powyżej 300 km, strona 1 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w kategorii

powyżej 300 km

Dystans całkowity:2128.26 km (w terenie 16.00 km; 0.75%)
Czas w ruchu:94:57
Średnia prędkość:22.41 km/h
Maksymalna prędkość:52.20 km/h
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:354.71 km i 15h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
500.48 km 0.00 km teren
23:28 h 21.33 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:24.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Pięć stów! Gdynia-Bydgoszcz-Toruń-Gdynia

Sobota, 3 września 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 24

Nie spodziewaliśmy się, że w tym sezonie uda się jeszcze zorganizować jakiś długi wypad, jednak weekend zapowiadał się fantastycznie. Postanowiliśmy wykorzystać go jak najlepiej. Opracowaliśmy trasę z Gdyni przez Bydgoszcz do Torunia i z powrotem, zgadaliśmy się z Matim, spakowaliśmy się, wyspaliśmy po powrocie z pierwszego dnia szkoły i wyjechaliśmy w sobotnią noc.

Spotkaliśmy się około godziny 3:20. Najpierw musieliśmy przejechać przez całe trójmiasto. Po wyjeździe z Gdańska, dostajemy się na drogę wojewódzką w kierunku Starogardu Gdańskiego. Przed Starogardem odbijamy jednak w kierunku Skarszew. Tutaj zaczyna się odcinek z nie najlepszą nawierzchnią. Lokalnymi drogami dostajemy się do Zblewa i wyjeżdżamy na krajową 22 znaną jako 'Berlinka'. Budowana przez hitlerowców od 1933 roku autostrada miała łączyć Berlin z Kaliningradem. Powstawała z płyt, które zostały do dzisiaj. 30km ze Zblewa do Czerska jedziemy więc płytami, co 10 metrów wpadając w szczeliny. Mimo, że mieliśmy do dyspozycji pobocze, nie jechało się najlepiej. W Czersku zatrzymujemy się na chwilę na śniadanie.


Rynek w Skarszewach.

Następnie kierowaliśmy się na Tucholę, przed którą mieliśmy się spotkać z Matim. Kilka kilometrów za Czerskiem Olaf łapie jednak kapcia. Winowajca - drucik wbity w oponę.



Zjeżdżamy z szosy aby wymienić dętkę i spotykamy bardzo sympatycznego gościa w średnim wieku, który wybrał się na przejażdżkę motorem. Wypytał się nas o to gdzie i jak jedziemy, potem gadaliśmy dobre pół godziny. Podczas gdy wymieniliśmy dętkę, opowiadał nam również dowcipy :D Gdy powoli kończyliśmy, przyjechał Mati, z którym kontynuowaliśmy jazdę.

Po drodze mijaliśmy akwedukt nad kanałem Brdy w Fojutowie. Zatrzymaliśmy się więc na parę zdjęć.






Niedaleko akweduktu znajduje się także wieża widokowa.



Z Tucholi do Bydgoszczy zostało nam jeszcze trochę ponad 60km. Zatrzymujemy się tyko na chwilę w Biedronce i jedziemy dalej. Po drodze mijamy bardzo ciekawą miejscowość :)



W pobliżu wsi Pruszcz Kamil jadący nieco z tyłu jest świadkiem wypadku. Kierowca unikający zderzenia czołowego zjechał z drogi i wpadł w rów doszczętnie rozwalając auto. Po opuszczeniu dróg wojewódzkich i wyjechaniu na puste przestrzenie krajowej 25, trochę odczuwamy wiatr wiejący z południa. Krajówką jechało się jednak dość dobrze. Dotarliśmy nią bezpośrednio do Bydgoszczy. Po drodze zajechaliśmy tylko do Koronowa uzupełnić zapasy picia.


Rynek w Koronowie. Dojazd do samego Koronowa z krajowej 25 jest tragiczny - dziura na dziurze. Poza tym, miasteczko nie należy do najpiękniejszych. Nic szczególnego.


Pierwszy cel osiągnięty.

Bydgoszcz to duże miasto, przekonaliśmy się o tym błądząc jej ulicami w poszukiwaniu sklepu a potem centrum miasta. W końcu udało się odnaleźć i jedno i drugie. W między czasie rozstaliśmy się z Matim, który początkowo chciał jechać z nami aż do Torunia. Nie chciał jednak wracać po ciemku, a było już dość późno. Z tego co wiemy w drodze powrotnej miał problem ze ścięgnem i musiał załatwiać transport. Ponad 3300km w sierpniu zrobiło swoje. Mati, dzięki za wspólną jazdę i wracaj szybko do pełnej dyspozycji! A teraz kilka fotek z Bydgoszczy.






Chwilę posiedzieliśmy nad Brdą.



Bydgoszcz jest mocno rozciągnięta, więc, aby się z niej wydostać, musieliśmy przejechać kilkanaście kilometrów. Po przecięciu mostu Fordońskiego nad Wisłą, do Torunia zostało już tylko nieco ponad 30km. Jedziemy więc bez postoju aż do tabliczki.





W Toruniu byliśmy około godziny 19:30. Musieliśmy zrobić zakupy na całą noc, więc wchodzimy do Tesco. Następnie jedziemy do centrum miasta. Powoli zaczyna się ściemniać.


Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu


Pięknie podświetlony Ratusz Staromiejski.


Skąd tyle ludzi? Na ulicy trwały właśnie jakieś występy.


Mury miejskie niedaleko Wisły.


Nad Wisłą.

Po objechaniu miasta, skierowaliśmy się na jedno z osiedli toruńskich, gdzie mieszka ciocia Olafa, która bardzo ciepło nas przywitała. Najedliśmy się, zapełniliśmy puste już termosy kawą i byliśmy gotowi na 210km drogi powrotnej do Gdyni. Było już po 21:30. Ubraliśmy się cieplej, założyliśmy na siebie kamizelki odblaskowe oraz latarki czołowe i ruszyliśmy w drogę. Po obliczeniu kilometrów wyszło nam jedno - jeśli dojedziemy do końca, padnie równo 500km.


