Info
Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.
Kategorie wycieczek
Rekordy dystansu
1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km
Kontakt
Licznik odwiedzin
Archiwum bloga
- 2017, Październik1 - 0
- 2017, Sierpień25 - 20
- 2016, Wrzesień4 - 0
- 2016, Sierpień16 - 18
- 2015, Sierpień9 - 1
- 2015, Czerwiec4 - 0
- 2015, Maj6 - 2
- 2015, Kwiecień2 - 2
- 2015, Marzec1 - 0
- 2015, Luty4 - 0
- 2015, Styczeń1 - 0
- 2014, Listopad3 - 0
- 2014, Październik2 - 4
- 2014, Czerwiec4 - 5
- 2014, Marzec1 - 1
- 2014, Luty2 - 1
- 2013, Grudzień1 - 1
- 2013, Październik2 - 2
- 2013, Wrzesień1 - 1
- 2013, Sierpień1 - 1
- 2013, Lipiec1 - 9
- 2013, Czerwiec24 - 55
- 2013, Maj13 - 40
- 2013, Kwiecień8 - 26
- 2013, Marzec7 - 29
- 2013, Luty8 - 21
- 2013, Styczeń10 - 31
- 2012, Grudzień6 - 35
- 2012, Listopad11 - 35
- 2012, Październik5 - 14
- 2012, Wrzesień4 - 12
- 2012, Sierpień5 - 10
- 2012, Lipiec6 - 16
- 2012, Czerwiec13 - 13
- 2012, Maj6 - 32
- 2012, Kwiecień12 - 37
- 2012, Marzec16 - 50
- 2012, Luty8 - 17
- 2012, Styczeń4 - 21
- 2011, Grudzień2 - 11
- 2011, Listopad1 - 9
- 2011, Październik1 - 3
- 2011, Wrzesień4 - 30
- 2011, Sierpień10 - 32
- 2011, Lipiec9 - 34
- 2011, Czerwiec11 - 44
- 2011, Maj11 - 39
- 2011, Kwiecień10 - 32
- 2011, Marzec7 - 20
- 2011, Luty1 - 0
- 2010, Październik1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
od 100 do 149 km
Dystans całkowity: | 4850.56 km (w terenie 98.50 km; 2.03%) |
Czas w ruchu: | 217:52 |
Średnia prędkość: | 21.09 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.41 km/h |
Liczba aktywności: | 40 |
Średnio na aktywność: | 121.26 km i 5h 44m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
101.60 km
0.00 km teren
05:21 h
18.99 km/h:
Maks. pr.:68.07 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Bałkany 2017 - Dzień 1
Czwartek, 3 sierpnia 2017 · dodano: 24.10.2017 | Komentarze 1
Kierunek bałkański przewijał się w naszych planach już od dawna i ta wyprawa była zwyczajnie nieunikniona. Udało się ją zaplanować na ten rok. Mieliśmy na nią 'tylko' około miesiąca, stąd padła decyzja o rozpoczęciu w Krakowie (do tej pory zawsze ruszaliśmy z samej Gdyni).Zaczynamy w czwartek, trzeciego sierpnia. Wczesnym rankiem załadowaliśmy się do pociągu z wszystkimi tobołami. Po niemal siedmiu godzinach wysiadamy w Krakowie... gorąc niesamowity! Na miejscu około 35 stopni, czyli o 10 więcej niż nad naszym morzem. Nie dość, że sauna, to jeszcze labirynt - trzeba przebijać się przez cały kompleks dworcowy z naszymi obładowanymi rowerami. Po pokonaniu rozmaitych przeszkód (schody, wąskie windy i tłumy ludzi) w końcu wydostajemy się na zewnątrz. Oczywiście nie mogło zabraknąć przejazdu przez krakowskie stare miasto.
Stolicę Małopolski opuszczamy szeroką wylotówką, po czym od razu lądujemy we Wieliczce, gdzie akurat startował dziś Tour de Pologne. Pierwsze skrzyżowanie i szybka wymiana zdań między nami:
Ej, to nie jest czasem Jarek?
Yyy, chyba jo..
Sekundę po tym swojskim, kaszubskim przytaknięciu podjeżdżamy do kolarza znajdującego się na tym samym skrzyżowaniu. I to faktycznie Jarek – nasz znajomy z bikestats'a, który wpadł akurat na wyścig. Niesamowity zbieg okoliczności, biorąc pod uwagę, że mieszkamy obecnie w zupełnie różnych częściach kraju i nie mieliśmy kontaktu dobrych kilka miesięcy. Podjechaliśmy na start wyścigu (który ruszył dosłownie godzinę przed naszą wizytą) by zrobić sobie kilka fotek. Zaraz obok była restauracja, z której Jarek przyniósł po małym piwku.
Radość ta została na chwilę przerwana, gdy Olaf dostał wiadomość na facebook'u o zgubionym portfelu. Nadawcą był uczciwy znalazca, który przekazał portfel do biura rzeczy znalezionych PKP. Stamtąd z kolei zguba trafiła na najbliższy komisariat policji, czyli w bezpieczne miejsce. Chwila stresu szybko się skończyła, bo znajdowało się tam tylko kilkadziesiąt złotych, kilka dokumentów i karty lojalnościowe. Cała gotówka na wyjazd w euro z paszportem zostały w sakwie, więc można było kontynuować podróż załatwiając w międzyczasie wysyłkę portfela do Gdyni. Przed wyjściem z pociągu każdy z nas sprawdzał czy aby na pewno nic nie zostało – mimo wszystko portfel zdołał schować się gdzieś za siedzeniem podczas przebierania się w sportowe ciuchy.
Pociąg do Krakowa przyjechał dziś przed 14:00, wizyta na rynku i wydostanie się z miasta musiało trochę potrwać, a spotkanie z Jarkiem i przygody z portfelem we Wieliczce też pochłonęły sporo czasu. Śpimy dziś u rodziny na przedmieściach Nowego Sącza, teren nie jest łatwy, więc trzeba trochę podkręcić tempo. Po kilku kilometrach żegnamy się z Jarkiem dziękując za towarzystwo i postawione piwko. Jęzory mamy często wywieszone, bo góra, dół, góra, dół i upał. Mimo wszystko całkiem sprawnie doturlaliśmy się do Limanowej. Tutaj postój przed podjęciem się ostatniego etapu dzisiejszej jazdy. Nasze nastroje były bardzo dobre, bo dzięki przeprowadzonym przez nas skomplikowanym obliczeniom wszystko wskazywało na to, że dotrzemy dziś przed zmierzchem.
