatrzymać się w zajeździe by wyschnąć nieco i w normalnym miejscu przeczekać taką pogodę. Właściciel od razu zaprosił nas do środka na herbatę pytając dokąd jedziemy. Słysząc 'Wenecja' zrobił tylko wielkie oczy i odparł 'no to się powoli przyzwyczajacie, tam też dużo wody', a za herbatkę nie pozwolił nam zapłacić :). W środku zaczęliśmy sprawdzać pociągi do Torunia, lecz jak na złość podczas pobytu w ciepłym miejscu deszcz nagle ustał. Ruszyliśmy więc dalej z nadzieją, że do końca dnia nie będzie już padać. Mozolnie pokonywaliśmy kolejne kilometry po nudnej okolicy z wiszącymi nad nami, ciemnymi chmurami, z których w każdej chwili znów mogło zacząć padać. Z czasem mijamy kolejne miejscowości: Nowe, Świecie, czy też (nieco bokiem) Chełmno. Wiemy już, że pomimo niesprzyjających warunków uda się dziś pokonać cały dystans na rowerach i skorzystanie z usług PKP nie będzie konieczne.


Z dala widoczny Grudziądz, który jednak decydujemy się ominąć i cisnąć prosto na Toruń.




Rynek w Świeciu.


Widoczne z daleka Chełmno. Bardzo ładne miasto, które niestety omijamy żeby odrobić stracony czas.



Wieczorkiem w końcu dojeżdżamy do Torunia gdzie mamy bardzo komfortowy nocleg u rodziny. Możemy normalnie się umyć, przesuszyć ubrania, czy też je wyprać, a także skorzystać z internetu nie mówiąc już o porządnej kolacji. Długo jednak nie wytrzymujemy i po ciężkim dniu szybko zasypiamy. Oczywiście z myślą, że to co najgorsze przeżyliśmy dziś i gorzej już być nie może :D


Cel na pierwszy dzień osiągnięty mimo przeszkód! :)


.

Dane wyjazdu:
211.45 km 0.00 km teren
08:50 h 23.94 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jedna wycieczka - cztery województwa - dwa kraje :D Chojnice-Gorzów Wlkp.

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · dodano: 23.08.2012 | Komentarze 3

Trasa ta chodziła mi już długo po głowie ale w tym momencie sezonu mogłem zapomnieć o szarpnięciu się na 350 km, w dodatku z bagażem. Musiałem więc podjechać pociągiem by skrócić dystans do takiego, który mogę przejechać. Wybrałem jazdę pociągiem do Chojnic, w końcu rowerem jechałem tam kilkukrotnie a dalszą część trasy mogłem już przejechać nieznanymi (poza odcinkiem do Człuchowa) terenami.


Z domu wyjechałem przed 4 na dworzec główny skąd pół godziny później odjeżdżał pociąg do Tczewa. W Tczewie krótka chwila na przesiadkę, stacja w żaden sposób nieprzygotowana dla rowerzystów. Muszę szybko wnosić rower o obładowaną po brzegi sakwą w górę po schodach przez co nadwyrężyłem sobie prawą rękę. Do Chojnic pojechałem szynobusem próbując odespać w trakcie jazdy 3-godzinną noc.
W samych Chojnicach na dworcu kręciłem się 5-10 minut i nie moglem znaleźć wyjścia na miasto.

Około 7 45 podjechał Mati, z którym wcześniej się zgadałem by pojechać kawałek razem. Pogoda była dziś w miarę łagodna - trochę chłodno (20st) ale pogodnie i wiatr wiejący w plecy.
Mati nadał dobre tempo jak dla mnie, jechaliśmy około 27km/h choć z czasem miałem problemy z nadążaniem na podjazdach.

Wjazd na krajową 22 - do mety niemal 200 kilometrów © gdynia94


Główna ulica Jastrowia © gdynia94


Zajechaliśmy i do Szwecji :D © gdynia94


Jechaliśmy bez przerw, przed Wałczem trochę osłabłem i odstawałem z tyłu. W Wałczu, dopiero po 100 kilometrach zatrzymaliśmy się na zakupy.

Wałcz © gdynia94


W Wałczu nie robiłem zdjęć, nie miałem ze sobą aparatu więc nawet mi się nie chciało nigdzie zjeżdżać z głównej trasy. W zasadzie podczas całej dzisiejszej trasy robiłem tylko zdjęcia na szybko, tego co było po drodze.

Wspólnie jechaliśmy do Człopy. Mati wrócił się do Chojnic a ja dalej pojechałem krajową 22. Trzymając się za nim przez ten kawał drogi miałem na liczniku średnią około 25-26km/h. Na ostatnich 70 kilometrach osłabłem już nieco z sił i dałem na luz jadąc około 20km/h.

Coraz bliżej... © gdynia94


Zmora przy wymowie dla obcokrajowców :D © gdynia94


Do Lubuskiego wjeżdżam już sam © gdynia94


Pomnik Czynu Żołnierskiego i kościół pw. św. Józefa w Dobiegniewie © gdynia94


dojechałem i do Lichenia :D © gdynia94





Coraz mocniej dawało się we znaki zmęczenie i senność, na ostatnich podjazdach nie dawałem już rady ale ostatecznie doczłapałem się do Gorzowa około godziny 17.30.

Po 10 godzinach jazdy jestem na miejscu © gdynia94


Sama krajowa 22 przed wyjazdem budziła trochę wątpliwości co do ruchu oraz jej stanu nawierzchni. Jako, że była niedziela ruch był niewielki. Co najważniejsze nie było dużo tirów a sama droga na wielu odcinkach była idealna. Co jakiś czas zdarzały się też odcinki nawierzchni typowo polskiej, z koleinami, łatami itp, jednak nie było to jakąś większą przeszkodą. Najgorszy odcinek spotkałem na 7 kilometrach przez kawałek województwa Wielkopolskiego. Droga okropnie popękana no ale to niewielki kawałek w porównaniu do dwustu kilometrów przejechanych krajową 22.



