Wpisy archiwalne Maj, 2012, strona 1 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:616.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:00
Średnia prędkość:20.54 km/h
Maksymalna prędkość:45.50 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:123.23 km i 6h 00m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
0.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN 2012 - Podsumowanie wyprawy

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 7

Co tu dużo pisać, wyprawa jak najbardziej udana. To, że ostatni dzień zakończyliśmy niepowodzeniem, ma małe znaczenie, bo to co mieliśmy zobaczyć, zobaczyliśmy. W 6 dni udało się przejechać ponad 1000km, co jest dla nas dużym sukcesem. Widzieliśmy dużo nowych, ciekawych miejsc, bardzo podobał nam się Berlin. Noclegi w większości były ogarnięte, z jednym wyjątkiem, kiedy nocowaliśmy na trawniku w namiocie. Zdobyliśmy bardzo dużo doświadczenia, które na pewno przyda nam się w następnych wyprawach.

Kilka słów o naszym sprzęcie na wyprawę: korzystaliśmy z sakw polskiej firmy Crosso, model: Classic Big. Sprawdzona firma, świetny produkt.
Do tego musieliśmy zakupić firmowy bagażnik Crosso, do niego także nie mamy zarzutów.

Dziękujemy wszystkim za wsparcie, ciepłe słowa, życzenia powodzenia itd :)
W szczególności dziękujemy Matiemu oraz Jarkowi za wspólną jazdę a także Pape za doradzenie w kwestii sakw oraz porady dotyczące wyprawy kilkudniowej :)

DZIEŃ PIERWSZY DZIEŃ DRUGIDZIEŃ TRZECI DZIEŃ CZWARTY DZIEŃ PIĄTY DZIEŃ SZÓSTY DZIEŃ SIÓDMY

Mapa całej naszej tygodniowej wyprawy:



.
Kategoria BERLIN


Dane wyjazdu:
9.13 km 0.00 km teren
01:02 h 8.84 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień siódmy - Pechowe zakończenie

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 9

Znów wstajemy późno, około godziny 9. Zbieramy się na śniadanie i powoli pakujemy bagaże. Przed 11 dziękujemy za gościnę, żegnamy się i ruszamy na ostatni, stukilometrowy odcinek krajową 6 do domu. Przejechaliśmy może z dwa kilometry, kiedy w rowerze Olafa koło zaczęło latać na wszystkie strony i dość szybko zdaliśmy sobie sprawę, że to koniec naszej wyprawy. Powodem była skrzywiona piasta, stukała ona lekko od początku wyprawy jednak nie wiedzieliśmy nawet co to. Nie przeszkadzało to w jeździe, więc zignorowaliśmy sprawę, dużo nawet nie moglibyśmy z tym zrobić. Ze Słupska konieczny był powrót pociągiem. Nie wróciliśmy więc do domu rowerami, ale i tak stuknął tysiąc kilometrów w ciągu 6 dni wyprawy, więc jesteśmy zadowoleni.


Rozwalona piasta :( Prawdopodobnie cała nadaje się do wymiany.

Na SKM-kę musieliśmy czekać prawie 3 godziny, najpierw poszlismy do McDonalda, potem po 2 godzinach na dworzec. Pociąg przyjechał przed 15, załadowaliśmy rowery do ostatniego przedziału kończąc tym samym naszą wyprawę. To, że przedziały rowerowe są przedziałami imprezowymi, wie każdy rowerzysta. Tym razem co jakiś czas dosiadali się ponowie z piwkami, jednak byli niegroźni. Potem wsiadł gościu, który miał za cel wytrzeźwieć w SKMce. Ledwo udało mu się wbić do przedziału, potem usiadł i zasnął :)

W Wejherowie dosiadła się jednak patologiczna rodzinka matka + 2 synów 15-18 lat. Jeden z nich dostał od kochanej mamusi piwko, drugi, młodszy, musiał obejść się smakiem. Mamuśka oczywiście też sobie łyknęła. Potem obaj zaczęli układać wierszyki z użyciem łaciny ulicznej typu "Szła matka przez płotek i wyruchał ją kotek". Mamusia dumna ze swych synków wtrącała swoje propozycje wierszyków i ostatnie kilometry w pociągu musieliśmy powstrzymywać się od śmiechu. Czegoś takiego w życiu nie widzieliśmy. Była to esencja patologii! :) Wysiedliśmy w Gdyni Chyloni po godzinie 17 i tym samym zakończyła się nasza wyprawa.