Taką tablicę mijamy za Toruniem.

Z reguły w nocy, dysponując mocnym oświetleniem, jeździ nam się lepiej niż za dnia. Tym razem było podobnie. Trasę od samego początku planowaliśmy tak, żeby wracać krajową jedynką, która ma szerokie pobocze na całej swojej długości. Co jakiś czas trzeba tylko było uważać na rozjechane zwierzęta.

Jak się po jakimś czasie okazało, na pewnym odcinku krajówki asfalt jest w średnim stanie. Słyszeliśmy, że po zimie pojawiły się dziury, ale nie sądziliśmy, że będzie aż tak źle. Problem nie polegał jednak na omijaniu dziur. Ciągłe bycie skupionym i obserwowanie drogi przełożyło się na to, że po 40km takiej jazdy, byliśmy padnięci i cholernie chciało nam się spać. Po dojechaniu do Świecia kładziemy się więc pod zamkniętą Biedronką i zasypiamy na 20 minut.

Drzemka okazała się bardzo dobrą decyzją. Wypoczęci kontynuujemy jazdę. W miejscowości Nowe wjeżdżamy na dobrze już znany nam odcinek drogi krajowej. Po pewnym czasie znowu odzywa się senność. Na szczęście obaj odczuwamy ją w tym samym momencie. Jesteśmy zmuszeni znów położyć się spać. Tym razem wybieramy przystanek autobusowy z na tyle długą ławką, żebyśmy zmieścili się bez problemów. Tym razem spaliśmy znacznie dłużej, co znowu okazało się dobrą decyzją, bo to wystarczyło aby dojechać do Gdyni. Jedynym minusem była temperatura, która zeszła w nocy do poziomu około 9 stopni. Po pobudce, trzęśliśmy się dobre 5 minut.

Po drodze przejeżdżamy jeszcze przez Gniew, w którym znajduje się okazały zamek krzyżacki. Byliśmy tam jednak w kwietniu tego roku, więc nie zatrzymujemy się. Do Gdańska dostajemy się bez problemów. Dalej jedziemy już ścieżkami rowerowymi aż do Gdyni. Na miejscu jesteśmy parę minut przed godziną 12. Obliczenia kilometrów się potwierdziły. Na liczniku równo 500km, nie trzeba nawet było nic dorabiać. Średnią prędkość spisaliśmy z licznika Kamila. Olaf musi kupić baterie do swojej maszynki.



Podsumowując więc całą wycieczkę... dystans cieszy. Jesteśmy zadowoleni, że dojechaliśmy do końca mimo sporych problemów z sennością. Pomimo, że mieliśmy możliwość nocowania w Toruniu, pojechaliśmy do końca. Czas wycieczki pozostawia jednak sporo do życzenia. Zabrakło niewiele aby wykręcić 400km w ciągu doby - mamy więc cel na kolejny sezon. Wymiana dętki, kręcenie się po Bydgoszczy i Toruniu, czy spanie na trasie znacznie wydłużyły wypad. Zdobyliśmy jednak sporo doświadczenia i nauczyliśmy się paru rzeczy dzięki tej wycieczce. Za rok, ruszając na podobny dystans, dopracujemy kilka szczegółów.



.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
350.55 km 3.00 km teren
14:45 h 23.77 km/h:
Maks. pr.:52.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Rekordowy Poznań!

Wtorek, 23 sierpnia 2011 · dodano: 23.08.2011 | Komentarze 11

Wypad do Poznania był już w planach od pewnego czasu. Na jego realizację przyszło nam jednak trochę poczekać. Po dokładnym przeanalizowaniu prognoz pogody, zarezerwowaniu noclegu i zgadaniu się ze znajomymi bajkerami, w końcu można było wyjechać. Prognozy wskazywały na minimalny wiatr, co bardzo nas cieszyło. Jednak, w nocy, gdy się budzimy, drzewa aż wyginają się od podmuchów. Mimo to nie zrażamy się, jesteśmy pewni, że jadąc wgłąb Polski, wiatr stopniowo ucichnie.

Przed wyjazdem udało nam się dosyć dobrze wyspać, co przy ostatnich długich trasach było rzadkością. Pełni sił wyjeżdżamy więc kilka minut po godzinie 2 w nocy. Pierwsze 35km jedziemy świetnie znaną nam drogą do Kartuz. Pierwsze 10km do Koleczkowa to podjazd, który trochę nas zmęczył. Być może to dlatego, że jeszcze nigdy o tak wczesnej porze nie atakowaliśmy takiej różnicy poziomów.

Przez większość trasy towarzyszyła nam całkowita ciemność i nieoświetlone, wiejskie drogi. Obaj mieliśmy lampki przymocowane do kierownicy oraz dodatkowo Kamil oświetlał drogę bardzo mocną latarką czołową. Jadąc wioskami, co jakiś czas słyszeliśmy szczekanie psów, jednak nie spodziewaliśmy się, że w okolicach Czeczewa (15 km od Kartuz) prawdopodobnie brama jednej z działek nie będzie szczelnie zamknięta :D Nagle usłyszeliśmy głośne szczekanie psa a po chwili Kamil czuł go już na swojej nodze. Nie oglądając się za siebie, wyrwaliśmy do przodu jak najszybciej. Udało się uciec w porę :)



Kilkanaście minut przed godziną 4 meldujemy się w Kartuzach i bez zatrzymywania się kontynuujemy jazdę drogą wojewódzką (gdzie mijamy pierwszego rowerzystę) aż do Egiertowa. Wiatr powoli zaczynał się nad nami litować, jechało się więc przyjemnie. W Egiertowie na moment wjechaliśmy na krajową 20, jednak po chwili byliśmy już z powrotem na drodze wojewódzkiej, którą jechaliśmy do Grabowskiej Huty. Tam rozstaliśmy się z cywilizowanymi drogami i zjechaliśmy na ponad 50km na wiejskie, jednak co ważne, wciąż asfaltowe drogi. Powoli zaczęło się rozjaśniać.