Dane wyjazdu:
199.91 km 5.00 km teren
08:43 h 22.93 km/h:
Maks. pr.:48.20 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Spotkanie z Przemkiem - Kaszuby & Kociewie

Poniedziałek, 2 lipca 2012 · dodano: 02.07.2012 | Komentarze 6

spotkanie z Przemkiem zaplanowaliśmy na dziś i mimo niepewnej pogody postanowiliśmy pokonać razem dystans około 200 kilometrów. Trasę wyznaczyliśmy od Tczewa przez drogę wojewódzką nr 224 prawie do samego Trójmiasta - przez Skarszewy, Nową Karczmę, Egiertowo, Kartuzy i Wejherowo. Jednocześnie była to dla mnie trasa sprawdzająca aktualną kondycję, by wiedzieć na jakim poziomie stoję po przerwie. Jednocześnie bałem się o kolana, które ostatnio często sie odzywają, przy takim dystansie mógł być problem.
Pobudka o godzinie 3, niestety na zewnątrz leje deszcz, nastepna pobudka 3 40 i to samo. Potem obudziłem się dopiero o 4 30 - było sucho. Wstaję, przygotowuję się i zanim byłem gotowy była już 6 30. Wziąłem 2, dość ciasne opaski na kolana z nadzieją, że pomogą.

Odnowiona ścieżka rowerowa na morskiej - piesi już zdążyli zrobić sobie z niej chodnik © gdynia94


I po Euro :) © gdynia94


Kładka pieszo-rowerowa w Redłowie © gdynia94


Wjazd do centrum Gdańska © gdynia94


Przystanki autobusowe w mieście-gospodarzu Euro :D © gdynia94



Nastawiałem się na wyjazd o 4 czyli przejazd Trójmiastem pustymi ulicami. Niestety przez opóźnienie ruch na mieście był już spory i trzeba było przeciskać się ścieżkami i zatrzymywać się co chwilę na światłach.
Jakoś udało się przejechać miastem i wyjechałem na starą jedynkę z Gdańska do Pruszcza. Tam jeden z kierowców chciał skręcić z mojego pasa w prawo, wyprzedził mnie a następnie zajechał mi drogę zamiast poczekać 2 sekundy aż przejadę. Dalej obyło się bez podobnych przypadków. Przejeżdżam przez Pruszcz Gd. i wyjeżdżam na starą jedynkę na ostatnie 20 kilometrów do Tczewa.

Stara, krajowa 1 © gdynia94


Z Przemkiem spotykam się przed samym Tczewem. Słońce świeciło od jakiegoś czasu więc przebrałem się w lżejsze ciuchy, pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy do miasta.
Przemek pokazał mi kilka miejsc w Tczewie - zazwyczaj jesteśmy tam tylko przejazdem i jakoś nigdy nie jeździliśmy dużo po tym mieście.

Młyn w Tczewie © gdynia94


Starówka w Tczewie © gdynia94


Fontanna na rynku w Tczewie © gdynia94




Most Lisewski © gdynia94



Niestety zapomniałem wziąć ze sobą aparatu i zdjęcia musiałem robić kalkulatorem z funkcją dzwonienia :) Ruszyliśmy drogą wojewódzką 224. Najpierw zakaz dla rowerów i ścieżka rowerowa zasypana całkowicie piachem. Jakoś przedostajemy się i chwilę później zatrzymujemy się na przystanku. Musiałem zjeść śniadanie bo do Tczewa jechałem bez żadnej przerwy.

A1, węzeł Stanisławie (w stronę Gdańska) © gdynia94


Droga wojewódzka 224 zaraz za autostradą © gdynia94


Pogoda mimo zapowiedzi była dziś bardzo dobra. Bezwietrznie, ciepło, ale nie upalnie i sucho. Opaski na kolana były dość niewygodne ale sprawdziły się - ani razu nie poczułem bólu żadnego z kolan. Niestety dość przy wrzucaniu siódmego biegu dość często spadał mi łańcuch i prawie zawsze, gdy przede mną był zjazd lub miejsce do rozpędzenia się. Droga była często w złym stanie, ale same okolice bardzo dobre do jazdy - masa pagórków i jezior wokół.



Jedno z wielu jezior przy drodze © gdynia94




Po około 25 kilometrach dojeżdżamy do Skarszew. Tam uzupełniamy picie i kierujemy się na rynek.

Rynek w Skarszewach © gdynia94


Fontanna na rynku w Skarszewach © gdynia94




W drodze do Nowej Karczmy użądliła mnie w szyję prawdopodobnie pszczoła - zatrzymałem się, postanowiliśmy w Nowej Karczmie zajechać do apteki. Szczypało mnie w sumie tylko chwilę, więc całkiem możliwe że był to jakiś inny owad.
Przed Egiertowem tempo trochę słabnie, dla moich nóg każdy kolejny podjazd jest coraz bardziej męczący, w końcu w Egiertowie robimy przerwę. Znów uzupełnianie picia, które skończyło się dość szybko. Z racji, że Przemek nie miał świateł w rowerze, musiał się nieco spieszyć z powrotem do domu. Ustaliliśmy więc, że z Kartuz pojedziemy prosto do Gdyni. W międzyczasie zdjąłem opaski z kolan bo były już trochę dla nóg uciążliwe.

Przed Kartuzami podjazd a następnie leśny zjazd. Wyjeżdżając z lasu ujawnia się widok niczym górski :) Niestety w miejscu gdzie można bylo zrobić zdjęcie nie było już takiego efektu ale mimo wszystko zapraszam każdego w tamto miejsce :)

Widok z Somonina na okolice © gdynia94


Trochę spowolnił nam tempo © gdynia94


Dojechaliśmy i do Leszna :) © gdynia94


W Kartuzach, trochę nadrobiłem drogi przy szukaniu rynku i w efekcie wjechaliśmy na niego z zupełnie innej strony miasta :D Nie siedzieliśmy tam długo, skierowaliśmy się na Przodkowo.

W Przodkowie zjeżdżamy po prawie 100 kilometrach z drogi wojewódzkiej 224 i lokalnymi asfaltami udajemy się do Gdyni. Prąd na pagórkach odcinało nam obu, ledwo wdrapywaliśmy się na wzniesienia żeby leniwie zjeżdżać z nich by nie tracić sił. Wjechaliśmy do Gdyni od strony Koleczkowa a następnie skręciliśmy na centrum i jednocześnie w stronę Gdańska. Chciałem pokazać Przemkowi trochę naszego miasta, ale było na to bardzo mało czasu. Zrobiliśmy krótką pętlę koło Dworca, przez Plac Kaszubski, skwer oraz Bulwar. Pojechalismy razem jeszcze do Redłowa, tam wróciłem lasem.