POPRZEDNI DZIEŃ

PODSUMOWANIE WYPRAWY
.
Kategoria BERLIN


Dane wyjazdu:
180.03 km 0.00 km teren
08:21 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień szósty - Brzegiem morza

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Kolejny dzień, znów wstajemy dość późno, za oknem pochmurno i mokro, więc nawet nie chce się za bardzo wstawać z łóżek. Włączyliśmy telewizor a tam relacja z przedostatniej kolejki ekstraklasy no i niespodzianka: Legia, która była od dawna niemal pewnym kandydatem do mistrzostwa przegrała i spadła na 4 miejsce, tym samym 4 zespoły pozostały z szansą na zdobycie tytułu (dziś już wiemy, że wygrał Śląsk ;)) Opuszczamy agroturystykę i kierujemy się do Trzebiatowa na śniadanko pod piekarnię.


Śniadanie w piekarni. Bułeczki, drożdżóweczki.. :)

Z Trzebiatowa dostajemy się na drogę wojewódzką w kierunku Kołobrzegu. W Kołobrzegu przedostaliśmy się nad morze i trafiliśmy na ścieżkę rowerową prowadzącą nad wybrzeżem na wschód. Niestety była ona remontowana na sporym odcinku i trzeba było mijać ją różnymi innymi ścieżkami. Dalej była już w dobrym stanie i pojechaliśmy nią do samego Ustronia Morskiego z jedną przerwą. Potem wskoczyliśmy do sklepu i przy okazji spytaliśmy o drogę do Sarbinowa, mieliśmy zjechać na krajową 11 i pojechać nią kawałek. Dopiero tam poczuliśmy dzisiejszy wiatr, bardzo mocno powiewało dziś w plecy, niestety po kilku kilometrach musieliśmy zjechać na Gąski by wrócić nad brzeg morza. W Gąskach i w okolicach wywieszonych jest mnóstwo transparentów 'Anty Atom', Gąski to jedna z trzech potencjalnych lokalizacji planowanej elektrowni atomowej.




Rzeka Parsęta w Kołobrzegu




Latarnia morska w Kołobrzegu


Betonowe molo w Kołobrzegu. Trochę nas to zdziwiło :D Molo wyglądające jak estakada, nie przypadło nam to do gustu. Mola powinny być drewniane!


Ścieżka rowerowa wzdłuż brzegu Bałtyku, bardzo podobna do tej na Hel.




Ścieżka biegła mocno podmokłymi, bagiennymi wręcz terenami.


Latarnia morska w Gąskach

Przejeżdżamy kawałek polną drogą, następnie przez Sarbinowo i kierujemy się do Mielna. Na wjeździe spotykamy ciekawego rowerzystę, rozgadał się trochę na temat władz naszego państwa i całej sytuacji, która panuje w kraju :) On pojechał do Polo Marketu 'po gin', my w kierunku deptaku oraz bulwaru. Szukaliśmy molo, te jednak było dopiero w Unieściu kilka kilometrów dalej. Pojechaliśmy dalej ale zamiast na molo, zajechaliśmy do jakiejś knajpki z jedzeniem. Wzięliśmy po zapiekance XXL, w międzyczasie pożyczamy lokalnym rowerzystom pompkę.


Plaża w Sarbinowie. Zielone poręcze - specjalnie dla pape :D


Mielno znane wszystkim dzięki "Krzysiuu, jem zupę" :)


Za Mielnem wpadamy na chwilę do restauracji na zapiekanki XXL. Chyba własnej roboty, bo były bardzo dobre :)

Ruszamy dalej, mamy do pokonania jeszcze kawał drogi a pora dość późna. Postanowiliśmy ominąć Koszalin i jechać mierzeją prosto w kierunku Darłowa. Koszalin zaliczymy podczas jakiejś długiej trasy w tym lub następnym sezonie. Na mierzei jest asfaltowa ścieżka rowerowa, potem 8 kilometrów dojeżdżamy do drogi wojewódzkiej prowadzącej do Darłowa. Tam najpierw ruch wahadłowy związany z przebudową drogi, później droga w fatalnym stanie, wąska z dziurami. Chmury kłębiły się coraz mocniej i w końcu przed miejscowością Dąbki zaczęło lać. Szybko popędziliśmy pod pierwszy lepszy dach, wyciagnęlilśmy co kto miał przeciwdeszczowego i poczekaliśmy 10 minut aż przestanie padać. Szybkim tempem dalej do Darłowa gdzie robimy zakupy na kolejną noc.