W pewnym momencie źle skręciliśmy i byliśmy zmuszeni objeżdżać jezioro Gatno drogami polnymi. Po godzinie 7, w miejscowości Wiele zatrzymaliśmy się na chwilę na śniadanie. Następnie dotarliśmy do Lubni, gdzie wjechaliśmy na wojewódzką 235, którą dojechaliśmy już prosto do Chojnic. Jadąc 50km drogami lokalnymi, udało nam się sprawnie ominąć Kościerzynę.


Po drodze przejeżdżaliśmy też przez Wdzydzki Park Krajobrazowy.

W Chojnicach byliśmy o 9:30 i zaczęliśmy rozglądać się za kierunkiem na Człuchów. Zatrzymaliśmy się pod McDonald'em, który był dla nas, nieznających dobrze Chojnic, bardzo dobrym punktem na spotkanie. Po chwili podjechał Mati94.

Pogoda była fantastyczna - ciepło, ale nie gorąco, słonecznie oraz bezchmurnie. We trójkę kontynuowaliśmy jazdę, najpierw do Człuchowa, gdzie znajdują się ruiny niegdyś bardzo okazałego zamku krzyżackiego, a potem do Debrzna, za którym wjechaliśmy do województwa Wielkopolskiego. Poznań na wyciągnięcie ręki, 180km na liczniku, większość już za nami :)


Zamek krzyżacki w Człuchowie - drugi po Malborku pod względem wielkości w Polsce. Był najtrudniejszym do zdobycia obiektem na Pomorzu. Rezydował w nim Ulrich von Jungingen i Konrad von Wallenrode. Do dziś przetrwały mury, wieża i nie odkryte do dziś podziemia. Ze względu na małą aktywność samorządową obecnie zamek nie jest praktycznie restaurowany od czasu pożaru, a szkoda.



Po przekroczeniu granicy województw Pomorskiego i Wielkopolskiego, następną miejscowością, jaką minęliśmy, był Złotów, który nie przyciągnął niczym naszej uwagi. Jedziemy więc dalej i zatrzymujemy po 7 kilometrach, w Krajence, gdzie rozstajemy się z Matim, który jedzie w dalszym ciągu drogą 188 do Piły, my zjeżdżamy na 190 w kierunku Wągrowca.


Za Krajenką, w Podróżnej złapał nas głód.

Po przecięciu krajowej 10 oraz rzeki Noteć, wjeżdżamy do Szamocina. Tam czeka nas dość mocny zjazd, a chwilę później podjazd. Takiego urozmaicenia terenu nie mieliśmy już od dobrych kilkudziesięciu kilometrów.


Most nad Notecią.


Wiatraki w okolicy Margonina, niczym nad zatoką Pucką.

Po dojechaniu do Margonina, kierujemy się do sklepu aby uzupełnić płyny. Przy okazji kontaktujemy się z Grigorem, z którym planowaliśmy spotkać się przed Poznaniem.


Rynek w Margoninie.

Z Margonina do Wągrowca zostało nam już tylko nieco ponad 20km, więc, bez dłuższego postoju, ruszamy dalej. Na miejscu mamy do odwiedzenia dwie atrakcje - Borek Łakińskiego oraz skrzyżowanie rzek. Błądzimy trochę po Wągrowcu, ale w końcu udaje się znaleźć obydwa miejsca.


To nie Egipt, to Polska! Serio.
Franciszek, Jerzy Łakiński żył w latach 1767- 1845. Był zasłużonym, odznaczonym wieloma orderami człowiekiem, między innymi Rotmistrzem Wojsk Polskich. W swoim testamencie naszkicował grobowiec, w którym chciał zostać pochowany, stąd ta piramida w środku lasu w okolicy Wągrowca :)





Skrzyżowanie rzek Wełny i Nielby pod kątem prostym w Wągrowcu. To ewenement przyrodniczy na skalę światową, tym bardziej, że nurty obu rzek nie kolidują ze sobą. Bardzo ciekawe, nietypowe miejsce.


Za granicami Wągrowca mijamy taką tabliczkę. Zostało już naprawdę niewiele!

Przed Skokami kontaktujemy się jeszcze z Grigorem i na około 30km przed Poznaniem w końcu się spotykamy :) Chwilka rozmowy, a potem Grigor wskakuje na czoło naszego trzyosobowego peletonu i dyktuje niezłe tempo :D Pomimo przekroczonych 300km na liczniku udaje nam się utrzymać za jego plecami.
Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o znajdujący się nieopodal szosy dąb. Bardzo okazałe "drzewko". Zdjęcie naszej trójki możecie zobaczyć we wpisie Grigora, TUTAJ.


A to właśnie to niewinne drzewko.

Parę kilometrów przed Poznaniem Grigor skręca w dróżkę dojazdową do jego miasteczka a my jedziemy dalej prosto aż do tabliczki.



W Poznaniu byliśmy około godziny 20:30. Pokręciliśmy się jeszcze chwilkę po mieście, pojechaliśmy do Tesco i zameldować się w recepcji hostelu.
Mieliśmy jeszcze sporo sił i bez większych problemów moglibyśmy dobić do 400km. Zdecydowaliśmy jednak, że lepiej będzie pojechać jak najszybciej do hostelu i pójść spać. Doba hostelowa kończyła się następnego dnia o 10 rano, dlatego woleliśmy się wyspać i mieć więcej sił na kolejny dzień jazdy po Wielkopolsce.

Mati i Grzesiek, serdeczne dzięki za wspólną jazdę!

Poznań - dzień 2





.