Wyremontowany dworzec główny, oddany do użytku na Euro © gdynia94


Bulwar Nadmorski © gdynia94


Powrót lasem pod estakadą © gdynia94


Nowe zdobycze :D © gdynia94




Wypad jak najbardziej udany: przejechałem trasę planowaną jeszcze w zeszłym sezonie, poradziłem sobie z bólem kolan (opaski sprawdziły się w stu procentach, choć muszę kupić nowe, luźniejsze), spotkałem kolejnego znajomego z bikestats (dopiero po roku, mimo iż daleko od siebie nie mieszkamy) oraz sprawdziłem swoje siły - teraz wiem, że cel postawiony sobie przed sezonem (400km w ciągu doby) jest możliwy do osiągnięcia. Liczba kilometrów dość ciekawa, wyszło tak samo z siebie i generalnie nic przy tym nie kombinowałem :) Nie pierwsza dwusetka i nie ostatnia więc zostawiłem to tak jak jest.




ogólny zarys trasy, bez szczegółów

Dane wyjazdu:
237.74 km 0.00 km teren
10:44 h 22.15 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Pierwszy dzień w walce z wiatrem - Piła

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · dodano: 29.04.2012 | Komentarze 7

Dzisiaj miała rozpocząć się nasza pierwsza, poważna, kilkudniowa wyprawa. Berlin to cel, który obraliśmy sobie już dawno, jednak jego realizacja nie udała się w poprzednie wakacje. Ze względu na przyszłoroczną maturę, to nasza ostatnia, długa majówka, więc chcieliśmy wykorzystać ją w stu procentach. Podczas ostatniego miesiąca przygotowywaliśmy się pod względem kondycyjnym oraz
organizacyjnym, ponieważ miała to być nasza pierwsza tak długa wyprawa.

Spotykamy się kilka minut po piątej przed wjazdem do lasu. Kilkanaście minut korekt przy bagażu i ruszamy na spotkanie z Jarkiem. W 3 osobowej ekipie ruszamy przed godziną 6, kierując się na Kartuzy. Pierwsze kilometry jedziemy pustymi, kaszubskimi asfaltami przy wschodzącym słońcu i czystym niebie. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie. Obładowane sakwy sprawiały trochę trudności przy podjazdach, lecz za to przyspieszały na zjazdach, narzuciliśmy trochę lżejsze tempo by nie spuchnąć w drugiej części dnia ani w dniach kolejnych. Na chwile stajemy pod fontanną w Przodkowie, potem zajeżdżamy do Kartuz na rynek. Chwilę przerwy i szukamy wylotu w kierunku Bytowa po drodze zahaczając jeszcze o stację benzynową by skorzystać z kompresora.


Miejsce spotkania z Jarkiem


Po drodze w Przodkowie mijaliśmy taką oto fontannę


Rynek w Kartuzach


Wspomniany wyżej postój przy kompresorze

Dalej jedziemy już drogą o złej nawierzchni, lecz za to ruch nie był duży i jechało się przyjemnie. W pewnym momencie skręciliśmy na Stężycę, a stamtąd do Kościerzyny zostało tylko 10 kilometrów. Zrobiliśmy dłuższy postój na rynku przy okazji dokupując picie, słońce od rana grzało bardzo mocno. W Kościerzynie mieliśmy się 'rozjechać' w swoje strony, jednak jak się okazało w pełnym składzie mieliśmy pokonać jeszcze kilka kilometrów. Pożegnaliśmy się przy drodze krajowej 20 i dalej ruszyliśmy już sami. Jarek pojechał w swoją stronę, my do Chojnic.


Punkt widokowy "Złota Góra" w drodze do Kościerzyny


Jarek fotografujący jezioro Stężyckie


Znów Jarek, tym razem w Kościerzynie :)


Rynek Kościerski

Skręcając na Chojnice dość szybko poczuliśmy wiatr wiejący dziś z południowego zachodu. Wokół drogi teren stopniowo zmienia się na płaski, jednak na drodze ciągle dużo podjazdów. Dojeżdżamy do Brus i tam robimy dłuższy odpoczynek, przy okazji obserwując grupę autostopowiczów. Zmieniliśmy się wożeniem namiotu i ruszyliśmy dalej na odcinek do Chojnic, mimo że przez lasy, to dał się bardzo mocno we znaki. Słońce przygrzewało i pomimo wielu sił w nogach, czuć było ogólne przemęczenie. Końcowe kilometry jechaliśmy ledwo 20km/h.

Z Chojnic skierowaliśmy się na wylot w kierunku Człuchowa gdzie czekał na nas Mati. W Chojnicach zapomnieliśmy zajechać do sklepu, spotykając Matiego dowiedzieliśmy się, że sklepu nie będzie przez najbliższe 7 kilometrów. Musieliśmy przemęczyć się jeszcze jadąc wolnym tempem. Po kilku kilometrach znaleźliśmy sklep, lecz był zamknięty. Jedziemy dalej i wchodzimy do stacji benzynowej, kupując kolejne zapasy picia. Głowy pękały od słońca a bidony co chwilę pustoszały, więc dość często trzeba było zajeżdżać do sklepów. Przejeżdżamy przez Człuchów i kierujemy się drogą wojewódzką 188 na Piłę. Do mety kawał drogi, bo ponad 60 kilometrów a my niemal bez sił. Mati jechał kolarzówką, lecz ciągnął nas do przodu pod wiatr tempem około 20-22km/h. Swoją drogą trzeba mieć dużą cierpliwość by takim tempem jechać ponad 60km na rowerze szosowym, dzięki :D




Kostrzyn - nasz cel na następny dzień


Zamek w Człuchowie

Najpierw za Debrznem wjeżdżamy do województwa Wielkopolskiego, następnie zupełnie płaskimi drogami dojeżdżamy do Złotowa. Tam po chwili przerwy żegnamy się z Matim i już bez niczyjej pomocy ruszamy do Piły, zostało około 30 kilometrów. Wiatr powoli słabł i wolnym tempem jechaliśmy spokojnie do samego końca. W Pile ścieżki rowerowe nie były w dobrym stanie, więc główną arterią przedostaliśmy się przez całe miasto. Niespełna 75 tysięczna miejscowość a z wyglądu przypomina miasto kila razy większe – masa zabudowań, szerokie ulice, by wyjechać za miasto potrzebowaliśmy sporo czasu. Nocleg zapewniony mieliśmy w pobliskim Dolaszewie u rodziny Kamila, gdzie przywitano nas bardzo ciepło :).