10km przed Darłowem łapie nas na tyle intensywny deszcz, że na chwilę stajemy.

Czas leci bardzo szybko a my mamy do pokonania jescze ponad 40 kilometrów. Wyjeżdżamy dalej w kierunku Ustki. Wjeżdżamy do województwa Pomorskiego i skręcamy na lokalną drogę do Słupska. Powoli się ściemniało ale teraz jechaliśmy spokojniejszym tempem. Patrzyliśmy co chwilę w google mapy jak dotrzeć do miejscowości, gdzie mieszka rodzina Kamila i gdzie mamy zapewniony nocleg. Niestety błądziliśmy, a ostatnie 4 kilometry były najgorsze podczas całej wyprawy. Było już całkiem ciemno gdy mapy wyprowadziły nas na polną drogę. Na początku było ok, jednak z czasem droga była w coraz gorszym stanie. W końcu musieliśmy zejśc z rowerów i prowadzić rowery do końca, nie opłacało już się wracać. Topiliśmy się w błocie wraz z roweremi i po dłuższym czasie na maksa wkurwieni wyjechaliśmy z lasu. Buty SPD nie wpinały się w pedały... wszystko było totalnie pokryte błotem. Z opon 1,5 cala zrobiły się 3,0. Na miejscu mogliśmy przemyć rowery i zabłocone buty. Gdyby to zaschło... no, nie byłoby za dobrze. Dostaliśmy własny pokój, wykąpaliśmy się i zjedliśmy kolację. Potem pogadaliśmy o wyprawie, dowiedzieliśmy się o rowerzyście z Gdańska, który w 2008 roku przejechał rowerem do Chin na olimpiadę i który jest znajomym rodziny Kamila. Byliśmy naprawdę miło przyjęci, jednocześnie nie zawracaliśmy już sobie głowy tym, gdzie będziemy nocować jutro, bo myślami byliśmy już w Gdyni.


Z powrotem w Pomorskiem. Koniec wyprawy coraz bliżej.


Z drogi wojewódzkiej zjeżdżamy na taki "asfalt" do Słupska. Potem nawet asfaltu zabrakło...


W międzyczasie stuka nam tysiak podczas wyprawy

POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ



.

Dane wyjazdu:
151.59 km 0.00 km teren
06:41 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień piąty - Chmury w końcu zakryły słońce

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Po wcześniejszej, ciężkiej nocy wstajemy późno, bardzo późno, bo około 9. Odpalamy telewizję i powoli pakujemy się do wyjazdu. Rolety za oknami są zasłonięte i nie ma jak ich odsłonić, więc trochę to nas zmyliło.. Za każdym razem kiedy wstawaliśmy, wydawało się, że to jeszcze noc. Dzisiejszy dzień był pierwszym chłodniejszym i z zachmurzeniem, co nas paradoksalnie ucieszyło :) Ruszamy o 10:30 w kierunku Szczecina, gdzie dojeżdżamy po niecałej godzinie. Najpierw przedmiejskimi, małymi dzielnicami, potem wjeżdżamy na główną trasę przebiegającą koło portu i nad siecią kanałów. Poruszanie się rowerami w tym mieście od razu wydawało się niewygodne, my wskoczyliśmy na 3-pasmówkę, którą dotarliśmy do estakady koło Wałów Chrobrego. Na estakadzie była już ładna, szeroka ścieżka rowerowa.


Spakowani opuszczamy kwaterę



Zajeżdżamy pod Zamek Książąt Pomorskich, później wrócić na główną trasę było dość ciężko. Przecinamy jedną ulicę wraz z torami tramwajowymi i ruszamy na śródmieście. Mimo, iż wjazd do miasta pod względem rowerowym jest fatalny, to dalej jest już dużo nowych, dobrze zorganizowanych ścieżek rowerowych. Nie znaleźliśmy żadnego rynku, była tylko krótka starówka. Ogólnie miasto z jednej strony ładne, z drugiej nieco przestarzałe, z wieloma wiaduktami komplikującymi bardzo ruch rowerowy (jest to spowodowane położeniem miasta), dużo nieciekawych terenów przemysłowych/stoczniowych. W Gdyni są one jakby bardziej zadbane i oddzielone od miasta. Może po części brzydka pogoda wpłynęła na taką opinię tego miasta, albo po prostu nie poznaliśmy go dobrze.