Niestety zaraz za miastem niebo momentalnie przybrało groźnych barw, które na ostatnich 15 kilometrach poskutkowały burzą z silnym wiatrem i deszczem. Zapanowała ciemność. Zjeżdżaliśmy serpentynami do Kotliny Sądeckiej ledwo widząc cokolwiek przed sobą. Mocny opad wymuszał na nas mrużenie oczu, a każdy kolejny zakręt był coraz ostrzejszy. Mimo wszystko byliśmy tak mocno zdeterminowani do jak najszybszego dotarcia na metę, że w tych warunkach mknęliśmy z prędkością 60km/h. Na samym dole ustąpił deszcz, a przy okazji wróciła wysoka, odczuwalna temperatura.
Na miejsce dojechaliśmy chwilę po 21:00, gdzie rodzina wraz ze znajomymi zorganizowała nam obejrzenie meczów eliminacyjnych Ligi Europy. A była to nie lada gratka, bo jeden z tych meczów to pojedynek naszej miejscowej Arki, która pierwszy raz za naszego żywota zagrała na tym etapie. Niestety po golu w doliczonym czasie gry Arka pechowo odpadła z rozgrywek. Nie zdołało to jednak popsuć wesoło spędzonego wieczoru. Napici, najedzeni, wykąpani oraz wyprani mogliśmy udać się do snu. Czuliśmy się jednak jak w tropikach, bo pogoda na północy nie zdołała nas przyzwyczaić do wieczorów przy 25 stopniach. Cóż... trzeba się szybko przyzwyczaić :).
Kategoria Bałkany 2017, od 100 do 149 km
Dane wyjazdu:
116.10 km
25.00 km teren
05:52 h
19.79 km/h:
Maks. pr.:56.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Kowno
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 · dodano: 11.02.2017 | Komentarze 0
Kategoria Litwa 2015, od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
150.00 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Dzień piąty - wizyta w Wilnie
Niedziela, 23 sierpnia 2015 · dodano: 26.05.2016 | Komentarze 0
Budzimy się jeszcze przed wschodem słońca. Godzina 4:30 - wychodzimy z namiotu, jest przeraźliwie zimno co nie ułatwia szybkiego zebrania się. Około 7:00 lecimy do Wilna, które jest jednym z głównych celów na trasie naszego wypadu.Poranny widok z namiotu © gdynia94
A takich mieliśmy współlokatorów dzisiejszej nocy :) © gdynia94
Od początku jedziemy całkiem dobrym tempem. Odległości pomiędzy pojedynczymi wioskami często wynoszą 15-20 kilometrów, zaś w samych miejscowościach stoją drewniane chaty niczym te ze skansenów. Największe miasto po drodze to Olita, szóste co do wielkości miasto na Litwie. Tam też robimy przerwę.
Dystans do Wilna topnieje w mgnieniu oka. Najgorszy okazał się sam wjazd do stolicy - trzypasmowa trasa o przyspieszonym ruchu z tunelem po drodze dodała nam trochę adrenaliny na koniec dzisiejszego kręcenia. Na domiar złego na końcu tunelu Piotrkowi spadł łańcuch. Na ostatnim odcinku w niewyjaśnionych okolicznościach tracę dane z licznika i wiem tylko tyle, że przejechaliśmy dziś około 150km.
Wybiła godzina 15:00, my zaś przebijamy się przez stare miasto przy okazji dołączając do jakiegoś raju rowerowego. Nasze uczestnictwo z tymi wszystkimi sakwami musiało wyglądać dość zabawnie :D.
Centrum Olity © gdynia94
Typowa chatka na typowej litewskiej wsi © gdynia94
W punkcie informacji turystycznej uzyskaliśmy mapkę z lokalizacją okolicznych hosteli. Trafiamy na Forest Hostel, gdzie dostajemy łóżka za 9 euro od osoby. Cały obiekt tętni życiem - za budynkiem przesiaduje masa młodych ludzi, trwa też mały koncert. W dodatku na podwórku jest też kemping, co nie jest często spotykane w centrach miast. Hostel znajduje się w dzielnicy Użupio - jest to artystyczna część miasta, która co ciekawe posiada własną flagę, godło, a nawet konstytucję, rząd i prezydenta. Sama konstytucja widnieje na ścianie przy jednej z ulic w kilku językach, zaś na jej treść można spojrzeć z przymrużeniem oka :).
Dziedziniec naszego hostelu © gdynia94
Wspomniana konstytucja w naszym języku © gdynia94
Odstawiamy rowery i po wykąpaniu się oraz wypraniu wszystkich ciuchów idziemy do pobliskiej knajpki na pizzę z piwem. W następnej kolejności czeka nas zwiedzanie Wilna. Resztę opiszą zdjęcia:
Kościół Św. Anny © gdynia94
Pomnik Adama Mickiewicza © gdynia94
Wieża Giedymina na Górze Zamkowej © gdynia94
Widok na nowe centrum miasta © gdynia94
To druga strona i stare miasto © gdynia94
Bliżej nieznana cerkiew w oddali © gdynia94
Góra Zamkowa - stąd rozciągają się widoki z poprzednich zdjęć © gdynia94
Zamek Dolny © gdynia94
Katedra Wileńska © gdynia94
Wieża przy katedrze © gdynia94
Pałac Prezydencki © gdynia94
Jeden z wileńskich deptaków © gdynia94
Plac Ratuszowy © gdynia94
...a na nim ratusz miasta © gdynia94
Brama do klasztoru bazylianów © gdynia94
Kościół św. Teresy © gdynia94
Ostra Brama © gdynia94
Wychodząc ze starego miasta podchodzimy jeszcze na dworzec by zobaczyć rozkład pociągów jutrzejszego dnia. Wracając do hostelu zachodzimy na małe zakupy. Przy poznawaniu obcego kraju konieczne jest zasmakowanie lokalnego piwka, tak więc stoję przy półce i dokładnie zastanawiam się, którym rodzajem tego złotego trunku zaspokoję wieczorne pragnienie. Szybki krok o kasy a tam... stop! Zakaz sprzedaży alkoholu po 22. Skandal! Szybko doceniliśmy łatwość nocnego zaopatrywania się w alkohol w naszej ojczyźnie :D. Samo pragnienie zaś jest u mnie silniejsze od zakazów i nabywam ten sam napój za cztery razy większą kwotę w hostelu.