Jeszcze kilka kilometrów i dojechaliśmy do Dolaszewa, gdzie mieliśmy zapewniony nocleg



pomnik na wjeździe do Piły



Trafiliśmy przed zmrokiem, odstawiliśmy rowery, wykąpaliśmy się, zjedliśmy kolację i w końcu po wyczerpującym dniu poszliśmy spać. Tej nocy mieliśmy bardzo komfortowe warunku, nie wiedzieliśmy jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień, ani ile kilometrów uda się zrobić. Wiedzieliśmy na pewno, że nie uda się zajechać po tak ciężkim dniu pod sam Berlin. Jarek, Mati, jeszcze raz dzięki za spotkanie! :)



Jarek skleił filmik z naszej wspólnej wycieczki, więc zamieszczamy go tutaj :)
I przy okazji wpis Jarka:
tutaj




NASTĘPNY DZIEŃ



Dane wyjazdu:
258.75 km 0.00 km teren
10:53 h 23.77 km/h:
Maks. pr.:43.60 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Szlakiem zamków gotyckich

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 22.04.2012 | Komentarze 9

Spotykamy się około godziny 6 30 i ruszamy gdyńskimi ulicami w kierunku Sopotu. W Sopocie i Gdańsku poruszamy się już ścieżkami rowerowymi. W Centrum Gdańska decydujemy się na przejazd starym miastem i wyjazd na krajową 7. W międzyczasie zgubiliśmy siebie i wspólną jazdę kontynuowaliśmy dopiero przy rafinerii na wylocie z Trójmiasta. Kilka kilometrów za Przejazdowem zjeżdżamy na lokalne drogi, które doprowadzą nas z powrotem na siódemkę przy moście nad Wisłą. Pogoda zapowiadała się fantastycznie - od rana wysoka temperatura, pogodne niebo i słaby wiatr.

Gdynia z samego rana. W oddali widać Sea Towers © gdynia94


A to już Gdańsk... © gdynia94


... i Motława w ścisłym centrum Gdańska © gdynia94


Kilometr za przejazdem nad Wisłą znów skręcamy na lokalne drogi, które doprowadzą nas do Malborka. W międzyczasie przebieramy się na krótkie rękawki. Wiatr z czasem się wzmagał co można było poczuć jeszcze przed Malborkiem. Tam jednak dotarliśmy bez żadnych problemów, po drodze przejeżdżając jeszcze przez miasteczko Nowy Staw, gdzie nigdy razem nie byliśmy. W Malborku po 90 kilometrach dłuższa przerwa pod zamkiem krzyżackim. Następnie kierujemy się na drogę krajową 55 w kierunku Kwidzyna, po drodze zahaczając jeszcze o sklep.

Ładny kościółek w Nowym Stawie znaleźliśmy. © gdynia94


Ogromny zamek krzyżacki w Malborku. © gdynia94


Bliższe ujećie tego samego zamku. © gdynia94


Do Malborka poruszaliśmy się Żuławami Wiślanymi, więc było zupełnie płasko, za Malborkiem teren zaczął się fałdować coraz bardziej. Niestety wiatr przybierał na sile i ostatnie kilkanaście kilometrów były dość ciężkie do pokonania. Przed Kwidzynem obaj złapaliśmy spory kryzys, jednak potem szybko doszliśmy do siebie. Stan nawierzchni na krajowej 55 do samego Kwidzyna był bardzo dobry. W Kwidzynie jesteśmy o 13 30 i od razu kierujemy się w stronę zamku. Znajdujemy go bez problemu i siadamy na pobliską ławkę na kolejny odpoczynek po męczących 40 kilometrach. W międzyczasie robimy zakupy i oglądamy jak koleś zahacza swoim autem o latarnię przy ulicy :) W Kwidzynie siedzimy dość długo.

Połowa drogi za nami. Został powrót. © gdynia94


Zamek w Kwidzynie - trochę mniej okazały, ale również robi wrażenie. © gdynia94


Zamek przyklejony jest do pobliskich bloków mieszkalnych. © gdynia94


Następnie zjeżdżamy nad dolinę nad Wisłą na drogę krajową 90 i jednocześnie międzynarodowy szlak R-1. Dojeżdżamy do promu w Korzeniewie, po czym kierujemy się na północ. Mijamy jeszcze budowany most nad Wisłą, który będzie gotowy pod koniec roku. Po zmianie kierunku jazdy na północ od razu czuć różnicę - teraz mamy wiatr w plecy, co teoretycznie daje nam komfort jazdy aż do samej Gdyni. Niestety nie mieliśmy dziś szczęścia z wiatrem. Najpierw załamuje się pogoda, niebo się chmurzy i zaczyna padać. Kiedy rozpadało się na dobre chowamy się na przystanku pks. Jednak gdy ruszamy dalej, wiatr zaczyna wiać nie z południa, lecz z zachodu. Od razu odbiło się to na tempie jazdy, które spadło o kilka km/h.

Przeprawa promowa przez Wisłę kilka kilometrów za Kwidzynem. © gdynia94


A kawałek dalej widzimy już most w trakcie budowy. Prom niedługo wyjdzie z użytku. © gdynia94


Dojeżdżamy do Białej Góry - ujścia Nogatu do Wisły, dawnej granicy między Wolnym Miastem Gdańsk a Niemcami. Dostępny do zwiedzania jest tu kompleks śluz, który przyciągnął dziś sporo osób. Następnie przejechaliśmy przez ciekawą miejscowość o nazwie Piekło ;). Dalej jedziemy w kierunku Miłoradza, przed którym droga jest w wyjątkowo fatalnym stanie.