Wały Chrobrego






Starówka szczecińska


Tak wygląda południowa część Szczecina. Jest to wymuszone położeniem miasta

Dalej ruszamy w kierunku Goleniowa, z powrotem musimy dostać się na wiadukt i wyjechać do dzielnicy Dąbie. Stamtąd do Goleniowa prowadzi lokalna droga omijająca S3/S6. Tereny dalej nieciekawe, wokół zapachy podobne do tych za Gdańskiem w kierunku Elbląga, czyli smród różnych bagien i innych podmokłych terenów. Dziś mimo brzydkiej aury, przestał wiać wiatr. I choć czekaliśmy aż w końcu zawieje w plecy, to brak wiatru również sprzyjał jeździe. Od Goleniowa pędzimy już poboczem po ładnym asfalcie na krajowej szóstce. Tempo bardzo dobre, przejeżdżamy przez Nowogard i jedziemy do Płotów, gdzie niestety nie ma już pobocza. Ruch mimo święta dość spory i nie jedzie się komfortowo. W Płotach stajemy przy stacji paliw a następnie ruszamy drogą wojewódzką 109 na ostatni odcinek do Trzebiatowa.


Goleniów


Ostatni dłuższy postój w Płotach na Orlenie


Pyszne bagietki mają na Orlenie! Polecamy :)

Niebo nieco się przejaśnia, ruch na drodze bardzo mały i znów jedzie się bardzo dobrze. W Gryficach zakupy na zbliżającą się noc i ruszamy dalej. W Trzebiatowie szukamy jakiejkolwiek szkoły jednak wszystkie pozamykane. Ta noc miała być jeszcze chłodniejsza i z opadami, dlatego znów musieliśmy szukać noclegu. Wchodzimy w internet, niestety widzimy same wolne pokoje w Mrzeżynie 10 kilometrów dalej nad Bałtykiem, gdzie nam niestety nie po drodze. W końcu udało się znaleźć pokój w agroturystyce, 35 zł za osobę w pobliskich Nowielicach. Podjeżdżamy, wchodzimy do góry za właścicielką, która pokazuje nam ładny pokoik, z własną łazienką. Niestety w pewnym momencie przypomniała sobie by spytać się o to czy choć jeden z nas jest pełnoletni. Tak się składa że do 18 urodzin nam jeszcze trochę brakuje, więc musiała odmówić nam przyjęcia. Spytaliśmy więc o nocleg w okolicy i musiała wskazać konkurencyjną agroturystykę kawałek dalej. Tam słyszymy cenę 50 zł za osobę, jednak właścicielka zniżyła nam do 40zł, ponieważ rano mieliśmy i tak wyjechać. Pewnie ruszyło ją też to, że jechaliśmy z tak daleka :) Wstawiliśmy rowery, wnieśliśmy sakwy, do wyboru mieliśmy 2 pokoje. Także mieliśmy własną łazienkę. Przygotowaliśmy cieplejsze ciuchy na kolejny dzień, chwilę pooglądaliśmy telewizję i poszliśmy spać.


z tej strony akurat w prawo ;)




Rynek w Trzebiatowie


Nasz dzisiejszy nocleg, znów w komfortowych warunkach


POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ


.

Dane wyjazdu:
137.10 km 0.00 km teren
06:49 h 20.11 km/h:
Maks. pr.:45.50 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień czwarty - Z powrotem do Polski

Środa, 2 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 5

Budzimy się około 7, otwieramy wejście do namiotu, a dookoła pełnoaut :) Ruch w podberlińskiej wiosce niesamowicie duży. Powoli wstajemy, zwijamy namiot i pakujemy się, obserwowani przez mieszkańców Lindenbergu :D Ruszamy w kierunku najbliższej stacji z nadzieją, że będą tam prysznice. Niestety nie ma, za to korzystamy z toalety, kupujemy ze stacji po jakiejś drobnostce i ruszamy dalej. Ruch w dzień powszedni zdecydowanie większy niż wczoraj, no ale od czego są tu ścieżki rowerowe :) W mieście Bernau bei Berlin stajemy przy Lidlu i kupujemy tam trochę jedzenia oraz wodę. Trzeba było kupić coś, by umyć się gdzieś po drodze, wzięliśmy butelkę najtańszej wody i spytaliśmy jakiejś pani 'ohne gas?'. 'Ohne' - usłyszeliśmy. Bierzemy więc po 2 butelki i wyjeżdzamy za miasto.