Dane wyjazdu:
312.16 km 6.00 km teren
12:50 h 24.32 km/h:
Maks. pr.:50.70 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wizyta w Chojnicach, czyli kolejny kapeć, Męcikał, Bory Tucholskie i Swornegacie

Wtorek, 5 lipca 2011 · dodano: 06.07.2011 | Komentarze 11

Pogoda nareszcie zapowiadała się w miarę dobrze. Dzień przed wyjazdem sprawdzamy prognozę. Słońce, 25 stopni i jedynie przelotne opady. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ten wiatr... Pobudka o 3, planowo mieliśmy wyjechać o 4, jednak wszystko przesunęło się o 20 minut. Wyjeżdżamy więc około godziny 4:20. Zachmurzenie z rana było stuprocentowe. Podczas gdy na co dzień jasno robi się już o godzinie 3:10, teraz nawet przed godziną 4 było jeszcze ciemno. Mimo to nie zrażamy się i jedziemy.

Najpierw standardowy przejazd do Kartuz. Następnie wjeżdżamy na znaną nam bardzo dobrze drogę wojewódzką 228. Po 15 kilometrach rozstajemy się z nią aby wjechać na skrót wzdłuż jeziora Raduńskiego Górnego. Po kilku minutach znowu wjeżdżamy na drogę wojewódzką, tym razem nr 214, którą bezpośrednio dojeżdżamy już do Kościerzyny. Do miasta, po przejechaniu prawie 70 km, wjeżdżamy o godzinie 7:10 z bardzo dobrym tempem i średnią prędkością na poziomie około 27 km/h. Mimo kaszubskich pagórków jechało się nam bardzo dobrze. W Kościerzynie odpoczywamy około 15 minut i najadamy się do syta. Kontaktujemy się także z Matim, który wyjechał z domu już o północy.


Jezioro Stężyckie.


Parafia rzymskokatolicka w Kościerzynie oraz jej miniatura.

Po wyjeździe z Kościerzyny kierujemy się na krajową 20. Po przejechaniu nią około 10km, zjeżdżamy na wojewódzką 235 i spotykamy się z Matim. Po kilku miesiącach znajomości "bajkstatsowej", fajnie było się w końcu spotkać :) Podczas gdy my na licznikach mieliśmy niecałe 80km, Mati jadąc od północy wykręcił już ponad 160 :D
Do Chojnic zostało 57 km, które przejechaliśmy wspólnie. Mati narzucił szybkie tempo, utrzymaliśmy je tylko dlatego, że jechaliśmy za jego plecami. W Chojnicach bylibyśmy więc bardzo wcześnie, lecz na jednej z górek Kamilowi zaczęło powoli schodzić powietrze z tylnego koła. W tym sezonie mieliśmy już kilka bardzo podobnych przygód, więc myśleliśmy, że coś wbiło się w oponę. Po wstępnym przeglądzie bieżnika, wszystko wyglądało jednak dobrze. Przy odkręcaniu nakrętki z wentyla okazało się, że to właśnie wentyl zawinił. Po prostu pękł i powietrze powoli uchodziło.


Taką tablicę mijamy po wyjeździe z Kościerzyny.

Trochę czasu straciliśmy więc na wymianę dętki, ale w Chojnicach i tak byliśmy dość szybko, bo około godziny 10:30. Po zakupach w Kauflandzie, Mati jako przewodnik po Chojnicach, pokazał nam bardzo ładny rynek chojnicki. Następnie zajechaliśmy pod bramę Człuchowską i pomnik tura. Usiedliśmy na ławce, a Mati pojechał do domu najeść się i przebrać. Pogoda zrobiła się idealna. Słońce piekło, jedynie wiatr nie ustawał, jednak do tej pory jadąc na południe w ogóle nam nie przeszkadzał. Wiedzieliśmy jednak, że powrót nie będzie łatwy.




Bardzo ładny, zadbany rynek w Chojnicach.


A to już pomnik tura - zwierzęcia, które przez lata zamieszkiwało Bory Tucholskie, aby potem zostać całkowicie wytępionym przez człowieka.


Brama Człuchowska.

Mati przyjechał po 30 minutach, więc ruszyliśmy dalej. Poprosiliśmy go o oprowadzenie nas po Borach Tucholskich. Ruszyliśmy więc do miejscowości Charzykowy i dalej asfaltem wzdłuż ogromnego jeziora Charzykowskiego. Przy okazji poznaliśmy tereny, po których Mati na co dzień śmiga. Potem wjechaliśmy już do Borów Tucholskich i po kilku kilometrach jazdy w terenie, zatrzymaliśmy się na chwilę przy Dębie Bartusiu.






Piękna zieleń Borów.


Bartuś we własnej osobie.

Już w Borach złapał nas deszcz, jednak drzewa skutecznie go zatrzymywały. Po wjechaniu na asfalt skryliśmy się na chwilę po daszkiem, ale niedługo przestało padać, więc pojechaliśmy dalej. Przejechaliśmy między jeziorami Charzykowskim i Karsińskim i dostaliśmy się do Swornegaci (tam obowiązkowe zdjęcie tablicy) :).
Potem sporo jeździliśmy po okolicy. Mati nawigował, my jechaliśmy za nim, nie znając tamtych terenów. Po wspólnie przejechanych 130 kilometrach rozstaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę. Dzięki za wspólną jazdę i pokazanie okolicy, Mati! :)


Jezioro Charzykowskie.

Z Matim rozstaliśmy się mniej więcej na połowie drogi wojewódzkiej Kościerzyna - Chojnice. Dopiero tutaj poczuliśmy wiatr, który zaczął nas bardzo spowalniać. W Kościerzynie zrobiliśmy jeszcze krótki postój. Wcześniej planowaliśmy nieco wydłużony powrót drogą 221 do Gdańska. Chcieliśmy zrobić tylko 300km więc postanowiliśmy wracać tą samą trasą aż do Gdyni.