Ciekawostki na temat okolicznych terenów. © gdynia94


Ujście Nogatu do Wisły oraz ciemne chmury, które nieco nas zmoczyły. © gdynia94


Nie mieliśmy wyboru, trzeba było jechać do Piekła. Swoją drogą, asfalt na niektórych odcinkach rzeczywiście wyglądał jak droga do piekła :) © gdynia94


W Białej Górze znajduje się spory kompleks z kilkoma śluzami. © gdynia94


Śluzy na Wiśle w miejscowości Biała Góra. © gdynia94


Stamtąd dalej lokalnymi drogami kierujemy się do wsi Kończewice, przecinając przy okazji krajową 22. Zaraz po tym dostrzegamy informację, że stary most na Wiśle jest zamknięty dla ruchu. Objazd wytyczony jest przez dk 22, jednak spoglądając w tył na przejeżdżającą z hukiem kolumnę tirów, szybko odechciewa nam się takiej opcji, nawet jeśli to tylko kilka kilometrów. Mostem przejechaliśmy bezproblemowo - trzeba było tylko pokonać blokadę a dalej spacerowali ludzie, rowerzystów także nie zabrakło mimo zakazu. Z Tczewa do Gdańska mieliśmy jechać lokalnymi drogami wzdłuż starej jedynki, jednak robiło się już późno i ostatecznie pojechaliśmy krajówką. Dość szybko dostaliśmy się do Pruszcza Gdańskiego i ostatnim etapem dzisiejszej wycieczki było przebicie się przez Trójmiasto. W Gdańsku zrobiliśmy 2 postoje: jeden w centrum i drugi w McDonaldzie aby spożyć ostatnie dziś jedzonko. Przez Sopot i Gdynię przejechaliśmy już po zmierzchu dojeżdżając do domu kwadrans przed godziną 22.

Most na Wiśle w okolicach Tczewa © gdynia94


Most jest zamknięty dla ruchu, ale udało nam się przecisnąć z rowerami. © gdynia94


Tczew - godzina 18 i 60km do Gdyni. © gdynia94


Dzisiejszy dystans bardzo nas cieszy, bo przeskok z najdłuższego w sezonie dotychczas wypadu to prawie 100km. Trasa oparta była w większości na płaskich terenach, ponieważ nie byliśmy pewni do końca swojej dyspozycji. Staraliśmy się trzymać spokojne tempo (25-27km/h) by nie spuchnąć zbyt szybko, okazało się że dojechaliśmy prawie bez żadnych problemów. Kryzysy były tylko gdy dopadał głód, dość często też musieliśmy dziś robić postoje. Jesteśmy jednak bardzo zadowoleni z naszej dyspozycji i z niecierpliwością wyczekujemy następnej niedzieli, kiedy to wyjedziemy na naszą planowaną od dawna, tygodniową wycieczkę do Berlina. Po dzisiejszej trasie chyba możemy stwierdzić, że jesteśmy gotowi na 1100km w tydzień. Przed wyjazdem, w piątek, zobaczycie jeszcze u nas na blogu relację z gdyńskiej masy krytycznej, a tymczasem, idziemy spać.

Kategoria od 200 do 299 km


Dane wyjazdu:
200.81 km 0.00 km teren
08:13 h 24.44 km/h:
Maks. pr.:57.60 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dwusetka

Czwartek, 18 sierpnia 2011 · dodano: 20.08.2011 | Komentarze 5

Podczas gdy Olafa rower stał w serwisie i czekał na wymianę całego napędu, Kamil namawia Przemka i we dwójkę ruszają. Celem było 200km - Kamil chciał się sprawdzić przed zbliżającą się długą trasą. Wpis i kilometry dodajemy, bo jak pisaliśmy ostatnio, kilometry się zgadzają (Olaf nabił sporo kilometrów pod nieobecność Kamila na początku miesiąca).

Ruszamy około godziny 9:30. Pierwsze 25km to jazda po kaszubskich pagórkach aż do Przodkowa. Tam wchodzimy na chwilę do pobliskiego sklepu a potem kontynuujemy jazdę już drogą wojewódzką nr 224 przez Szemud do Wejherowa. Następnie wjeżdżamy na bardzo dobrze nam znaną wojewódzką 218 i dojeżdżamy do Krokowej.

Tam rozpoczyna się ścieżka rowerowa utworzona w miejscu linii kolejowej, na którą wjeżdżamy. Dalsza część wycieczki jest więc taka sama jak ostatnio, gdy również przejechaliśmy całą długość tej ścieżki. Po drodze zajechaliśmy jeszcze nad przystań jachtową w Pucku oraz rynek miasta, który jest rozkopany od początku roku. Z tego co udało nam się dowiedzieć, prowadzone są tam badania archeologiczne.









Około godziny 16 ze 140km na liczniku wracamy do domu na obiad i po godzinie wyjeżdżamy jeszcze dobić 200 kilosów kręcąc się po okolicy Trójmiasta. Średnia po pierwszej części wycieczki wynosiła około 25.3 km/h, potem spadła ze względu na liczne podjazdy i rozleniwienie po godzinie odpoczynku :)


W ostatnim czasie zaszły małe zmiany przy naszych rowerach - przed tygodniem Kamil założył cieńsze opony (1.5), Olaf wymienił napęd przy wcześniej wspomnianym serwisie.

.
Kategoria od 200 do 299 km


Dane wyjazdu:
279.77 km 0.00 km teren
11:44 h 23.84 km/h:
Maks. pr.:47.70 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Niezamierzona wizyta w Lubawie

Poniedziałek, 27 czerwca 2011 · dodano: 29.06.2011 | Komentarze 14

Już trzy trzysta-kilometrowe wycieczki za nami. Uznaliśmy więc, że czas najwyższy zaatakować 400km i jako nasz cel wybraliśmy Olsztyn. Wyjazd znów zaplanowaliśmy o północy, jednak wyjechaliśmy trochę później, bo musieliśmy cofnąć się do domu Olafa po zapasową baterię do telefonu.

Znowu musieliśmy przejechać przez całe Trójmiasto. Tradycyjnie już ulicami Gdyni, w Sopocie ścieżką rowerową, a w Gdańsku także ulicami, mijając co drugie skrzyżowanie na czerwonym świetle (ruch znikomy, a światła palą się normalnie). Za Gdańskiem wjeżdżamy na krajową siódemkę, przy okazji mijając ciekawie oświetloną rafinerię wyglądającą jak jakieś miasteczko. W nocy wygląda znacznie lepiej niż za dnia.


Tablica kilka kilometrów za Gdańskiem.


Rafineria Gdańska w nocy.

W miejscowości Przejazdowo zjeżdżamy z siódemki, by ominąć objazd w związku z budową Południowej Obwodnicy Gdańska. Niedawno pisaliśmy o powrocie z Grudziądza właśnie tym odcinkiem. Opisywaliśmy go jako 'szalenie niebezpieczny', więc tym razem za wszelką cenę chcieliśmy go ominąć. Zaplanowaliśmy więc objazd i skręciliśmy na drogę wojewódzką nr 501. Tam zupełnie ciemno – przez prawie 40km jechaliśmy miastem a tu nagle taka zmiana, na szczęście droga szeroka i wyremontowana a w dobre oświetlenie zaopatrzyliśmy się już wcześniej.

