Wpisy archiwalne Wrzesień, 2016, strona 1 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2016

Dystans całkowity:156.96 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:08:16
Średnia prędkość:18.99 km/h
Maksymalna prędkość:43.33 km/h
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:78.48 km i 4h 08m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

WYPRAWA DO ODESSY 2016

Piątek, 9 września 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 0

Jest 22. listopada 2016 i właśnie zakończyliśmy relację z wyprawy do Odessy! Zajęło nam to 2,5 miesiąca ale wierzymy, że fajnie się czyta te wpisy i nasz czas nie poszedł na marne. Dziękujemy wszystkim, którzy śledzili postępy na trasie na naszym wyprawowym Facebook'u (www.facebook.com/gdyniawenecja) oraz kibicowali w komentarzach, czy prywatnych wiadomościach. Przejechaliśmy ponad 2000km - Polskę z północy na południe, Ukrainę, Rumunię i Mołdawię. Zobaczyliśmy wiele ciekawych miejsc, poznaliśmy wielu ciekawych ludzi i doświadczyliśmy każdego z odwiedzonych krajów na inny sposób. A wszystko to dzięki jednośladom - bez wątpienia najlepszemu środkowi transportu na świecie ;) Miłej lektury!

Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Dzień 4
Dzień 5
Dzień 6
Dzień 7
Dzień 8
Dzień 9
Dzień 10
Dzień 11
Dzień 12
Dzień 13
Dzień 14
Dzień 15
Dzień 16
Dzień 17
Dzień 18
Dzień 19 + powrót


Opijanie wyprawy w rodzinnym gronie :)


Takie statuetki dostaliśmy obaj od taty Kamila. Autentyczny, polakierowany asfalt, zębatka rowerowa oraz wygrawerowana tabliczka. Majstersztyk! :)



Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
64.78 km 0.00 km teren
03:19 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:42.64 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 19 + powrót do Gdyni

Sobota, 3 września 2016 · dodano: 21.11.2016 | Komentarze 0

Po porannych zakupach robimy sobie wielką wyżerkę. To nasza ostatnia okazja żeby skorzystać z hostelowej kuchni, więc dodatkowo przygotowujemy trochę jedzenia na podróż powrotną. Korzystamy też z prysznica, bo dnia jutrzejszego będziemy się myć prawdopodobnie w pociągowej toalecie. W hostelu mamy możliwość pozostawienia bagażu do momentu wyjścia na dworzec. Zostawiamy więc wszystkie sakwy, bierzemy rowery i jedziemy na plażę mając w planie spędzić tam kilka godzin do odjazdu pociągu. Jazda bez obciążenia sprawiła nam małe problemy z utrzymaniem równowagi – bez sakw jechało się nieswojo i rowery co chwilę latały nam na boki :) 

Wzdłuż strefy plażowej biegnie bardzo fajna ścieżka rowerowa. W zasadzie chyba pierwsza, jaką widzieliśmy w Odessie. Dojechaliśmy nią do samej Arkadii, czyli najbardziej imprezowej dzielnicy Odessy. Przy plaży mijamy kolejne kluby i restauracje, a z drugiej strony pojawiają się wielkie hotele. Z racji soboty ludzi nad morzem jest więcej niż wczoraj. Piwko na plaży kosztuje mniej niż u nas w sklepie, więc nie żałujemy go sobie w ostatnich godzinach wypoczynku. Z hostelu do dworca mamy rzut beretem, jednak chcieliśmy jeszcze porobić kilka pamiątkowych zdjęć w centrum Odessy. Po powrocie z plaży zarzucamy więc sakwy, żegnamy się z panią z recepcji i uderzamy na stare miasto. Wiąże się to z jazdą w przeciwnym kierunku od dworca, ale mamy jeszcze troszkę czasu.




Ścieżka rowerowa nad plażą w Odessie przypominała nam do złudzenia tą w Gdańsku Brzeźnie


