Do Gdyni jeszcze kawał drogi!

Potem trzeba się było dostać do Kartuz. Kaszubskie pagórki zaczęły nas powoli wykańczać, więc w Kartuzach trzeba było także stanąć na chwilę. Był to nasz ostatni postój, do Gdyni jechaliśmy już bez przerwy. Wróciliśmy zgodnie z planem, o godzinie 21:30.

Mieliśmy opcję powrotu pociągiem z Kościerzyny – wróciliśmy rowerami, więc jest to pewnego rodzaju sukces. Ostatnie 100km jechaliśmy bez sił, w tym połowę pod wiatr. W drodze do Chojnic, jazda po Kaszubach to sama przyjemność, przy powrocie, każde niewielkie wzniesienie zniechęca do jazdy. Ogólnie rzecz biorąc, wycieczka się udała. Jest to już nasza czwarta 'trzysetka', poza tym jechaliśmy dobrym tempem i nie traciliśmy dużo czasu na postoje. Mimo wszystko, czuliśmy spore zmęczenie i na razie nie myślimy nawet o ponownym podejściu pod dystans 400km. Chyba przegapiliśmy ten moment, kiedy kondycja była najlepsza. Tymczasem Kamil wyjeżdża na Mazury, a po weekendzie odpadnie nam kilka dni, więc do wspólnego kręcenia powracamy za tydzień.


<em>Niektóre z miejscowości mijane po drodze. Przejeżdżaliśmy też przez Małe Swornegacie, więc mieliśmy wybór jeśli chodzi o rozmiary :D
Dlaczego mamy dwa Maksy? Kaszubi prawdopodobnie zażyczyli sobie, aby ich nazwa także widniała na tablicy.</em>




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
340.04 km 0.00 km teren
15:02 h 22.62 km/h:
Maks. pr.:46.10 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jedna wycieczka - trzy województwa

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 6

Poniedziałek to zwykle dzień, w którym spędzamy po 8 godzin w szkole, a długie trasy robimy w weekend. Rok szkolny jednak już się powoli kończy, na lekcjach prawie nic nie robimy, a prognozy pogody wskazywały, że właśnie poniedziałek będzie bezwietrznym dniem. Jak się później okazało, wiatr był, ale nie urywał przynajmniej głowy, tak jak to było w weekend.

Już w lutym, kiedy planowaliśmy trasy na sezon, myśleliśmy poważnie o Grudziądzu. Podliczyliśmy wtedy kilometry, wyszło 270, co było dla nas czymś niemożliwym do wykręcenia. A teraz? Przedłużyliśmy trasę na Grudziądz jeszcze o 70 km więcej :)
Postanowiliśmy wyjechać o północy. Chcieliśmy zobaczyć ile damy rade wykręcić.
Spotykamy się w jednym miejscu o północy i po pięciu minutach jesteśmy już w trasie. Znowu musimy przejechać całe Trójmiasto, żeby dostać się dalej, konkretniej na krajową 'starą' jedynkę (teraz 91). Pierwsze 30 kilometrów do Gdańska jadąc ulicami, pokonaliśmy w ekspresowym tempie. Następnie wjeżdżamy już na krajówkę i jedziemy do Tczewa.




Pierwszy postój po 60km - Tczew, siadamy przed McDonaldem. Godzina 2:30. Dookoła nas kręci się radiowóz. Panowie pewnie zastanawiają się, co dwóch gości na rowerze robi w nocy w środku miasta.

Droga od Pruszcza Gdańskiego do Tczewa przebiega bez problemów, ponieważ jest prawie cała oświetlona (po drodze sporo wiosek). W Tczewie zatrzymujemy się na 20 minut żeby odpocząć po 60 kilometrach szybkim tempem. Sygnalizacja świetlna, i w Trójmieście, i w Tczewie, naprawdę dla nas niezrozumiała. Ruch na ulicach znikomy, a światła zamiast mrugać na pomarańczowo, paliły się normalnie. Około godziny 3 wyjeżdżamy z Tczewa. Po 10 minutach jazdy krajówką, zaczyna się rozjaśniać. O 3:20 było już całkiem jasno i można było zdjąć lampki.

Jazda krajową 91 była przyjemna. Mało samochodów i szerokie pobocze, więc dość szybko zajechaliśmy do Gniewu. Znajduje się tam zamek krzyżacki, ale nie było sensu, żebyśmy zjeżdżali do centrum. Wycieczka do Gniewu jest na naszym blogu, byliśmy tam pod koniec kwietnia. Za Gniewem czekał nas ostry zjazd w dół i zaraz za nim - poranna mgiełka. Kiedy wyjechaliśmy już na dobre z Gniewu, zaczęła się nieznana nam część drogi krajowej. Nigdy dotąd tam nie jechaliśmy, ale byliśmy pewni, że szerokie pobocze i bardzo dobra nawierzchnia ciągną się aż do końca. Nie wiedząc nawet kiedy, wyjechaliśmy z województwa Pomorskiego, żeby dostać się do Kujawsko-Pomorskiego.


Poranna mgiełka w okolicach Gniewu.



Z Gniewu do miasteczka 'Nowe' było już tylko 23km. Właśnie tam pożegnaliśmy krajową 91 i wjechaliśmy na drogę biegnącą wzdłuż Wisły, którą wjechaliśmy do Grudziądza. Jechało się tam kiepsko, głównie ze względu na zniszczoną nawierzchnię. Po 20 kilometrach wzdłuż Wisły zobaczyliśmy jednak znak "Grudziądz 3". Trzeba było tylko przejechać mostem nad Wisłą i byliśmy już w Grudziądzu. 140 km na liczniku, godzina 6:40.


Widok na Grudziądz z mostu nad Wisłą. Prawa część miasta - głównie bloki.


A tutaj już lewa strona miasta - niższa zabudowa oraz starówka.