Po kilku kilometrach musimy zjechać, by dalej lokalnymi drogami przedostać się na siódemkę. Tamtejszy asfalt też nienajgorszy, chociaż to już nie to samo, tym bardziej nocą. Pojechaliśmy jednak bezbłędnie i wyjechaliśmy z powrotem na DK7. O godzinie 3.30 wjeżdżamy do województwa Warmińsko-Mazurskiego, jest już całkiem jasno. Ulicami Elbląga przedostajemy się na dalszy odcinek krajowej, by uniknąć drogi ekspresowej jaką jest obwodnica elbląska. Jak się okazało, ekspresówka jest już prawie gotowa do Miłomłyna, jednak póki co ruch odbywa się tylko na jednej jezdni. Jechaliśmy więc teoretycznie drogą ekspresową S7.




Mgiełka za Elblągiem.



Miejscowością, w której rozstaniemy się z siódemką, miał być Pasłęk. Dojeżdżamy w końcu do zjazdu (węzeł Pasłęk Północ). Niestety wytyczono objazd, a główna szosa jest w remoncie. Tak więc ruszamy za śladem drogi objazdowej, która biegła przez odcinek starej siódemki, więc musieliśmy się zmierzyć z koleinami. Jedziemy i jedziemy tym objazdem... coś nam nie pasowało, jednak jechaliśmy z nadzieją, że niedługo droga odbije w jakimś kierunku i dojedziemy do Pasłeku. Jak się okazało, zatoczyliśmy koło z powrotem wyjeżdżając na drogę ekspresową, kilka kilometrów przed węzłem Pasłęk Północ, a do końca podążaliśmy za tablicami objazdu. Jechaliśmy więc kolejny raz tą samą drogą, jednak nie zjeżdżaliśmy po raz drugi na "niby-objazd".

Postanowiliśmy pojechać na kolejny węzeł, tym razem oficjalnie ekspresową drogą (druga jezdnia otwarta). Rowerami nie można jeździć po drodze ekspresowej, jednak innego wyjścia nie było. Dojechaliśmy dość szybko, tym razem bez problemów. Wjechaliśmy na wojewódzką 527 i jechaliśmy nią do samego Olsztyna. Kolejną miejscowością był Morąg. Olaf już za Gdańskiem narzekał na senność, lecz dopiero za Morągiem się zaczęło. Nagle zwolnił, więc Kamil wyjeżdża przed niego i dyktuje tempo. Dojeżdżamy do Morąga, potem do Zawrót. Właśnie w Zawrotach planowaliśmy zjazd do Ostródy aby nadrobić kilometrów, lecz zrobiliśmy to na "objeździe" do Pasłęku, więc rezygnujemy z Ostródy :)

Kolejna miejscowość to Łukta. Tutaj odpoczywamy 15 minut, najadamy się i próbujemy obudzić się pijąc kawę. Trochę nam ta kawa pomaga i dojeżdżamy do Olsztyna około godziny 10:30. Robimy kilka zdjęć rynku i siadamy na ławce. Próbujemy się zdrzemnąć, jednak nie udaje się zasnąć. Kamila także dopada senność i siedzimy tak we dwójkę myśląc co dalej. 70km od Olsztyna znajduje się Lubawa, miejscowość, w której Olaf często bywa, i w której mieszka cześć jego rodziny. Nie zastanawiamy się więc długo i śmigamy właśnie do Lubawy.


Postój w Łukcie.




Stare miasto w Olsztynie.


A to już rynek.

Wyjeżdżamy z Olsztyna i dostajemy się na krajową 51. Sporo pagórków, a my zaspani. Jedzie się więc kiepsko. Po drodze zahaczamy o Olsztynek. Fajne miasteczko z ładnym ryneczkiem, to posiedzieliśmy 10 minut. Następnie wyruszamy dalej i zaraz po wyjeździe z Olsztynka znowu jesteśmy zmuszeni na jazdę siódemką, tym razem odcinkiem w kiepskim stanie, lecz robotnicy pracują. Plany ambitne, miejmy tylko nadzieję, że to nie Chińczycy zajmują się siódemką ;D


Rynek w Olsztynku.

Nasz romans z siódemką nie trwał jednak długo, bo zaledwie kilka kilometrów. Wjeżdżamy na wojewódzką 537, którą będziemy już jechać aż do Lubawy. Po drodze znajduje się jednak Grunwald, więc postanawiamy zajrzeć, jeśli jesteśmy już tak blisko. Na miejscu pola bitwy pod Grunwaldem widzimy pomnik, spory plac z kostki, a niżej muzeum bitwy.









Gdy wyjeżdżamy z terenu pola bitwy pod Grunwaldem, dzwoni kuzyn Olafa, Paweł. Wyjechał po nas z kumplem, też Pawłem :) Z Grunwaldu do Lubawy pozostało 30 km, w połowie drogi spotykamy się z Pawłami. Jazda w czwórkę dodała nam sił i szybko dotarliśmy do Lubawy. Odstawiliśmy rowery, zjedliśmy porządnie, wykapaliśmy się i wieczorem poszliśmy jeszcze z Pawłem na pizze.

Teoretycznie celu nie osiągnęliśmy, bo w planach było 400km. Mimo to, wypad był ciekawy i można go uznać za udany. Końcowy przebieg - 280km, co i tak nas zadowala biorąc pod uwagę, że już w Olsztynie brakowało chęci i sił do dalszej jazdy. Mamy już plany na kolejne podejście do dystansu 400km, jeszcze zobaczymy jak się sprawy potoczą. Musimy też wykombinować coś na senność. Chyba wyjazd o północy to jednak nie jest za dobry pomysł.



Po drodze mijaliśmy kilka śmiesznych nazw miejscowości :D



.
Kategoria od 200 do 299 km


Dane wyjazdu:
217.40 km 15.00 km teren
10:13 h 21.28 km/h:
Maks. pr.:54.20 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kolejne 200km - u Putina na herbatce :D

Niedziela, 8 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 5

Na ostatni dzień majówki zapowiadała się dość ładna pogoda – głupio tego było nie wykorzystać więc ruszamy na wycieczkę planowaną już w zeszłym roku, czyli Krynica Morska, Piaski i granica państwa na Mierzei Wiślanej. Tak, naprawdę byliśmy dziś w Rosji :D

Wyjeżdżamy o godzinie piątej. Od rana świeci słońce, więc dzień zapowiada się bardzo dobrze. Po kilku kilometrach zjeżdżamy ze ścieżki rowerowej i przez Gdynię poruszamy się pustymi o tej porze ulicami. Jechało się fantastycznie. W niedzielę w godzinach 5-7 ulice są totalnie puste. Przez Sopot i Gdańsk jedziemy już ścieżkami rowerowymi. W Gdańsku skręcamy w kierunku starego miasta przedostając się do krajowej siódemki.