Nasze koleżanki z plaży, które udzieliły nam kilka cennych wskazówek :D




Raz jeszcze - popularne w Odessie schody Potiomkinowskie



Na samym dworcu nie ma szans na uzyskanie jakiejkolwiek informacji po angielsku. Przy okienku dostajemy kupione wcześniej bilety, ale dalej nie wiemy co nas czeka z przewozem rowerów. Zbliża się godzina 18:00, ruszamy na peron. Tam jednak pani konduktorka nie pozwala nam wejść. W trakcie demontażu naszych maszyn nie umie konkretnie powiedzieć, kiedy możemy wejść do środka. W międzyczasie podchodzi do nas gość dobrze mówiący po polsku i w przeciwieństwie do konduktorki, udziela nam kilku informacji. Po kilkukrotnym zapytaniu o wejście do pociągu z rowerami w takiej postaci, do jakiej zdążyliśmy je na szybko rozkręcić, zgadza się. Schody jednak zaczęły się, gdy cały swój bagaż wprowadziliśmy blisko swoich miejsc. Na dolnych siedzeniach siedzieli już pasażerowie: facet z dzieckiem oraz kobieta. Przewóz tych rowerów wydawał się niemożliwy. Zaczęliśmy kombinować z zarzuceniem rowerów na miejsca bagażowe na górze. W tym momencie pomagać zaczynają nam ludzie z innych miejsc. Kobieta wcześniej gdzieś poszła, facet zaś dalej siedział na swoim miejscu nie ułatwiając nam całej operacji. Widać było, że nie za bardzo podoba mu się nasza obecność z tak dużym bagażem. Podczas gdy z innym pasażerem przekładamy z góry materace i zaczynamy wkładać tam rowery, gość na dole z miną srającego kota obserwuje rozwój sytuacji. Ostatecznie rowery udało się umieścić tak, że nie przeszkadzały nikomu w dalszej podróży. Podziękowaliśmy innym za pomoc i przeprosiliśmy naszego sąsiada z dołu za kłopot, bo na jego syna w pewnym momencie spadł jeden materac :D. Z drugiej strony gdyby facet na chwilę wziął syna i wstał, to wszystko poszłoby znacznie sprawniej. Razem ze swoimi sakwami rozłożyliśmy się na swoich miejscach do spania. Mieliśmy swoje materace, prześcieradła, kołdry i poduszki - 12 godzin podróży do Lwowa zapowiadało się (o dziwo) całkiem komfortowo.








Oj ciężka to była operacja wrzucenia naszych rowerów na półki bagażowe...

Byliśmy na tyle zmęczeni całym tym przedsięwzięciem z rozkręcaniem i wrzucaniem rowerów na górę, że w zasadzie całą podróż w pociągu przespaliśmy. Obudziliśmy się chwilę przed godziną siódmą, kiedy maszyna stała już na stacji we Lwowie, a pasażerowie czekali w kolejce do wyjścia. Zeskakujemy szybko na dół, pakujemy sakwy i ściągamy po kolei części naszych rowerów. Konduktorzy pomagają nam z ewakuacją i po chwili stoimy już na peronie we Lwowie. Na dworcu, gdy głośno rozmawiamy o sposobie dostania się pod granicę z Polską, podsłuchuje nas pewna Ukrainka i udziela bardzo pomocnych informacji. Okazuje się, że kilkaset metrów dalej jest zlokalizowany dworzec podmiejski, który obsługuje lokalne połączenia i stamtąd można się dostać właśnie pod granicę - do wsi Mościska. Na dworcu podmiejskim spotykamy dwóch sakwiarzy z Polski, którzy po objeździe Ukrainy również wracają do ojczyzny, tym samym pociągiem co my. Po krótkiej rozmowie i wymianie wrażeń z naszych wojaży udajemy się już bez naszych znajomych do centrum Lwowa. Nie ma jeszcze nawet godziny ósmej, do tego niedziela, także miasto jest raczej martwe. Odbywa się sprzątanie starówki po nocnym imprezowaniu. Objeżdżamy szybko centrum Lwowa i zahaczamy jeszcze o sklep w celu kupienia pamiątek z Ukrainy w postaci wódeczki paprykowo miodowej, o której wspominaliśmy w poprzednim odcinku. Gdy wracamy na dworzec, nasz pociąg jest już podstawiony. W środku ludzie porozsiadali się tak, że ciężko jest nam znaleźć miejsce na rowery. Stoimy więc w przejściu, a gdy tylko zwalnia się miejsce, siadamy z rowerami przy boku. 