Dworzec w Wilnie © gdynia94
Makieta całego obiektu © gdynia94
Dzień bardzo intensywny i równie udany - Wilno jak najbardziej godne polecenia. Zasypiamy w późnych godzinach ciesząc się wygodą spania w łóżkach. Jutro rano ruszamy dalej.
Kategoria Litwa 2015, od 100 do 149 km, od 150 do 199 km, Olaf
Dane wyjazdu:
105.90 km
15.00 km teren
05:30 h
19.25 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Mrągowo, Mikołajki, Giżycko - dzień w sercu Mazur
Piątek, 21 sierpnia 2015 · dodano: 11.11.2015 | Komentarze 0
Z rana poświęciliśmy jeszcze dwie godziny na naprawy i wyjeżdżamy dopiero o 10. Na niebie zrobiło się dość szaro, leniwym tempem przemieszczaliśmy się w stronę Mrągowa.Poranek nad jeziorkiem © gdynia94
W drodze do Mrągowa © gdynia94
Główna ulica w centrum Mrągowa © gdynia94
Mrągowo z drugiej strony jeziora © gdynia94
Amfiteatr w Mrągowie © gdynia94
Za Mrągowem ciśniemy przez szutrowe odcinki biegnące pomiędzy okolicznymi wioskami. Dojechaliśmy do jeziora Tałty i od tej pory poruszaliśmy się wzdłuż niego tak by dotrzeć do Mikołajek. Po drodze chcieliśmy jednak zjechać gdzieś by zrobić przerwę nad brzegiem jeziora. Trochę to potrwało nim znaleźliśmy odpowiednią miejscówkę. Nie wszędzie była możliwość kąpieli, niekiedy też tereny były po prostu prywatne. Odbiliśmy potem w jakiś las wąską dróżką, przedostając się nad brzeg. Na końcu jednak trzeba było (już bez rowerów) przemknąć przez chmary bąków czających się w jakichś dzikich kwiatach. Na szczęście bąki spieprzyły chwilę po naszym przyjściu :). Rozłożyliśmy się na dłuższą chwilę żeby pokąpać się i coś wszamać.
W poszukiwaniu miejsca nad jeziorkiem © gdynia94
Jezioro Tałty © gdynia94
Obiad :) © gdynia94
Po przerwie musieliśmy trochę przyspieszyć. Przejeżdżamy przez Mikołajki, w których byłem na wakacjach mając wówczas 8 lat. Chciałem zajechać na promenadę, jednak musieliśmy cisnąć dalej. Pierwsze 10 kilometrów za miastem jedziemy krajową szesnastką i chyba jest to najwęższa droga krajowa jaką widziałem :). Dalej odbijamy w kierunku Giżycka i po jakimś czasie stajemy w Wilkasach - atrakcyjnie położonej miejscowości nad jeziorem Niegocin.
Mikołajki, niestety tylko przejazdem © gdynia94
Wilkasy - przystań © gdynia94
W Giżycku zajechaliśmy pod twierdzę Boyen. Później wszamaliśmy po kebabie pod jedną z Biedronek (robiąc zakupy przy okazji, rzecz jasna). Wyjechaliśmy z miasta i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Dziś postanowiliśmy poszukać kawałka pod namiot metodą 'na gospodarza', podjeżdżamy więc w jednej z wiosek do podwórka gdzie akurat kilkupokoleniowa rodzinka siedzi przy grillu. Przy pierwszej próbie od razu dostajemy kawałek trawy naprzeciwko podwórka koło garażu. Po rozstawieniu namiotu dostajemy jeszcze po herbacie i chwilę gadamy o naszej wyprawie z chłopakiem na oko w naszym wieku. Dostajemy jeszcze propozycję wstawienia rowerów do garażu, ale nie chcemy fatygować gospodarza by rano wstawał specjalnie po to by otworzyć nam garaż. Rano planujemy wystartować jak najwcześniej, trochę musimy odrobić dystans z ostatnich dwóch dni. Po zmroku siedzimy jeszcze na zewnątrz popijając piwko. Wcześniej cała rodzina rozjechała się w swoje strony, my otrzymaliśmy możliwość podładowania wszystkiego co mamy i umycia się korzystając z wody ogrodowej.
Nasze miejsce na nocleg. Następną nockę planujemy już na Litwie, więc jutro pełna mobilizacja i pobudka z samego rana :) © gdynia94
Route 3 331 677 - powered by www.bikemap.net
Kategoria Litwa 2015, od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
106.73 km
2.00 km teren
05:37 h
19.00 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Dzień drugi, czyli Gietrzwałd, Olsztyn i powrót na Mazury
Czwartek, 20 sierpnia 2015 · dodano: 01.09.2015 | Komentarze 1
Po zwinięciu się z kempingu jedziemy prosto do sklepu budowlanego. Chłopaki muszą kupić nieco metalowych elementów by dziś wzmocnić konstrukcje swoich bagażników. Z Ostródy wyjeżdżamy około 9:30 jadąc mniej więcej wzdłuż krajowej szesnastki. Przejeżdżamy przez Stare Jabłonki gdzie mieliśmy zaplanowany ewentualny postój na kąpanie w jeziorze, jednak z racji dość późnego wyjazdu i niewielu zrobionych kilometrów do tej pory, przekładamy całą imprezę na potem. Pierwszym miejscem gdzie chcemy się zatrzymać jest Gietrzwałd. Tutaj nie ma już żadnej alternatywy i musimy jechać główną drogą na Olsztyn. Gietrzwałd znany jest z objawień Matki Bożej, dlatego znajduje się tu sanktuarium. Wchodzimy do świątyni, następnie szukamy źródełka gdzie mieliśmy uzupełnić sobie wodę. Jak się okazało, nic z tego :).