Centrum Gdańska z rzeką Motławą o poranku.


Następnie mijamy rafinerię Gdańską. Jako ciekawostkę dodamy, że w 2003 roku był tam olbrzymi pożar z ofiarami śmiertelnymi. Wykorzystano wtedy większość jednostek straży pożarnej z całego trójmiasta.



Zjeżdżamy na mniej uczęszczaną szosę (ulica benzynowa, na której "o dziwo" śmierdzi benzyną) i po kilkudziesięciu minutach pedałowania wjeżdżamy na most w Sobieszewie. Przejeżdżamy nim przez Martwą Wisłę i robimy krótki postój, podczas którego słońce chowa się za chmurami i robi się bardzo zimno – niemal tak jak w ostatni czwartek. 100% zachmurzenia towarzyszy nam aż do południa.


Most w Sobieszewie. Martwa Wisła.

Jedziemy przez około 10 km do Świbna (dzielnicy Gdańska, także położonej na Wyspie Sobieszewskiej). Dojeżdżając wita nas ścieżka rowerowa prowadząca do samego promu. Na prom czekamy około 15 minut i znów marzniemy na zimnym powietrzu. Za przepływ Wisły płacimy każdy po 5 złotych i wysiadamy w miejscowości Mikoszewo. Chwilami lekko kropiło, jednak nie rozpadało się na tyle, by móc przeszkodzić w jeździe. Była to godzina 8.30, więc prom przepływał ujście Wisły prawie pusty.


Tak właśnie wygląda prom w Świbnie.




Wjeżdżając do Sztutowa zajeżdżamy zwiedzić tamtejszy obóz. Spędzamy tam około godziny podziwiając pozostałości po obozie koncentracyjnym hitlerowców z czasów Drugiej Wojny Światowej. Poniżej zamieszczamy sporo zdjęć właśnie z tego miejsca.






Karcer.


Szubienica służąca do natychmiastowej egzekucji.




Krematorium.


Tymi wagonikami dowożono wszystkie możliwe produkty jak też więźniów.


Komora gazowa.



Następnie wyruszamy w stronę Krynicy Morskiej. W Krynicy najpierw odwiedzamy plażę, później przerwa na śniadanie, dojazd do latarni i ruszamy na ostatni, ponad 10 kilometrowy odcinek, wiodący do Piasków – części Krynicy Morskiej leżącej 4 kilometry od granicy polsko-rosyjskiej.



Plaża w Krynicy.




Latarnia Morska w Krynicy.

W Piaskach mieliśmy niemały problem ze znalezieniem granicy. Najpierw wjechaliśmy w ślepą uliczkę, której nieopodal zostawiliśmy rowery i szybko sprawdziliśmy, czy w pobliskim, bardzo zarośniętym lesie nie ma drogi, która doprowadziłaby nas do celu. Atakowani przez muchy i pocięci krzakami dochodzimy do wniosku, że trzeba się cofnąć. Po kilku minutach w końcu znajdujemy właściwą drogę i dojeżdżamy nią aż do granicy. Na miejscu widzimy szlaban, tablice informacyjną z zakazem przekraczania granicy, a 50 metrów od szlabanu zauważamy jeep Straży Granicznej z dwoma polskimi żołnierzami. O dziwo, na granicy nie powitał nas pan Putin, a szkoda :D Jedziemy specjalnie 110 km żeby zobaczyć szlaban, a nikt tego nawet nie doceni :( Granica jest tak naprawdę kilkaset metrów dalej (jest nią pas powycinanych drzew na całą szerokość mierzei, jednak po przejściu przez szlaban pewni zaczęliby nas gonić panowie strażnicy. Woleliśmy nie ryzykować.



Po tylu godzinach jazdy naprawdę trudno jakoś wyglądać ;)




Zeszliśmy jeszcze na plażę. Ta również przedzielona była siatką na stronę polską i rosyjską. Przekroczyć granicę udało nam się tylko samymi nogami.

Powrót zaplanowaliśmy tak, by bez zatrzymywania się dojechać do promu, poza szybkimi zakupami w Krynicy Morskiej. Na zakupy stracilismy dobre pół godziny, gdyż akurat przed nami do sklepu weszła 10osobowa grupa z kolonii, byli bardzo niezdecydowani i tym samym blokowali całą kolejkę. Z powrotem jechało się znacznie szybciej – wiał mocny, północno-wschodni wiatr. Najpierw wiał w twarz, lecz później w plecy. Krótki postój zrobiliśmy 5 kilometrów przed promem w Mikoszewie. Kiedy dojechaliśmy do tej miejscowości, za nami zaczęło przyjeżdżać pełno aut – w przeciwnieństwie do poprzedniej przeprawy kilka godzin wcześniej, gdzie płynęliśmy prawie sami. Do tego doszła niemiecka grupa turystów (ok. 30 osób). W godzinach południowych i wieczornych ruch na promie jest naprawdę spory. Niezłą kasę tam trzepią. Za osobę 4 zł, za samochód już 14 zł a za autokar 150. Kursują co pół godziny w obydwie strony na raz.



Dojeżdżając do Sobieszewa obaj jesteśmy głodni a swoich zapasów już nie mamy, więc wchodzimy do baru. Porozmawialiśmy z właścicielem lokalu – ten zdziwił się, że taki 'kawał' drogi przyjechaliśmy tu z Gdyni. Zdziwił się jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że byliśmy już na granicy i teraz wracamy z powrotem. Po dwóch naszych zamówieniach dał nam gratis dużą porcję frytek. Kiedy odjeżdżaliśmy, zapraszał ponownie – bez wątpienia jeszcze kiedyś tam się wybierzemy, chociażby tylko po to by zjeść.