Po wysiadce w Mościskach mamy już tylko 2km do granicy i 16km do Przemyśla. Tworzymy więc z naszymi kolegami sakwiarzami mini peleton i razem dobijamy do granicy. Kolejka na przejściu granicznym jest ogromna. Na szczęście okazuje się, że zdecydowana większość to Ukraińcy. Obywateli Unii Europejskiej obowiązuje osobne okienko, do którego stoi dużo mniejsza kolejka. Mimo wszystko, straciliśmy tam ponad godzinę... Tym samym nasze plany o załapaniu się na pociąg z Przemyśla do Krakowa wzięły w łeb. Wszystkie przejścia graniczne na całej naszej wyprawie, których przekroczenie miało być bardzo problematyczne, okazały się być bezproblemowe, natomiast to jedno jedyne w Medyce, na granicy z Polską zabrało nam najwięcej czasu. Dodatkowym paradoksem tej sytuacji był fakt, że właśnie przejście w Medyce było jedynym, na którym oficjalnie dopuszczony jest ruch osób (do której to grupy kwalifikują się rowery). Polscy celnicy kazali nam otwierać sakwy i oglądali ich zawartość. Kontrola ta była jednak bardzo drobiazgowa. Gdybyśmy chcieli, to przemycilibyśmy wszystko. Celnicy tak naprawdę nic nie sprawdzili, a zabrali nam cenny czas potrzebny na rozpakowywanie sakw i ponowne wrzucanie wszystkiego do środka. Mamy świadomość tego, że jest to odgórnie narzucone, ale mimo wszystko trochę nas to zdenerwowało. 









W Przemyślu kierujemy się prosto na dworzec, gdzie przez kilkanaście minut próbujemy kupić bilety do Warszawy. Babka przy kasie odmawia sprzedaży, bo nie jest pewna, czy w pociągu będzie miejsce na rowery. Na stronie internetowej PKP widnieje jednak nielimitowany przewóz rowerów na to połączenie. Nie zamierzamy się jednak kłócić, rezygnujemy z kupna biletów i postanawiamy dogadać się z konduktorem. Ten sprzedaje nam bilety bez żadnych problemów. Typowego przedziału dla rowerów co prawda w tym składzie nie było, natomiast spięliśmy nasze jednoślady przy wyjściu z wagonu i nie przeszkadzało to jakoś szczególnie pasażerom. Przez pierwsze kilka godzin w pociągu było tak luźno, że udało nam się wziąć szybki prysznic przy zlewie w czystej jeszcze toalecie. Do Warszawy dojeżdżamy około godziny 23. Na dworcu kupujemy bilety do Gdyni i mamy kilka godzin wolnego czasu. Umawiamy się więc z kumplem Olafa, który oprowadza nas po Warszawie. Spijamy po piwku nad Wisłą, następnie Kuba odprowadza nas pod dworzec Warszawa Wschodnia, skąd startuje pociąg do Gdyni.






















Akurat tej nocy stadion narodowy nie był podświetlony... a szkoda, bo fajne zdjęcie by wyszło. Swoją drogą ciekawa sprawa - sponsor, firma energetyczna oszczędza na prądzie ;)



Rowery powiesiliśmy na przeznaczonych do tego hakach w przedziale rowerowym. Ściana oddzielająca ten przedział od pierwszego z miejscami siedzącymi jest co prawda szklana i pozwala właścicielom rowerów obserwować ich pociechy podczas podróży, jednak my tradycyjnie już, jak za starych dobrych czasów rozkładamy karimaty i śpiwory na ziemi pod rowerami i szybko zasypiamy. Budzimy się dopiero w Gdańsku. Rano, na dworcu w Gdyni wita nas komitet powitalny w postaci naszych mam. Tym samym dobiega końca kolejna wspólna wielka przygoda. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego czego udało nam się doświadczyć podczas tych 19 dni. To już trzecia nasza wyprawa rowerowa zakończona sukcesem. Z chwilą napisania tego, ostatniego już wpisu, zaczynamy planowanie trasy na kolejny rok. Dziękujemy wszystkim, którzy czytali relację z wyprawy oraz kibicowali nam w sierpniu na facebook'u! 






KONIEC!


.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 18 - Plażing, smażing, parawaning

Piątek, 2 września 2016 · dodano: 15.11.2016 | Komentarze 0

Po obfitym śniadaniu pytamy recepcjonistkę Anię o tramwaj w kierunku plaży i bilety całodobowe. Dokładnie wyjaśniła z pomocą mapki jak dostać się nad morze. Jednocześnie powiedziała, że biletu całodobowego raczej nie dostaniemy, lecz pojedyncze przejazdy są całkiem tanie. Bilet jednorazowy kosztuje 2 hrywny czyli około... 30 groszy :). Sam tramwaj był strasznie przepełniony, a na dodatek konduktorka sprzedająca bilety swoją masą biła na głowę wszystkich innych pasażerów. Musicie sobie wyobrazić jak wyglądało jej przejście z przodu autobusu na jego tył :D. Wchodzimy jeszcze do sklepu po mały prowiancik, po czym śmiało możemy kierować się na plażę.