Postanowiliśmy, że w Grudziądzu posiedzimy dość długo. Chcieliśmy uniknąć tych godzin, kiedy wszyscy jeżdżą do pracy. Dojechaliśmy więc na rynek, posiedzieliśmy godzinkę, potem pojeździliśmy trochę po mieście, zrobiliśmy parę zdjęć. Była już godzina 8, więc zaczęliśmy szukać odpowiedniego wylotu z miasta. Weszliśmy jeszcze tylko do Kauflandu, uzupełniliśmy zapasy jedzenia i picia i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami było jeszcze 200 kilosów.


Bardzo zadbany rynek w Grudziądzu.






Mury, które otaczają starówkę Grudziądza.

Za Grudziądzem zaczęła się bardzo niepewna część trasy - krajowa szesnastka. Dużo czytaliśmy o tym, że 'jeśli nie musisz, to lepiej nie jedź'. Mimo to, zaryzykowaliśmy. Jak się potem okazało, droga naprawdę była fatalna. Dziury, zerowe pobocze i pagórki zniechęcały do jazdy. Na szczęście ruch nie był aż tak duży. Po pewnym czasie wjechaliśmy do Warmińsko-Mazurskiego.





Jakoś przetrwaliśmy te 40km krajową szesnastką i zjechaliśmy z niej w kierunku Prabut na wojewódzką 522. Tutaj jest jeszcze gorzej - fatalny asfalt. To był jakiś koszmar... Na domiar złego strasznie zachciało nam się spać. Władowaliśmy w siebie energy-drinki i ruszyliśmy dalej. Minęliśmy armię wiatraków na 10km przed Prabutami i po chwili wjechaliśmy z powrotem do województwa Pomorskiego. Witamy w domu? Niekoniecznie, do mety jeszcze 150km.



Jakoś daliśmy radę i dostaliśmy się do Prabut. Potem dalej wojewódzką 522 do Sztumu. Niestety dalej dziury... W Sztumie robimy zakupy. Zapas energy-drinków to podstawa. Jesteśmy pewni, że niedługo znowu zachce nam się spać. Nie stoimy jednak długo w Sztumie, bo zostało już tylko 15km do Malborka. Wjeżdżamy więc na krajową 55 i mając nadzieję na dobrą jakość nawierzchni, ruszamy do Malborka. Pomimo braku pobocza, jechało się naprawdę dobrze. 4km przed Malborkiem jadący z naprzeciwka gościu na skuterze coś do nas krzyczy. Nie zrozumieliśmy go, ale od razu skumaliśmy, że pewnie niedaleko doszło do jakiegoś wypadku. Rzeczywiście, wszędzie policja, straż pożarna, a na poboczach - pognieciona osobówka i dwa draśnięte tiry. W Malborku siadamy na ławce tuż nad rzeką Nogat i zarazem pod zamkiem krzyżackim. Na tej samej ławce odpoczywaliśmy rok temu w październiku, kiedy wykręciliśmy 150km i było to dla nas mistrzostwo świata :)


Byliśmy bardzo blisko Węgier, ale wycieczka za granice kraju nie wchodziła w grę :)


Widok na rzekę Nogat z murów otaczających zamek krzyżacki w Malborku.


A to już zamek we własnej osobie.


Gdy wyjeżdżamy z Malborka, udaje nam się jeszcze ująć zamek z kładki nad Nogatem.

Kierujemy się na wylot z Malborka i dalej krajową 55 jedziemy do Nowego Dworu Gdańskiego. W połowie drogi znowu zaczynamy przysypiać. Nie pozostaje nam nic innego, jak po dojeździe do Nowego Dworu, skierować się do pobliskiego McDonalda na kawę. To daje nam porządnego kopa. Do domu jeszcze 65km, które pokonujemy już bez żadnego postoju. Krajową 55 zmieniamy na siódemkę, którą jedzie się fenomenalnie. 25km poboczem pokonujemy bardzo dobrym tempem, jednak potem zaczynają się objazdy przed Gdańskiem. Siódemka charakteryzuje się bardzo dużym ruchem, bo łączy Gdańsk z Warszawą. Ten bardzo duży ruch nie przeszkadzał, bo mieliśmy pobocze, jednak teraz straciliśmy swoje bezpieczne dwa metry i zrobiło się szalenie niebezpiecznie. Cały czas było słychać hamujące za plecami tiry, które nie miały jak nas wyprzedzić, bo z naprzeciwka ciągnął się sznur samochodów. Do Gdańska dojechaliśmy jednak cali i zdrowi, a przejazd przez trójmiasto to już nic specjalnego. W domu zameldowaliśmy się około 20:45.

To była najcięższa trasa w tym sezonie. Pół dnia walczyliśmy z uczuciem senności, udało nam się dojechać do końca tylko dzięki 5 energy drinkom i jednej kawie na głowę. Oszukaliśmy swoje organizmy, lecz następnym razem bez naprawdę porządnego snu tuż przed jazdą, nigdzie nie ruszymy. Tym samym była to ostatnia długa trasa w bieżącym roku szkolnym. W najbliższą sobotę startujemy w Skandii maratonie. To będzie nasz debiut, trzymajcie kciuki. Tym czasem nadchodzi najlepszy okres sezonu, kiedy na rowery poświęcać będziemy znacznie więcej czasu. W planach mamy 2 kilkudniowe wypady. Jeden odbędzie się już wkrótce, drugi najprawdopodobniej w sierpniu na około 7-10 dni.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
320.84 km 0.00 km teren
13:56 h 23.03 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kolejne 300km - Elbląg, Frombork i granica w palącym słońcu

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 05.06.2011 | Komentarze 6

Prognoza pogody na weekend zapowiadała tylko jedno - dłuugą wycieczkę :) Niedziela odpada, bo nie wstalibyśmy do szkoły następnego dnia, dlatego wyjazd organizujemy w sobotę. Naszym planem było kolejne 300km. Wyjeżdżamy o godzinie 3, dlatego, że jesteśmy zależni od promu na Wiśle, który pływa od 5:20.
Gdyby nie to, moglibyśmy wyjechać jeszcze wcześniej, by nie wracać do Gdyni o późnej godzinie.