Już w trakcie zwijania namiotu


Bernau bei Berlin i znów masa rowerów

Nieopodal znaleźliśmy polankę w środku lasu przy drodze i można było się umyć. Wyjęliśmy żele, ręczniki, ciuchy na zmianę i każdy z nas znalazł sobie własny krzaczek :D Potem zjedliśmy jeszcze śniadanie i można było jechać dalej. Ruszyliśmy przez lokalne drogi w kierunku granicy. Jakoś nas to nie zdziwiło, że nawet takie lokalne, wiejski dróżki są dużo lepszej jakości niż nasze wojewódzkie, a nawet niektóre krajowe. Planowo chcieliśmy przekroczyć granicę w okolicach Szczecina, jednak wysokie ceny, niegościnność Niemców, trudności w porozumiewaniu się (wielu Niemców nie wyobraża sobie po prostu by w ich kraju chcieć porozumiewać się w innym języku jak ich ojczysty i zamiast starać się mówić spokojnie to nawijają jak nienormalni:)) spowodowały, że szybko stęskniliśmy się za Polską.


Miejsce naszej kąpieli :D

Wyjechaliśmy na drogę 158, która prowadziła już bezpośrednio do przejścia granicznego nieopodal Cedyni. Przez ostatnie 3 dni wiatr mieliśmy niekorzystny, więc liczyliśmy na to, że dziś w końcu nam pomoże albo chociaż przestanie wiać. Nic z tego – wieje prosto w twarz i spowalnia nas do około 20km/h. Teren równinny, lecz przed miastem Bad Freienwalde oraz w samym mieście trafił nam się jeden wielki zjazd. Zadowoleni wjeżdżamy do Polski, jednak jeszcze nie wiemy, co nas czeka w ciągu następnych 2 godzin. Pierw za Odrą znajduje się wieś Osinów Dolny. Wygląda to jak kolonia niemiecka na naszym terenie: jeden wielki rynek przy drodze i ludzie sprzedający dla Niemców co się da. Jest nawet ledwo sklejona Biedronka, przygotowana na zakupy dla naszych zachodnich sąsiadów. Wszystkie auta na niemieckich rejestracjach i napisy na sklepach niemal tylko po niemiecku. Jedziemy czym prędzej z tego cyrku mijając po drodze miejsce Bitwy pod Cedynią.




Znów przecinamy Odrę na granicy








Tablica informująca o bitwie pod Cedynią - tekst po niemiecku i po polsku. Niestety, w naszym ojczystym języku, z masą błędów.


Największy wolnostojący pomnik Orła w Polsce upamiętniający bitwę

W Cedyni szukamy sklepu, niestety na nic. Jest tylko sklep elektryczny, 2 night cluby, skup złomu i inne pierdoły, najwyraźniej wszystko zbankrutowało przez wielki rynek w Osinowie... Ruszamy dalej, teren bardzo pagórkowaty, wiatr dalej w twarz. Droga wyremontowana, jednak to nie ułatwia w jakimś większym stopniu jazdy. Słońce grzeje niesamowicie a sklepu ciągle nie ma. Jeśli już jest, to zamknięty, ciśniemy więc przed siebie. Po 10 kilometrach w Mątwach na maksa wkurzeni w końcu znajdujemy otwarty sklep. Robimy tam około 40minutową przerwę bo zdążyliśmy nieźle się wykończyć jadąc bez kropli wody. Stamtąd tylko 7km do Chojny, które pokonujemy już dość szybko. Weszliśmy na chwilę po maść na kolana do apteki i ruszyliśmy za tablicą 'Szczecin'.


Podjazdy w okolicach Cedyni



Do Szczecina zostało około 50 kilometrów, planowaliśmy dojechać nieco bliżej i znaleźć nocleg znów w jakiejś szkole. Noc miała być zimna i deszczowa, więc namiot raczej nie wchodził w grę, w dodatku koniecznie musieliśmy podładować telefony. Krajowa 31 ma bardzo dobrą nawierzchnie, wokół dużo lasów, więc jechało się szybko. Po drodze konieczny był jeszcze jeden postój i ruszamy dalej.