Polskie akcenty w ukraińskim sklepie

Na miejscu jest całkiem spokojnie, bowiem zasadniczy sezon minął wraz z końcem sierpnia. Rozkładamy ręczniki i odpalamy piwka wtapiając się w grupę wszystkich plażowiczów. W wodzie wcale nie było jakoś szczególnie ciepło, a na dodatek powiewał lekki wiatr – trochę jak nad Bałtykiem. Szamiemy jeszcze kurczaka z grilla, po czym wracamy do hostelu. W telewizji natknęliśmy się na transmisję z jakichś uroczystości. Okazuje się, że akcja ma miejsce na odeskich schodach. Widząc całą tę imprezę szybko zbieramy się do wieczornego wyjścia. Pytamy jeszcze Anię o szczegóły, na co odpowiada, że obchodzone są 222-gie urodziny Odessy - to wyjaśnia scenę, którą widzieliśmy dzień wcześniej na schodach. Na mieście są niesamowite tłumy. Najpierw kierujemy się do knajpki na piwo i pizzę, bo mięsem z grilla nie najedliśmy się do końca. Po napełnieniu żołądków idziemy jeszcze do sklepu po butelkę Nemiroffa (charakterystycznej ukraińskiej wódki o smaku papryki i miodu). W środku są takie tłumy, że kilku ochroniarzy blokuje wejście i przepuszcza ludzi w niewielkich grupach.

Gdy już mamy wszystko i jesteśmy coraz bliżej sceny, miejsce ma najmniej przyjemna sytuacja na całej wyprawie. Po dosłownie chwili nieuwagi ktoś kradnie Kamilowi Iphone'a z kieszeni. Rozpaczliwie próbujemy szukać go na ziemi, bo wiemy, że zginął w ciągu kilkunastu sekund. Niestety nic z tego. Wiemy już na 100%, że padł łupem kieszonkowca, co w sumie nie jest niczym dziwnym mając na uwadze ten ogromny tłum. Z zepsutymi humorami musimy przedwcześnie kończyć imprezę. Wracamy do hostelu by zablokować możliwość używania telefonu. Udaje się to z pomocą pana pracującego nocą na recepcji, który użyczył nam swój komputer. Po tym wszystkim nie pozostało nam nic innego jak otworzyć kupionego wcześniej Nemiroffa. Proponujemy jeszcze kieliszka wspomnianemu panu z hostelu, ten jednak grzecznie odmówił. Pisał na komputerze coś ważnego i nie chciał mieszać tego z alkoholem. W ten sposób na koniec tego dnia sami musieliśmy opróżnić flaszkę, niejednokrotnie wznosząc toast za ucięcie złodziejowi łapy.








Na plaży mnóstwo było sprzedawców suszonych ryb oraz kalmarów






Klasyczne w całej Ukrainie kibelki, czyli dziura w ziemi. Nawet płatne, zadbane toalety na dworach w dużych miastach tak wyglądają
















Zrobienie tego zdjęcia wymagało od Kamila utraty czujności na dosłownie kilka sekund i tym samym oznaczało pustą kieszeń


.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
92.18 km 0.00 km teren
04:57 h 18.62 km/h:
Maks. pr.:43.33 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 17 - Cel osiągnięty! Dojazd + zwiedzanie Odessy

Czwartek, 1 września 2016 · dodano: 15.11.2016 | Komentarze 0

Pobudkę zaplanowaliśmy na godzinę 6, aby szybko ruszyć w drogę i w Odessie zameldować się już w południe. Ostatecznie jednak ciężko było wstać na pierwszy budzik, jak zwykle wciskamy drzemkę i mamy zamiar pospać jeszcze przynajmniej z pół godzinki. Na szczęście pracownik stacji paliw pukając w namiot daje nam do zrozumienia, żebyśmy ruszyli dupska. Jego szef przyjeżdża go zmienić około godziny 7 i dlatego wolałby, żeby o tej godzinie namiot już nie stał na trawniku. Tym samym było to najbardziej dynamiczne zwijanie się na całej wyprawie. Gdy przyjechał szef, staliśmy już spakowani i rozpoczynaliśmy śniadanie. Poczęstowaliśmy ich jeszcze krówkami, podziękowaliśmy i o godzinie 7:20 wykonaliśmy pierwsze ruchy korbą. 