Sanktuarium w Gietrzwałdzie © gdynia94
Wnętrze sanktuarium © gdynia94
Okoliczne pola © gdynia94
Źródełko ze świętą wodą i kolejki. Bidonów nie napełnimy :D © gdynia94
Dalej jedziemy do Olsztyna. Po drodze zdążyłem złamać jeszcze stopkę. Niby błahostka ale dopiero po tym zauważyłem jak bardzo jest przydatna przy 'parkowaniu' roweru z sakwami. Sam Olsztyn zatrzymał nas na dłużej. W centrum miasto jest rozkopane, przemieszczanie się na dwóch kółkach z sakwami czasem bywało wręcz niemożliwe. Prawdopodobnie wszystko spowodowane jest tym, że władzom miasta zachciało się utworzenia sieci tramwajowej, tak zupełnie od nowa. Docieramy na stare miasto, potem trochę zajmuje nam obmyślanie planu ucieczki z centrum, co przy tych remontach wcale nie było takie oczywiste.
Rynek w Olsztynie © gdynia94
Ulica Staromiejska z Bramą Wysoką w tle © gdynia94
Na wylocie z Olsztyna zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie budowlanym by dokupić trochę części. Chwilę potem stajemy pod spożywczym na 'obiad', ja przy okazji popijam sobie bezalkoholowego leszka, który ostatnio całkiem mi zasmakował. W efekcie o godzinie 15 mamy na liczniku nieco ponad 50 kilometrów. Wstępnie szykujemy się na nocleg na dziko gdzieś nad jeziorem, a teraz bez zbędnych przerw chcemy przekroczyć setkę dzisiejszego dnia. Za Olsztynem jedziemy spokojniejszymi drogami wśród miłych dla oka warmińskich terenów. Jazda upływa więc szybko i przyjemnie, jedynie co jakiś czas trzeba sprawdzić drogę.
Chwila przerwy na zerknięcie do mapki © gdynia94
Dojeżdżamy do miejscowości Dźwierzuty, czyli jednej z większych które dzisiejszego popołudnia mamy okazję odwiedzić. Tutaj robimy ostatnie zakupy i wiemy już mniej więcej ile damy radę ujechać dzisiejszego wieczoru. Kilkanaście kilometrów dalej pojawia się skręt w polną drogą prowadzącą w okolice jezior. Wnioskując po mapie, tereny te raczej nie są ani zamieszkałe, ani zabudowane ośrodkami wypoczynkowymi. Bez większego namysłu udajemy się tam i już po chwili znajdujemy się w fajnym miejscu nad jeziorem do biwakowania. Tam stoi auto, nad brzegiem wypoczywa małżeństwo z dzieckiem. W tym momencie Jankowi ostatecznie wygina się blaszka od bagażnika więc jest to koniec jazdy na dziś. Mężczyzna pyta, czy chcemy się tutaj rozbić. Jeśli tak, każe sobie płacić gdyż jest to jego prywatny teren (mowa była o 35zł za wszystkich). Chłopaki idą dalej, prowadząc rowery w miejsce które nie należy już do wcześniej wspomnianych ludzi, tak przynajmniej wynikało z tego co nam powiedzieli. By przeczekać kolejnych, potencjalnych właścicieli terenu, nie rozbijamy jeszcze namiotu a Janek nie marnując czasu bierze się do naprawy. Piotrek widząc to co działo się z bagażnikiem Janka, również reaguje i wyciąga zakupione dziś blaszki i śrubki by wzmocnić dolne łączenie bagażnika z rowerem. Obaj mieli podobną konstrukcję bagażników w tym miejscu i choć ja wiele razy narzekałem na swój Crossowy, to takich problemów na szczęście nie miałem.
Miejscóweczka pod namiot © gdynia94
Jezioro Babięty Wielkie - to nad nim przypada nam kima dzisiejsziej nocy © gdynia94
Po ostatnich wydarzeniach chłopaki wzmacniają swoje bagażniki © gdynia94
Odpierdzielamy wieczorną fuszerkę - byle ujechało do końca wyprawy :) Z lewej Janek, z prawej ja © gdynia94
Gdy już myślimy, że wkrótce będzie można rozstawić namiot, zjawia się gość, którego już widzieliśmy. Mówi, że tutaj również sięga jego ziemia. Popatrzał jak naprawiamy rowery i został gadając z nami. Ewidentnie jednak było widać, że tym sposobem czeka aż oficjalnie potwierdzimy nasz nocleg w tym miejscu by wyciągnąć od nas trochę grosza. Czas leciał, naprawiając rowery rozmawialiśmy z nim dalej i tym sposobem zdążyło się już ściemnić. Dopiero wtedy ponownie spytał czy decydujemy się tutaj rozbić. Gadał z nami nieprzerwanie od niemal dwóch godzin, a gdy dostał od nas upragnione przez niego 3 dychy odszedł niemal bez słowa. Wyszło mu 15 złotych za godzinę jeśli chodzi o zarobienie na swoim 'polu namiotowym'. Jeszcze śmieszniej by było, jeśli ten teren nie należał faktycznie do niego a on zostawił rodzinkę by przyjść do nas i trochę kasy :D. Biorąc oczywiście pod uwagę, że na ubogiego nie wyglądał.
Rozstawianie namiotu po zmierzchu nie było niczym przyjemnym. Na dodatek w mojej czołówce wyładowały się baterie, być może włączyła się gdzieś na na dnie sakwy. Pomimo iż było trochę chłodno, poszliśmy jeszcze po ciemku wykąpać się w jeziorze. Brzeg raczej nie przypominał kąpieliska, był stary zepsuty pomost i niezbyt czyste dno. Mimo wszystko dało radę wejść. Szczęka trzęsła mi się z zimna jeszcze w namiocie ale czego się nie zrobi by iść spać czystym i pachnącym :D. W namiocie zaś przy małym piwku humory po całym dniu dopisywały. Jutro czeka nas dzień w sercu Mazur, dziś zaś spokojny przejazd z kilkoma atrakcjami zakończony fajnym noclegiem.