Ostatni postój dzisiejszego dnia

Ostatecznie zajechaliśmy do Gryfina, gdzie postanowiliśmy znaleźć jakąś szkołę. Najpierw do Biedronki na zakupy. W Pobliżu odbywają się dni Gryfina, więc ruch wokół sklepu duży. Kręcimy się po mieście dość długo, znajdujemy jedną szkołę, jednak jest zamknięta z wiadomych przyczyn - jutro 3 maja. Kierujemy się więc do większego zespołu szkół, tam siedziała woźna, jednak powiedziała, że nie może nas wpuścić, chyba że zgodzi się dozorca, który przyjdzie dopiero za 40 minut. Poleciła nam hotel naprzeciwko szkoły, więc pojechaliśmy zorientować się w cenach. Pukaliśmy, nikogo nie było. Nad drzwiami znajdował się numer telefonu, więc dzwonimy i dowiedzieliśmy się, że trzeba zapłacić 40zł za osobę. Zdecydowaliśmy się, bo nie było innego wyjścia i po 10-15 minutach przyjechał właściciel. Miły gość, pokazał nam miejsce na rowery i dał 4 osobowy pokój. W dodatku zapłaciliśmy razem tylko 70 zł. Skoczyliśmy jeszcze do sklepu po 2 lokalne Bosmany, wykąpaliśmy się i odpaliliśmy telewizor, gdzie odbywały się wybory naszego hymnu na Euro. Wybrana piosenka była równie śmieszna, co wystąpienie zagubionego na scenie pana Smudy i wyczytywanie nazwisk piłkarzy. Brzmiało to tak, jak by wymawiał ich nazwiska pierwszy raz ;) Uśmialiśmy się niesamowicie słuchając Koko Koko Euro Spoko :D Podłączyliśmy telefony do ładowarek i poszliśmy spać przed kolejnym, niepewnym dniem.




Oryginalna fontanna w Gryfinie


Dni Gryfina


Most nad Odrą Wschodnią w Gryfinie. Niedaleko granica.


Nasz dzisiejszy nocleg w komfortowych warunkach




POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ



.

Dane wyjazdu:
138.32 km 0.00 km teren
07:07 h 19.44 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień trzeci - Zwiedzanie miasta

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 5

W nocy nie spało się zbyt wygodnie, jednak sam fakt, iż nocowaliśmy pod dachem, był zadowalający. Dodatkowo rano mieliśmy dostęp do łazienki. Spakowaliśmy się, na tablicy szkolnej zostawiliśmy karteczkę z podziękowaniem za nocleg i linkiem do bloga, a następnie ruszyliśmy do Kostrzyna. Tam musieliśmy odczekać 20 minut do otwarcia McDonalda by zjeść śniadanie. W międzyczasie kierowaliśmy się za tabliczką 'stare miasto' jednak jak się okazało, stare miasto to mały placyk z kilkoma sprywatyzowanymi budynkami wokół.

Po śniadaniu wjeżdżamy na most i przejeżdżając go, pierwszy raz jesteśmy rowerami za granicą państwa (wcześniej dojechaliśmy jedynie do granicy z Rosją, ale przekroczenie jej było z wiadomych przyczyn niemożliwe). Do samego Berlina prowadziła droga B1. Pierwsze 10-15 kilometrów to zupełnie płaska i prosta jezdnia. Tak płaskich terenów nie widzieliśmy dawno. Musimy wejść do sklepu, dlatego zjeżdżamy do pobliskiej miejscowości Seelow. Niestety Niemcy także obchodzą święto 1 maja i niemal wszystko było pozamykane. Otwarta była tylko mała piekarnia przy Lidlu. Trochę śmiesznie słuchało się wszystkich wokół gadających po niemiecku, podstawy języka znamy i przy elementarnych rzeczach typu zakupy zawsze można się dogadać, ale rodowici Niemcy 'szprechający' dookoła, przypominali nam, że dobrze tego języka nie znamy :D


Śniadanko w McDonaldzie


Przejście graniczne, prawdopodobnie znów zafunkcjonuje na Euro 2012


Żegnamy Polskę...