Najpierw trzeba przebić się przez Gdynię. Pierwszy raz jedziemy ulicą Morską, zamiast ścieżkami rowerowymi wzdłuż niej, którymi jedzie się bardzo wolno. Ruchu na ulicach praktycznie w ogóle nie ma. Potem długo nic ciekawego – przejazd całego Trójmiasta, podczas gdy niebo powoli się rozjaśnia.


Gdańsk o świcie

Jedziemy tak samo jak przed miesiącem, gdy naszym celem była Mierzeja Wiślana. Za rafinerią odbijamy w kierunku Sobieszewa – wtedy zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zdążymy na pierwszy prom. Jest godzina 5, za 20 minut odpływają, a my mamy do Świbna jeszcze 7 km. Dodatkowo zaczęło wiać w twarz. Mimo wszystko gwałtownie przyspieszamy, by nie czekać w Świbnie 40 minut na kolejny kurs. Dojeżdżamy o 5:15, jesteśmy zadowoleni, że udało nam się dotrzeć przed czasem. Lecz chwile później, zjeżdżając nad Wisłę, promu nie ma. Płynie już na drugą stronę rzeki mimo, że ruszać miał o 5:20. W takiej sytuacji jesteśmy zmuszeni na postój do godziny 6 na kolejny kurs. Trochę nas wkurzyli panowie obsługujący prom.


Prom w Świbnie. Godzina 5:40.

Przedostajemy się na drugą stronę Wisły i jedziemy znanym nam (z wyjazdu do Krynicy Morskiej) odcinkiem do Jantaru. Tam drogowskaz kieruje do wsi Rybina więc zjeżdżamy z drogi wojewódzkiej. Jest to 8 kilometrowy odcinek o naprawdę fatalnym stanie nawierzchni. Miejscami nie ma nawet asfaltu i jedzie się po dziurach i piasku. Dodatkowo atakują tu nas po kolei 3 psy. Wyjeżdżamy w Rybinie na drogę 502, jedziemy nią kawałek do miejscowości Tujsk i tam znów skręcamy, na dwunastokilometrowy odcinek do Marzęcina. Im bardziej jedziemy na wschód, tym bardziej niebo się chmurzy, pojawia się nawet mgła, a przecież jeszcze za Gdańskiem niebo było zupełnie czyste.

Kilka kiometrów dalej znajdujemy się miejscowość Kępki – przemierzamy tutaj most nad rzeką Nogat tym samym wjeżdżając na teren województwa Warmińsko-Mazurskiego. Po kilkunastu minutach drogi wyjeżdżamy na krajową siódemkę. Tutaj widnieje zakaz jazdy rowerem, lecz jest ścieżka rowerowa, którą wjeżdżamy do Elbląga.


Most w Kępkach nad rzeką Nogat. Miejsce, gdzie spotykają się województwa Pomorskie i Warmińsko-Mazurskie.

Po chwili zaznajomienia się z mapą Elbląga, kierujemy się do śródmieścia. Robimy zdjęcia starówki i zjeżdżamy w dół, żeby usiąść na ławce przy rzece Elbląg. Jedną z atrakcji są tam rejsy właśnie po kanale Elbląskim oraz po jeziorze Drużno. Jest to na tyle fajne, że statek nie pływa jedynie po wodzie - na odcinkach trawiastych pod górę jest wciągany linami.
Tutaj więcej info - link


Starówka elbląska.




Rzeka Elbląg, skąd wypływają rejsy na kanał Elbląski.

W Elblągu się najadamy, odpoczywamy po stu kilometrach szybkim tempem i postanawiamy odwiedzić Raczki Elbląskie położone 6 km od centrum Elbląga. Jest to nam kompletnie nie po drodze, ale jesteśmy tak blisko, że głupio byłoby nie zawitać. Jest to miejsce znane z najniżej położonego punktu w Polsce.





Po wizycie w Raczkach o dziwo nie popadamy w depresję i ruszamy z powrotem do Elbląga. Tym razem omijamy centrum i kierujemy się od razu na wojewódzką 503 w kierunku Tolkmicka i Fromborka. Pierwsze 10 kilometrów jedzie się bardzo dobrze. Potem jednak zaczyna się to, o czym dużo czytaliśmy przed wyjazdem - Wysoczyzna Elbląska. Tutaj jedzie się tak jak na Kaszubach, niestety stan tej drogi jest opłakany przez co podjazdy są bardzo męczące. Po zdobyciu wysoczyzny rozciąga się piękny widok na Zalew Wiślany, rzuca się w oczy także Krynica Morska po drugiej stronie zalewu.


Widok na Zalew Wiślany z Wysoczyzny Elbląskiej.

Po pokonaniu przewyższeń, zjeżdżamy w dół i tutaj ukazuje nam się bardzo ciekawa tabliczka :) Wszystkie drogi prowadzą do Elbląga!



Bez zbędnych postojów jedziemy od razu do Fromborka - miasta ściśle powiązanego z Mikołajem Kopernikiem. Jako, że jest on patronem naszej szkoły, bardzo dobrze znamy Frombork, więc nie tracimy czasu na zwiedzanie. Robimy tylko zdjęcie zamku, uzupełniamy zapas picia i jedziemy dalej.


Zamek we Fromborku.

Z Fromborka do Braniewa mamy już tylko 10 km, więc ciśniemy bez odpoczynku. Po dojeździe do Braniewa widzimy tabliczkę wskazującą kierunek - Kaliningrad. Powoli łapie nas głód, jednak do granicy już tylko 6km. Dojeżdżamy więc do przejścia granicznego w Gronowie i dopiero tam się najadamy.