Sanktuarium w Gietrzwałdzie © gdynia94
Wnętrze sanktuarium © gdynia94
Okoliczne pola © gdynia94
Źródełko ze świętą wodą i kolejki. Bidonów nie napełnimy :D © gdynia94
Dalej jedziemy do Olsztyna. Po drodze zdążyłem złamać jeszcze stopkę. Niby błahostka ale dopiero po tym zauważyłem jak bardzo jest przydatna przy 'parkowaniu' roweru z sakwami. Sam Olsztyn zatrzymał nas na dłużej. W centrum miasto jest rozkopane, przemieszczanie się na dwóch kółkach z sakwami czasem bywało wręcz niemożliwe. Prawdopodobnie wszystko spowodowane jest tym, że władzom miasta zachciało się utworzenia sieci tramwajowej, tak zupełnie od nowa. Docieramy na stare miasto, potem trochę zajmuje nam obmyślanie planu ucieczki z centrum, co przy tych remontach wcale nie było takie oczywiste.
Rynek w Olsztynie © gdynia94
Ulica Staromiejska z Bramą Wysoką w tle © gdynia94
Na wylocie z Olsztyna zatrzymujemy się jeszcze przy sklepie budowlanym by dokupić trochę części. Chwilę potem stajemy pod spożywczym na 'obiad', ja przy okazji popijam sobie bezalkoholowego leszka, który ostatnio całkiem mi zasmakował. W efekcie o godzinie 15 mamy na liczniku nieco ponad 50 kilometrów. Wstępnie szykujemy się na nocleg na dziko gdzieś nad jeziorem, a teraz bez zbędnych przerw chcemy przekroczyć setkę dzisiejszego dnia. Za Olsztynem jedziemy spokojniejszymi drogami wśród miłych dla oka warmińskich terenów. Jazda upływa więc szybko i przyjemnie, jedynie co jakiś czas trzeba sprawdzić drogę.
Chwila przerwy na zerknięcie do mapki © gdynia94
Dojeżdżamy do miejscowości Dźwierzuty, czyli jednej z większych które dzisiejszego popołudnia mamy okazję odwiedzić. Tutaj robimy ostatnie zakupy i wiemy już mniej więcej ile damy radę ujechać dzisiejszego wieczoru. Kilkanaście kilometrów dalej pojawia się skręt w polną drogą prowadzącą w okolice jezior. Wnioskując po mapie, tereny te raczej nie są ani zamieszkałe, ani zabudowane ośrodkami wypoczynkowymi. Bez większego namysłu udajemy się tam i już po chwili znajdujemy się w fajnym miejscu nad jeziorem do biwakowania. Tam stoi auto, nad brzegiem wypoczywa małżeństwo z dzieckiem. W tym momencie Jankowi ostatecznie wygina się blaszka od bagażnika więc jest to koniec jazdy na dziś. Mężczyzna pyta, czy chcemy się tutaj rozbić. Jeśli tak, każe sobie płacić gdyż jest to jego prywatny teren (mowa była o 35zł za wszystkich). Chłopaki idą dalej, prowadząc rowery w miejsce które nie należy już do wcześniej wspomnianych ludzi, tak przynajmniej wynikało z tego co nam powiedzieli. By przeczekać kolejnych, potencjalnych właścicieli terenu, nie rozbijamy jeszcze namiotu a Janek nie marnując czasu bierze się do naprawy. Piotrek widząc to co działo się z bagażnikiem Janka, również reaguje i wyciąga zakupione dziś blaszki i śrubki by wzmocnić dolne łączenie bagażnika z rowerem. Obaj mieli podobną konstrukcję bagażników w tym miejscu i choć ja wiele razy narzekałem na swój Crossowy, to takich problemów na szczęście nie miałem.
Miejscóweczka pod namiot © gdynia94
Jezioro Babięty Wielkie - to nad nim przypada nam kima dzisiejsziej nocy © gdynia94
Po ostatnich wydarzeniach chłopaki wzmacniają swoje bagażniki © gdynia94
Odpierdzielamy wieczorną fuszerkę - byle ujechało do końca wyprawy :) Z lewej Janek, z prawej ja © gdynia94
Gdy już myślimy, że wkrótce będzie można rozstawić namiot, zjawia się gość, którego już widzieliśmy. Mówi, że tutaj również sięga jego ziemia. Popatrzał jak naprawiamy rowery i został gadając z nami. Ewidentnie jednak było widać, że tym sposobem czeka aż oficjalnie potwierdzimy nasz nocleg w tym miejscu by wyciągnąć od nas trochę grosza. Czas leciał, naprawiając rowery rozmawialiśmy z nim dalej i tym sposobem zdążyło się już ściemnić. Dopiero wtedy ponownie spytał czy decydujemy się tutaj rozbić. Gadał z nami nieprzerwanie od niemal dwóch godzin, a gdy dostał od nas upragnione przez niego 3 dychy odszedł niemal bez słowa. Wyszło mu 15 złotych za godzinę jeśli chodzi o zarobienie na swoim 'polu namiotowym'. Jeszcze śmieszniej by było, jeśli ten teren nie należał faktycznie do niego a on zostawił rodzinkę by przyjść do nas i trochę kasy :D. Biorąc oczywiście pod uwagę, że na ubogiego nie wyglądał.
Rozstawianie namiotu po zmierzchu nie było niczym przyjemnym. Na dodatek w mojej czołówce wyładowały się baterie, być może włączyła się gdzieś na na dnie sakwy. Pomimo iż było trochę chłodno, poszliśmy jeszcze po ciemku wykąpać się w jeziorze. Brzeg raczej nie przypominał kąpieliska, był stary zepsuty pomost i niezbyt czyste dno. Mimo wszystko dało radę wejść. Szczęka trzęsła mi się z zimna jeszcze w namiocie ale czego się nie zrobi by iść spać czystym i pachnącym :D. W namiocie zaś przy małym piwku humory po całym dniu dopisywały. Jutro czeka nas dzień w sercu Mazur, dziś zaś spokojny przejazd z kilkoma atrakcjami zakończony fajnym noclegiem.