... i witamy Niemcy!


Naturalna granica - Odra


A to już Niemcy i piękny asfalcik na całej długości 90km aż do Berlina


Po drodze mijamy muzeum w Seelow




W Niemczech święto pracy - wszystko pozamykane. Udało nam się jednak dorwać do piekarni

Musimy dokupić jeszcze picie na stacji benzynowej – woda 1,5l za 2 euro, czyli ponad 8 złotych. Dużo, ale trzeba się z tym liczyć wyjeżdżając za granicę. W dalszej drodze już bardziej pagórkowato. Nawierzchnia drogi idealna, czego raczej się spodziewaliśmy. Co więcej, pomiędzy wioskami często można zobaczyć asfaltowe ścieżki rowerowe. Każde miasteczko po drodze ma swoją obwodnicę i żadne ciężarówki nie rozjeżdżają miejskich ulic. W trakcie jazdy raczej nie ma nic ciekawego - nizinny teren, pola rzepaku wokół i od czasu do czasu małe gromady wiatraków. Kierowcy na drodze na pierwszy rzut oka nie różnią się od tych w Polsce pod względem wymijania rowerzystów. Nie czekają aż przeciwny pas ruchu będzie wolny, ale droga była dość szeroka (z wąskim poboczem), więc ze średnią prędkością mogli nas mijać jednym pasem. Brakuje jednak idiotów pędzących kiedy tylko trafia się odcinek pustej drogi. Owszem, jeden taki się trafił - na polskich rejestracjach oczywiście :).

Powoli dojeżdżamy już do Berlina, zagranicznymi drogami zrobiliśmy już prawie 90 km i.. nie widzieliśmy ani jednej dziury, czy spękania na asfalcie. Na przedmieściach Berlina droga zmienia się w dwupasmową, obok prowadzi ścieżka rowerowa. Przejechaliśmy nad autostradą otaczającą Berlin (Berliner Ring) i ruszyliśmy w kierunku centrum. Niestety na jednym odcinku zabrakło ścieżki a na drodze był zakaz jazdy rowerem. Nie mieliśmy wyjścia i pojechaliśmy 2 kilometry jezdnią dopóki znów nie pojawiła się ścieżka. Do Berlina dojechaliśmy po godzinie 13. Przejazd do centrum rowerem był bardzo łatwy, ścieżka poprowadzona albo obok chodnika, albo pasem po jezdni. Nawet jeśli nie było jej, bez problemu można było wjechać na jezdnie i nią się poruszać wraz z innymi rowerzystami. W taki sposób jeżdżą tu nawet babcie z koszykami na kierownicy, w Polsce to raczej niecodzienny widok, by po głównych arteriach dużych miast jeździli niedzielni rowerzyści.


Berliner Ring - autostrada dookoła Berlina


Wir sind in Berlin!


Z daleka widać już wieżę telewizyjną - nasz punkt orientacyjny

Im bliżej centrum, tym więcej rowerów, a mniej aut. Dla rowerzystów przygotowane są śluzy na skrzyżowaniach oraz osobna sygnalizacja świetlna. To auta i piesi muszą uważać na rowery, nie odwrotnie. Można bez problemu przeciąć 3pasmową drogę nawet jeśli nie ma przejścia, ewentualnie trzeba uważać, czy po drodze nie jedzie inny rowerzysta :) Wszystko dostosowane jest do poruszania się po śródmieściu jednośladem, nie samochodem, stąd rowerzystów widać z każdej strony. W Berlinie niesamowity upał, blisko 30 stopni. Najpierw kierujemy się na Alexander Platz siadając w cieniu i planując gdzie pojedziemy po kolei. Nabraliśmy wody z fontanny i rozpoczęliśmy od wieży telewizyjnej. Czas czekania dość długi, jednak kupiliśmy bilety i mieliśmy ponad godzinę, więc wyjechaliśmy na ten czas pojeździć po mieście. Przed wejściem do windy stoi ochrona i kontroluje bagaże, w razie gdyby ktoś zapomniał zostawić w domu bombę :) Przed wejściem wyrzucane są nawet napoje, my nic ze sobą nie mieliśmy. Windy poruszają się szybko i po chwili jest się ponad 200 metrów nad całym miastem. Widok niesamowity - 360 stopni i wgląd na cały Berlin. W samym mieście jest mnóstwo czarnoskórych, Turków, Azjatów, Muzułmanów i.. Polaków :) Niestety Niemcy w ogóle nie ułatwiają nam pobytu u siebie - mimo, że naszych rodaków słychać wszędzie, to przy żadnych atrakcjach turystycznych, czy informacjach nie zauważyliśmy ani jednego tekstu w języku polskim. Za to u nas Niemcy ułatwienia językowe mają niemal wszędzie. Miasto jest bardzo dobrze rozplanowane, wszystko wygląda tak jakby już kilkaset lat wcześniej ludzie brali pod uwagę rozwój miasta i jego przyszłość - szerokie ulice, masa wolnego miejsca, zieleni, parków w ścisłym centrum. Rowery dopuszczane są do ruchu na głównych placach, niestety w Polsce w takich miejscach najczęściej z roweru korzystać nie można, np. Monciak w Sopocie. Kiedy piesi wejdą pod koło, przepraszają, nawet jeśli to chodnik. W pewnym momencie złapała nas ulewa i burza, jednak nie przegoniło to szczególnie rowerzystów z ulic. Po całym mieście kręciliśmy się dobre kilka godzin, resztę same za siebie opowiedzą zdjęcia.