Reszta drogi to nic specjalnego, w Gdyni nie jedziemy miastem, lecz lasem mimo że jest ciemno. Bardzo przydają się tu lampki, które chociaż trochę oświetlają wystające kamienie. Wracamy dość późno, jednak to ze względu na dużo miejsc, które po drodze odwiedziliśmy. Ogólnie rzecz biorąc dzisiejsza wyprawa była zdecydowanie mniej wymagająca od czwartkowych Kaszub, nie czujemy się prawie w ogóle zmęczeni a jeszcze kilka tygodni temu po takim dystansie padaliśmy z nóg. Już w kolejny weekend wyprawa, bardziej poważnie podejdziemy pod barierę 300 kilometrów.




.
Kategoria od 200 do 299 km


Dane wyjazdu:
226.67 km 7.00 km teren
10:44 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:56.30 km/h
Temperatura:9.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Czwartkowa walka z pogodą - Bytów

Czwartek, 5 maja 2011 · dodano: 06.05.2011 | Komentarze 8

Godzina 4 nad ranem - pobudka. Prognoza na czwartek odrzucająca. Deszcz, zachmurzenie, niska temperatura, mocny, niekorzystny wiatr - to wszystko nie zniechęca nas jednak do pokonania kolejnej dwusetki. Pakujemy się i kilka minut po godzinie 5 jesteśmy już w drodze. Jak zwykle - na długie trasy wyjeżdżamy tylko w dwuosobowej ekipie.

Dość szybko przedostajemy się do Kartuz. Przed Kartuzami wije się sznur aut – na szczęście w przeciwnym kierunku. Nie będziemy się zbytnio rozpisywać. Wpis z Kartuz jest na łamach naszego bloga, tam znajdziecie dokładniejszy opis trasy. Potem wjeżdżamy na drogę wojewódzka 228, którą mamy poruszać się aż do samego Bytowa. Pierwszy postój przy zakręcie do Wieżycy (którędy jechaliśmy kilka tygodni temu). Jest to punkt widokowy "Złota Góra", który mijaliśmy podczas wycieczki na Kościerzynę.


Słońce powoli podnosi się przed godziną 6.


Postój przed wyżej wspomnianym punktem widokowym "Złota Góra".


Ruszając ponownie słońce chowa się za chmurami i robi się bardzo nieprzyjemnie. Jesteśmy prawie pewni, że niedługo dorwie nas burza, jednak po kilkunastu kilometrach chmury rozchodzą się i z taką aurą jedziemy prawie do samego Bytowa, gdzie dojeżdżamy około godziny 10.00.

Pierwsze, co zauważamy w tym mieście to duża ilość ścieżek rowerowych. Podjechaliśmy pod zamek, szybko zrobiliśmy zdjęcie a następnie usiedliśmy na pobliskiej ławce, obok rozkopanej starówki. Słońce znów się schowało, temperatura spadła bardzo szybko i zaczęło kropić. Dlatego też nie siedzimy dłużej na otwartym powietrzu, lecz jedziemy do jednego z supermarketów aby nie zamarznąć.


Zamek krzyżacki w Bytowie.



A to już rozkopany rynek.


Dłużej w Bytowie nie siedzimy i ruszamy z powrotem. Tym razem przez Sierakowice. Na początku kierujemy się kierunkowskazami w mieście, jednak te wyprowadzają nas w zupełnie inną stronę. Dlatego z pomocą mapki sami znajdujemy odpowiednią drogę. W międzyczasie zaczęło lać, dodatkowo sypało gradem. Przez błądzenie, jeszcze w Bytowie stuka nam pierwsza setka. Kilkanaście kilometrów dalej rozpogadza się już na dobre, co nie zmienia faktu, że temperatura nadal bardzo niska. W miejscowości Czarna Dąbrówka skręcamy na wcześniej wspomniane Sierakowice. Tam kolejny postój, a dalej jedziemy już wolniejszym tempem.

Kierujemy się w stronę Lęborka, jednak 7 km przed nim, stwierdzamy, że dojazd aż do Lęborka będzie dla nas niekorzystny. Zmieniamy więc kierunek wjeżdżając do wiosek, które doprowadzą nas w okolice Trójmiasta. Tutaj bardzo przydaje nam się nawigacja w telefonach. Przekraczamy 170 km i naprawdę mamy już dosyć kaszubskiego ukształtowania terenu. Co prawda pagórki mogą być fajnym urozmaiceniem trasy, ale ileż można... Całe 226 km opierało się na jeździe z górki, pod górkę, z górki, pod górkę (co możecie zobaczyć na wykresie dołączonym do mapki).


Krótki odpoczynek za Łebunią. Właśnie tutaj, 7 km od Lęborka, zmieniamy kierunek jazdy.


Na jednym odcinku asfalt nagle znika i na 3 km wjeżdżamy w syf - piasek, który nawet dla 'górali' stanowi wyzwanie. Potem znów asfalt, jednak na ostatnim odcinku droga jest w tak fatalnym stanie, że nie można jechać więcej niż 20 km/h. Na tym odcinku zaatakował nas pies, na szczęście nie wyglądał groźnie więc nic nie zrobił.


A to właśnie ten nieszczęsny piasek.


Wjeżdżamy na drogę nr 224 i dostajemy się nią do Szemudu – a więc w końcu w nasze rejony (tu przekraczamy 200km). Z Szemudu jest już tylko lekki zjazd, gdzie jedziemy średnio 40 km/h. Potem tradycyjny objazd serpentyny w Koleczkowie przez Kielno i Bojano – tam atakuje nas kolejny pies, lecz znacznie większy. Na początku tylko szczekał, lecz później rzucił się za nami w pościg, naszego tempa jednak nie wytrzymał. Wjeżdżamy przez las na ulicę Marszewską, czyli już na terenie Gdyni. Szybko zjeżdżamy w dół i jesteśmy na miejscu.

A na koniec dodajemy sklejkę większości tabliczek mijanych podczas wycieczki:



Kolejna dwusetka zaliczona, mimo pogody chcącej nam w tym przeszkodzić na każdym etapie. Była to z pewnością najcięższa trasa do tej pory, głównie ze względu na ukształtowanie terenu i pogodę. W dodatku, Kamil jechał z kontuzją kolana co trochę go spowalniało. Wstawiamy więc średnią arytmetyczną z naszych dwóch średnich prędkości. (Kamil - 20.5 ; Olaf - 21.7)
Na niedzielę planujemy kolejną trasę. Liczymy więc na zmianę pogody. Podobno ma być ciepło, jedynym co mogłoby nam przeszkodzić jest wiatr.





.
Kategoria od 200 do 299 km