Route 3 251 114 - powered by www.bikemap.net
Kategoria od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
106.94 km
2.00 km teren
05:15 h
20.37 km/h:
Maks. pr.:53.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Setka wokół Wejherowa
Wtorek, 4 listopada 2014 · dodano: 08.11.2014 | Komentarze 0
Setka po okolicznych miejscowościach na rozruszanie się przy wyjątkowo łagodnej, jesiennej pogodzie. Niestety brak mi materiałów na jakiś konkretniejszy wpis. Nie brałem aparatu z racji, że większość trasy przejechałem po zmierzchu.Mapka:
Route 2 846 110 - powered by www.bikemap.net
Kategoria od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
119.00 km
15.00 km teren
06:01 h
19.78 km/h:
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Szlakiem Północnych Kaszub - Białogóra
Środa, 25 czerwca 2014 · dodano: 28.06.2014 | Komentarze 2
W dniu dzisiejszym chciałem zrealizować planowaną od kilku dni trasę do Białogóry. Wyruszyłem po południu, za Wejherowem podłapałem niebieski szlak, który prowadził akurat do mojego dzisiejszego celu. Zmieniłem przez to nieco moją drogę, ale naprawdę nie żałuję. Szlak prowadził między innymi przez fajne, gruntowe drogi, co pozwoliło mi odkryć miejsca, w których jeszcze nie byłem. Wracałem głównie asfaltem, w domu stawiłem się przed godziną 23.Przez dłuższy czas nieobecności na bs, mój aparat zmienił się tylko z telefonu na inny telefon. Nie jest to wymarzony sprzęt fotograficzny, no ale przez jakiś czas muszę się tym zadowolić. :) Kilka zdjęć z trasy:
Elektrownia Wodna Żarnowiec - tablica infomacyjna © gdynia94
"Altanka" przy j. Żarnowieckim w Nadolu © gdynia94
Skansen w Nadolu, zdjęcie zza płotu :) © gdynia94
Wejście na plażę w Białogórze © gdynia94
W drodze powrotnej © gdynia94
Lubkowo - molo przy plaży © gdynia94
Kategoria od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
105.75 km
0.00 km teren
h
km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Kuźnica
Sobota, 29 czerwca 2013 · dodano: 30.06.2013 | Komentarze 0
Bez Kamila. 3000 kilometrów w miesiącu osiągnięte! :). Wpisu brak (przynajmniej póki co). Na topie bloga pozostaje wciąż podsumowanie wyprawy rowerowej, bo jest dużo ważniejsze niż kilometry robione w między czasie. Kategoria od 100 do 149 km, Olaf
Dane wyjazdu:
130.35 km
0.00 km teren
07:26 h
17.54 km/h:
Maks. pr.:78.41 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Podjazd życia - dzień 16
Czwartek, 20 czerwca 2013 · dodano: 25.06.2013 | Komentarze 2
W trakcie snu telefon z nastawionym budzikiem wpada do jednego ze śpiworów i śpimy trochę dłużej. Rano ksiądz(?)/nauczyciel religii gości nas śniadankiem. Pogadaliśmy sobie trochę o wyprawach rowerowych, bo jak się okazało sam też jeździł ale nie wiemy do końca gdzie. Na dodatek jako nauczyciel religii powiedział nam, że w Austrii można zdawać maturę z tego przedmiotu, a matura w ich kraju też nazywa się matura (po niemiecku Abitur). Ogólnie rozmowa była całkiem sympatyczna, byliśmy w stanie dogadać się bez problemu po niemiecku mimo, że języka tego nie lubimy i po sześciu latach nauki nie opanowaliśmy go w jakimś lepszym stopniu ;) W końcu opuszczamy plebanię i kierujemy się na Volkermarkt. Tam zakupy w lidlu i rozmowa z cyganką. Wyciąga euro mówiąc 'tri euro, tri euro'. Próbujemy przetłumaczyć jej że za te tri euro zjemy tu kebaba którym napchamy się na niemal cały dzień i aż tyle na pewno nie damy. Wyciągamy kilkanaście centów, żeby miała chociaż na bułkę. Tutaj zdziwienie, bo odrzuciła te pieniądze i dalej powtarzała 'tri euro'. Dasz palec a chcą całą rękę... Trzeba mieć tupet ale czego oczekiwać od cygana - to najwyraźniej u nich norma. Nie dostaje więc od nas nic i idzie dalej prawić swój monolog innym ludziom, a my jedziemy dalej. Źle wyjeżdżamy z miasta i po zapytaniu jednej z pań na jakimś podwórku wracamy na właściwy tor. Dojeżdżamy pod granicę ze Słowenią gdzie miał zacząć się ostry podjazd. Niestety mylimy drogę drugi raz z rzędu i jesteśmy zmuszeni z powrotem zjeżdżać z przed chwilą zdobytego mini szczyciku :D.Miejsce na terenie plebanii, w którym stał nasz namiocik.
Z właściwych Alp już powoli wyjeżdżamy, ale widoczki cały czas śliczne.
To jest fajne :D Z początku wydaje się, że jest to parking na dachu sklepu :D
Jedziemy na następny podjazd. Wcześniej na mapie widzieliśmy jakieś serpentynki ale nie sądziliśmy, że będzie taki hardkor. 10km jednej wielkiej ściany (widoczne na mapce na samym dole wpisu). Słońce przy tym ostro daje popalić a my musimy ratować się źródełkami, by nalewać wody do bidonów i chłodzić głowy. Momentami nie dawaliśmy rady podjeżdżać i trzeba było prowadzić rowery. Podjazd niestety nie kończył się a my byliśmy znużeni wieczną wspinaczką. W końcu po 2,5 godzinach wjeżdżamy na szczyt. Punkt 1345 m.n.p.m a na nim zajazd dla motocyklistów. Przed wyprawą podczas planowania mapki bikemap.net podawał jako najwyższy punkt około 900 m.n.p.m., więc daliśmy się nieźle zrobić w jajo. Teraz z perspektywy czasu można powiedzieć, że fajnie było wjechać na taką górkę, ale podczas podjazdu przeklinaliśmy ciągłe zakręty. Na szczycie jesteśmy po prostu wykończeni, nigdy wcześniej nic na rowerze nie dało nam tak w kość jak ten podjazd. Nie zastanawiając się, od razu zamawiamy po zimnym browarze. Potem bierzemy pizze na dwóch i jakoś dochodzimy do siebie.
Widok miejscowości, z której rozpoczynamy hardkorowy podjazd. Tutaj jeszcze nieświadomi, że czeka nas 10km serpentyn.