Fontanna Neptuna na Alexander Platz


Wieża telewizyjna (Fernsehturm) z bliska


Czerwony ratusz oraz fontanna Neptuna (Alexander Platz)


Kanały pobliskich rzek (Hawela i Sprewa) przechodzące przez Berlin


Berliner Dom - ewangelicka katedra w centrum Berlina


Altes Museum położone tuż przy katedrze i ludzie opalający się w samym centum miasta, prawda, że fajny widok? :)










Kupiliśmy bilety, odczekaliśmy swoje, i mogliśmy wejść na Fernsehturm - ogromną wieżę telewizyjną z panoramą 360 stopni na Berlin


Wchodzimy do windy i jedziemy na 207 metr wieży


A teraz parę fotek z wieży :)




















Tzw. Wyspa muzeów (Museum Inseln)




Po Berlinie jeżdżą same takie autobusy - dwupiętrówki.




Pariser Platz






Pod Bramą Brandenburską trwała jakaś impreza


Reichstag




A kto zgadnie, co to jest? Dworzec Główny :)




Jeszcze raz Reichstag


Haus der Kulturen der Welt


Tutaj złapała nas burza, trzeba się było schować




Zamek Bellevue. Nam osobiście bardzo przypominał belweder


Doczekamy się czegoś takiego w Polsce?


Pomnik Nike


Tiergarten - ogromne ogrody berlińskie










Potsdamer Platz, który zrobił na nas ogromne wrażenie. Potężny plac z restauracjami i butikami w postaci wieżowców, a nad tym wszystkim rozciągający się taki oto dach










Dla nas taka forma rozkładu jazdy była zadziwiająca, Niemcy dziwili się jednak, gdy robiliśmy zdjęcie :)


Tutaj kiedyś stał mur berliński


Checkpoint Charlie - w okresie zimnej wojny jedno z najbardziej znanych przejść granicznych między NRD a Berlinem Zachodnim


Nagle miasto zostało całkowicie zastawione przez policję, była wszędzie


Dziesiątki radiowozów zastawiały centrum Berlina, a po chwili przejechał konwój z jakimś opancerzonym pojazdem :D


Powoli ewakuujemy się z Berlina w poszukiwaniu noclegu na przedmieściach

Po mieście kręciliśmy się aż zrobiło się zupełnie ciemno. Postanowiliśmy wyjechać z Berlina i poszukać noclegu gdzieś poza miastem. Niestety Niemcy nie są zbyt gościnni. Pytaliśmy się paru, czy można rozłożyć namiot na trawniku. Zawsze słyszeliśmy odpowiedzieć "Nein, nicht hier". W ochotniczej straży pożarnej też nas nie chcieli. Pozostało nam rozłożenie namiotu na trawniku pod jakimś pomnikiem w miejscowości Lindenberg. Bez mycia, na mokrej trawie i z latarkami czołowymi rozkładamy więc namiot i kładziemy się spać z myślą, co przyniesie kolejny dzień i czy w nocy nie obudzimy się z panami policjantami wokół namiotu.






POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ

Mapka nie uwzględnia kręcenia się po Berlinie.


.