Po przejechaniu około 30km, przed granicą z Ukrainą zaliczamy jeszcze postój w sklepie, w którym wydajemy wszystkie pozostałe leje mołdawskie. Na przejściu granicznym pierwszy raz podczas wyprawy spotkaliśmy się z sytuacją, kiedy zaglądali nam do sakw. Co prawda celnik tylko rzucił okiem do przedniej torby oraz pomacał jedną z tylnych sakw, po czym z uśmiechem na twarzy zapytał się nas czy nie wieziemy przypadkiem narkotyków, ale do tej pory przepuszczano nas bez mrugnięcia okiem. 


Tyły stacji benzynowej - miejsce naszego noclegu tej nocy





Silny wiatr w twarz tego dnia dawał nam ostro popalić, a czekało nas jeszcze około 50km żmudnej jazdy po płaskim terenie. Do tego droga była fatalna - słaby stan nawierzchni, ogromne koleiny i mnóstwo pędzących TIRów, które spychały nas na pobocze. Mimo wszystko tempo było nie najgorsze, bo przed oczami widzieliśmy już cel naszej wyprawy :). Jechaliśmy cały czas wzdłuż wijącego się Dniestru. Ulice wszystkich mijanych po drodze wsi były wypełnione dziećmi ubranymi na galowo - wszak był to 1 września.  


Przy Dniestrze siedziało mnóstwo wędkarzy, w zasadzie każde możliwe stanowisko było zajęte :)





Chcieliśmy strzelić sobie jakieś fajne zdjęcie pod tablicą Odessa, ale raz, że była za wysoko zawieszona, dwa - okolica niezbyt ciekawa. Pierwsze co rzuca nam się w oczy to równie duża dżungla na ulicach, co w Kiszyniowie. Ukraińcy jeżdżą po mieście jak chcą, trąbią na potęgę. Kierujemy się prosto w stronę centrum miasta i z pomocą GPSa w telefonie odnajdujemy nasz hostel. Zameldowanie jest możliwe dopiero od godziny 14, jednak pokój jest już dla nas gotowy, także wbijamy do środka trochę wcześniej, bo po godzinie 13. W recepcji hostelu wita nas bardzo miła Ania, trochę tylko starsza od nas dziewczyna, która bardzo dobrze mówi po angielsku. Przyznaje się, że do pokoju z jednym dużym łóżkiem raczej spodziewała się pary, a nie dwóch chłopaków na rowerach i przygotowała nam pokój na tip top, specjalnie wprowadziła romantyczną atmosferkę :D. Rzeczywiście byliśmy świadomi, że bierzemy właśnie taki pokój, ale cena i lokalizacja hostelu były naprawdę atrakcyjne, a i byliśmy przyzwyczajeni do takich noclegów. Rowery wrzucamy na balkon, rozpakowujemy się, bierzemy prysznic i odpoczywamy chwilkę.






Babushka Hostel - jeśli będziecie w Odessie, polecamy!


Nasze ogromne łoże małżeńskie, na którym spokojnie wyspałyby się z trzy osoby :)



Ania nakreśliła nam na mapie miejsca, które koniecznie musimy zobaczyć, porozmawialiśmy z nią chwilę o naszej wyprawie i ruszyliśmy na miasto. Obeszliśmy całe centrum miasta, zobaczyliśmy najbardziej rozpoznawalne miejsce w Odessie, czyli schody Potiomkinowskie - gigantyczne schody będące symbolicznym wejściem do miasta, rozsławione za sprawą filmu "Pancernik Potiomkin". Przeszliśmy również najbardziej popularną w Odessie ulicę Deribasowską. Zjedliśmy pizzę, wypiliśmy po browarku, zrobiliśmy zakupy i około godziny 19 postanowiliśmy wrócić do hostelu. Odessa zrobiła na nas bardzo dobre pierwsze wrażenie - miasto tętni życiem, jest zadbane i posiada bardzo ciekawe centrum. Na jutro zostawiamy sobie jeszcze plażę. Odpoczynek w hostelu dobrze nam zrobił, w planach była drzemka i wieczorne wyjście na miasto około godziny 22, jednak zmógł nas sen i obudziliśmy się za późno żeby jeszcze tego dnia uderzać na centrum. Przejrzeliśmy za to pociągi na drogę powrotną, ogarnęliśmy mapy Odessy i zaplanowaliśmy jutrzejszy wypad na plażę. Poniżej zasypujemy Was zdjęciami z Odessy!








Teatr Opery i Baletu w Odessie


Ulica Deribasowska




Odessa City Garden






Scena przygotowana na 222 urodziny miasta Odessa, które odbędą się następnego dnia



















.
Kategoria Odessa 2016