Na szczycie górki ruch był ogromny ze względu na popularność tej trasy wśród motocyklistów. Przy budce z z żarciem gadamy ze starszym kolesiem, który stoi przy ladzie i pije piwko za piwkiem. Bardzo miły gość, stawia nam jeszcze po fancie i chce nam dać rybę, którą udało mu się złowić (my tłumaczymy, że nie mamy jak jej usmażyć :D). W końcu musieliśmy się pożegnać, bo on wracał do domu. Co ciekawe, po tych kilku piwach wsiadł sobie za kierownicę i pojechał serpentynami w dół. My musieliśmy jeszcze odczekać, żeby wypite piwo całkowicie z nas zeszło. Zresztą po takim wjeździe nie oszczędzaliśmy sobie chwili na odpoczynek, nasze plany na dziś i tak przepadły, bo nie uda się dojechać gdzie planowaliśmy. W końcu wsiadamy na rowery i ruszamy przed siebie. Teraz czeka nas niezły zjazd. Maksymalna prędkość 78km/h mówi sama za siebie. Chwila moment i byliśmy na dole.
Po zakupach w SPARze powoli zaczynamy rozglądać się za noclegiem. Pytamy się osób przebywających akurat na podwórkach, niestety nic z tego. Postanawiamy zjechać do miasteczka Stainz sami nie wiedząc, czy to dobra decyzja. Natrafiamy na kościół ale wcześniej pytamy jeszcze jednej babci o miejsce na namiot. Ona sugeruje nam, byśmy jechali do kościoła bo jest tam polski ksiądz. Słysząc to, pędzimy tam czym prędzej. Ksiądz przebywał akurat na zewnątrz i zaproponował nam własny pokój. Bomba! - 2 wygodne łóżka, własna łazienka a nawet kuchnia. W dodatku zostaliśmy zaproszeni na kolację. Przy okazji dużo pogadaliśmy, mieliśmy też okazję wyprać w pralce nasze ciuchy co załatwiało problem z czystą odzieżą do końca wyprawy. Zwiedzamy też kościół i część dawnego klasztoru, gdzie teraz jego część stanowi plebania. O 23 idziemy rozwiesić ciuchy i potem do pokoju w kimę. Dziś zdecydowanie najcięższy dzień podczas całej wyprawy jeśli chodzi o wysiłek fizyczny. Na ten moment był to nasz podjazd życia i wieczorem ledwo byliśmy w stanie chodzić. Z dzisiejszym noclegiem nieźle nam się poszczęściło. Samo spotkanie rodaka na obczyźnie cieszy, a warunki mieliśmy jak w hotelu - zdecydowanie najlepsze od momentu przekroczenia polskiej granicy.
Nasz dzisiejszy nocleg u polskiego ksiądza - bajer! Dziękujemy :)
.
.
.
.
Kategoria od 100 do 149 km, Wenecja 2013
Dane wyjazdu:
146.62 km
0.00 km teren
07:08 h
20.55 km/h:
Maks. pr.:53.35 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Góry, tunele i inne duperele - dzień 15
Środa, 19 czerwca 2013 · dodano: 25.06.2013 | Komentarze 2
Rano wraz z nami wstają japońcy i kiedy się zwijamy, oni zaczynają przygotowywać śniadanie. Pachniało niesamowicie, ale niestety nas nie zaprosili :(. Z jednym z nich udało się pogadać w toalecie i okazało się, że jeżdżą po Europie (będą również w Polsce). Po wyjechaniu z kempingu wjeżdżamy do góry do centrum Gemony rozglądając się za pocztą. Stamtąd wysyłamy pocztówki z Wenecji do rodziny i znajomych, później robimy zakupy i w ten sposób wyjeżdżamy z miasta dopiero o 10 30. Czeka nas dziś bardzo przyjemny dzień jazdy wśród wysokich gór jednocześnie bez żadnych wymagających podjazdów. Do atrakcji dołączyć można malownicze, górskie miejscowości, tunele, którymi będziemy mieli okazję przejeżdżać oraz piękna pogoda towarzysząca nam od dobrych kilku dni. Upał na pewno nam nie pomaga, lecz z warunków panujących na niebie możemy być zadowoleni. Lepiej nie przypominać o gradzie na Słowacji...W dalszym ciągu jedziemy wzdłuż koryta rzeki Tagliamento.
Na zewnątrz upał, w tunelu z kolei nawet gęsiej skórki można było dostać :D
Tak wyglądały główne drogi praktycznie przez całą naszą trasę przez Alpy.
W Tarvisio ostatnia przerwa we Włoszech. Kupujemy zimną fantę po okazyjnej cenie, a kilka kilometrów dalej lądujemy już w Austrii. W końcu opuszczamy Włochy. Kraj bez wątpienia piękny ale przytłaczał nas już brak możliwości dogadania z tamtejszymi mieszkańcami. Pytania o drogę, sklep, czy nocleg były dla nas prawdziwą próbą cierpliwości, za to perspektywy porozumiewania się w nowym kraju całkiem niezłe bo po niemiecku zawsze kilka zdań złożymy. Kawałek za granicą zajeżdżamy do lidla a pod nim zaczepia nas jakiś koleś. Wygląda na menela i już szykujemy się na prośbę o dokładkę na piwo, on jednak pyta o jakiś środek transportu, którym przedostanie się za granicę włoską. Pokazujemy mapę a następnie nasza rozmowa wygląda mniej więcej tak:
Ziomek: Do you speak English?
My: Yes.
Ziomek: Ok, so we are hmmmmm we... jesteśmy kurwa yy tutaj, here...
My: (wielkie oczy) POLAK?? POLSKA??
Ziomek: Taa, kurwa, to ja zamiast walić prosto z mostu, to byka za rogi łapię huehuehuehue
Okazało się, że pochodził z okolic Sudetów ale nie poznaliśmy dokładnie jego planów podróży. W każdym razie wyglądało na to, że spontanicznie wybrał się na południe z telefonem, portfelem i dokumentami w kieszeni (nawet bez plecaka) i tylko z tymi ciuchami które miał na sobie, co też było można odczuć haha :D
Atrakcje rowerowe w miejscowości Tarvisio. Przejeżdzał tędy wyścig Giro.
Postój i obowiązkowa fanta z jednoczesnym olaniem gorącej wody w bidonach.
Za krótki samowyzwalacz. Nie udało się dobiec haha :D
Tu już lepiej ale wymuszona gorsza pozycja aparatu :D
Następnie uderzamy do Villah, gdzie robimy sobie przerwę w McDonaldzie na skorzystanie z neta. Celem na dziś jest Klagenfurt ale po drodze zaczyna się jazda wzdłuż ładnie położonych jezior, co skłania nas do rozbicia się gdzieś w pobliżu. Okolica jest przepiękna. Od razu nasuwa nam się skojarzenie z Balatonem. Niestety jak się szybko okazuje, tamtejszy klimat zupełnie różni się od tego węgierskiego w tym sensie, że wszystko zawalone jest kurortami turystycznymi a tam same wypasione bryki, ludzie w garniakach i turyści, co nie pozostawiało złudzeń, że jest to ekskluzywny i na pewno nie tani rejon. Nasze przypuszczenia szybko się sprawdziły bo za 2 osoby i namiot na kempingu chcieli prawie 30 euro. Co do wypasionych bryk, w Austrii ludzie wożą się naprawdę fajnymi autkami ale więcej o tym w kolejnych wpisach z tego kraju. Jadąc ścieżką nad jeziorem musieliśmy stanąć na chwilę skorygować coś przy rowerach. Nagle przejeżdża rowerzystka krzycząc: 'Achtung!!!'. Może dla Austriaków to normalne, ale dla nas brzmiało to co najmniej jak ostrzeżenie przed wybuchem bomby haha. Po jakimś czasie dogoniliśmy ją i powtórzyliśmy czynność. Jechała samym środkiem więc będąc za jej plecami krzyczymy głośno 'ACHTUUUUNG!!!!!'. Omal nie spadła z roweru, aż się nam przykro zrobiło :(.
Widoczki z Villach.
Wspomniane wyżej jeziorko Worthersee. Stąd pełna nazwa miasta - Klagenfurt am Worthersee.
Ciśniemy w kierunku centrum Klagenfurtu. Zaraz na wjeździe podążamy za znakami 'Jugendherberge', czyli schronisko młodzieżowe. Zrobiliśmy sobie nadzieję, że prześpimy się dziś pod dachem za niedużą sumkę. Powiedzieliśmy kolesiowi w recepcji, że szukamy najtańszej opcji noclegu, możemy spać na ziemi bo mamy karimaty i śpiwory. On tylko zaśmiał się jakby było to czymś nienormalnym i po chwili poszukiwań przedstawił nam ofertę 24 euro za osobę w wieloosobowym pokoju. Nic taniej. Nie komentując zbędnie tej propozycji, wychodzimy choć można było pokusić się o dalszą dyskusję, tłumacząc powoli i dokładnie, że nie chcemy pokoju w hotelu tylko w schronisku. A poważniej mówiąc, naszym zdaniem schronisko młodzieżowe powinno charakteryzować się ofertą doraźnego noclegu przy niskich standardach, ale z ceną, na którą młodą osobę stać (no, może dla młodzieży z Austrii są to normalne ceny bez przeliczeń walut). Skoro nie udało się w jugendherberge, to jedziemy oblecieć Klagenfurt i spróbować znaleźć miejsce na namiot po drugiej stronie miasta. Przy okazji na starówce napełniamy puste butelki w fontannie, żeby mieć w razie czego czym się umyć. Nie chcemy popełnić błędu z dnia 13 po zwiedzaniu Wenecji :).
Ratusz w Klagenfurcie. Robi się ciemno a my bez noclegu.
Niestety teraz wyraźnie odczuwamy zmianę mentalności społeczeństwa, pomiędzy którym dane jest się nam poruszać. Do tej pory ludzie nastawieni byli przyjaźnie (nawet Włosi, którzy tak bardzo irytowali nas swoją nieumiejętnością porozumiewania się w innych językach), nawet jeśli nie brali pod uwagę przenocowania nas na swoich podwórkach, to starali się nam pomóc. Tutaj pierwsza kobieta, której spytaliśmy o kawałek miejsca na namiot, po prostu nas wyśmiała. Przy drugiej próbie klasyczne 'Nein!' ale przy okazji jedna pani, która mieszkała w bloku, zaczęła nam pomagać. Najpierw zaprowadziła nas na podwórko remontowanego domu gdzie nie było nawet ogrodzenia i teoretycznie w niczym byśmy nie przeszkadzali śpiąc kilka godzin na tym terenie. Niestety znów krótkie i wymowne 'nein'. Następnie pani prowadzi nas na rozległy trawnik. Do pomocy podłącza się druga pani, najprawdopodobniej współwłaścicielka kawałka ziemi gdzie moglibyśmy spać. Pyta się swojego syna czy możemy przenocować. Jego 'nein' było już najbardziej chamskie spośród wszystkich, którzy nam odmówili. Potencjalne miejsce naszego noclegu znajdowało się za ogrodzeniem ich podwórka, w dodatku za ulicą dobiegającą do ich bramy. Takie zachowanie było wręcz nieludzkie biorąc dodatkowo pod uwagę fakt, że nie przytułaliśmy się do niego sami, tylko przyprowadziła nas i próbowała pomóc jego własna matka. Panie poleciły nam kościół i tam też się udaliśmy. Zapadł zmrok, kościół nie przypominał prawie w niczym kościoła tylko coś w rodzaju domu kultury. Idziemy na plebanię pytając o miejsce na namiot. Tamtejszy ksiądz nie zawahał się nam pomóc. Wpuścił nas na podwórko, pokazał miejsce z dostępem do wody i odchodząc życzył dobrej nocy. Zadowoleni myjemy się na świeżym powietrzu i po kolacji (piwo+czipsy) kładziemy się spać, choć nie dają nam zasnąć dziwne jęki dochodzące z plebanii :D. W namiocie przygotowaliśmy też pięciodniowy plan powrotu do Polski.
Dzisiejszy dzień był idealnym przykładem, że to jeszcze nie koniec atrakcji podczas naszej wyprawy, pomimo że główny cel został już osiągnięty. Z drugiej strony coraz bardziej tęskno było nam za ojczyzną i zaczęliśmy odliczać dni do powrotu. Hasło przewodnie podczas wizyty w Austrii – 'ordnung muss sein!' (porządek musi być), ludzie sztywni i porządni do bólu. Nie ma spania im garten, wypierdzielać schnella do jugendherberge! :D
.
.
.
.
Kategoria od 100 do 149 km, Wenecja 2013