Już drugi raz w tym roku zawitaliśmy pod granicę polsko-rosyjską. Na przejściu granicznym widzimy mnóstwo samochodów z rosyjskimi rejestracjami wjeżdżającymi do Polski. Na poboczu leży opakowanie po rosyjskich fajkach, a po drugiej stronie drogi - billboard z reklamą po rosyjsku. Czuć ten klimat :) Do Kaliningradu z Gronowa jest jedynie 45 km, jednak przebić się przez granice jest baaardzo ciężko.


Twarze niezbyt wyjściowe ale słońce robi swoje







Siedzimy na granicy około pół godziny i ruszamy w drogę powrotną. Ponownie wita nas Unia Europejska. Znowu dojeżdżamy do Braniewa, gdzie robimy zakupy w Lidlu. Z marketu wychodzą grupy Rosjan. Wózki zawalone po brzegi zakupami. Widocznie u nas taniej :)



Do Fromborka jedziemy tak samo jak przedtem. Potem jednak decydujemy się na jazdę wojewódzką 504. Znowu wjeżdżamy na wysoczyznę. Teren mocno pagórkowaty, lecz droga zdecydowanie lepsza od tej przez Tolkmicko, tak więc pokonujemy ten odcinek bez większych problemów.

Jest już dość późno. Do Elbląga dojeżdżamy o godzinie 16:30. Za nami 220 km, przed nami jeszcze 100. Zmęczenie trochę daje się we znaki, nie jest jednak aż tak źle. Słońce cały czas piecze, niebo bezchmurne od 8 godzin, więc jesteśmy już mocno opaleni. W Elblągu odpoczywamy około 20 minut i ruszamy w drogę powrotną do Świbna na prom. Jako, że po wyjeździe z Elbląga zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje prosto w twarz. Nie jedzie się przyjemnie. Mimo to, w Świbnie jesteśmy o 19:10. Czekamy na prom 20 minut i po wysiadce po drugiej stronie Wisły, kierujemy się do Sobieszewa.


W oczekiwaniu na prom.

W Sobieszewie nie możemy nie wstąpić do knajpki, w której byliśmy na początku maja, gdy jechaliśmy do Krynicy Morskiej. Najadamy się do syta, żeby ostatnie 45 km pokonać w szybkim tempie. Do Gdyni wjeżdżamy kilka minut przed godziną 23 i aby jak najszybciej wrócić do domu, znów jedziemy ulicami. O 23:30 meldujemy się na miejscu.

Wycieczka bardzo udana. Piękna pogoda, na tyle ciepło, że przez większość trasy jechaliśmy bez koszulek. Nowy rekord cieszy, tym bardziej, że postęp widać gołym okiem. Wykręciliśmy 15 km więcej niż przy ostatnich 300 kilometrach, a do domu przyjechaliśmy pół godziny wcześniej.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
304.19 km 7.00 km teren
14:56 h 20.37 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trzy stówy z przygodami :)

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 7

Prognoza na sobotę była bardzo nieciekawa. W przeciągu dnia deszcz, burze a co za tym idzie, również wiatr. Dodatkowo zapowiadany był 'koniec świata' w okolicach godziny 18, co totalnie nam nie pasowało :D. Niestety nie udało się skontaktować z gościem, który za to odpowiada, żeby choć o kilka godzin przełożył swoje zachcianki :) Prognoza pogody jednak nagle się zmieniła na dobre, więc ryzykujemy i postanawiamy jechać.

Godzina 2 - pobudka. Jako, że jedziemy na 300km, to i tak wstajemy dosyć późno. Chcemy jednak uniknąć jazdy po ciemku drogami wojewódzkimi. O godzinie 3:10 spotykamy się w jednym miejscu i pięć minut później jesteśmy już w trasie. Pierwsze pół godziny to przejechanie Rumi i Redy. Jedziemy miastem, więc nie mamy problemów z brakiem oświetlenia. Po wyjechaniu z Redy, dostajemy się na wojewódzką 216 w kierunku Pucka i Helu.


Wyjazd z Gdyni - godzina 3:10.


Tabliczka znajdująca się zaraz za Gdynią. Nie odzwierciedla jednak naszej trasy, ponieważ nie jechaliśmy krajową szóstką, czyli najkrótszą z możliwych dróg.


Armia wiatraków w okolicach Pucka.

Za Redą wjeżdżamy na stromy podjazd, zaraz za nim, około godziny 4 zaczyna się rozjaśniać. Przed Puckiem odbijamy na drogę wojewódzką nr 213 prowadzącą do samego Słupska. Zaraz za Żarnowcem pogoda zaczyna się psuć. Zebrały się chmury, wiatr szalał coraz bardziej i 10 kilometrów dalej w końcu spadł deszcz. Jechaliśmy wtedy jakąś wioską jednak zupełnie nie było gdzie się schować. Z daleka dochodzi dźwięk pierwszych grzmotów, tak więc pędzimy do Choczewa na przystanek pks. Zdążyliśmy po drodze zmoknąć, jednak dopiero teraz przyszła burza. Czekamy około godzinę (6.15-7.15), zrobiło się cholernie zimno i przez pewien czas naprawdę żałowaliśmy wyjazdu. Jazdy przy takiej temperaturze odechciewało się zupełnie a pogoda do bicia rekordu nie sprzyjała.


Jezioro Żarnowieckie.


Schron przed burzą - przystanek w Choczewie.

Kolejne kilkadziesiąt kilometrów to jazda po mokrej nawierzchni, jednak już bez deszczu ani burzy. Kilka kilometrów przed Słupskiem skręcamy by przedostać się na drogę krajową 21 prowadzącą do Ustki. Na początku droga wyłożona płytami, później jednak wjeżdżamy do lasu a tam jedzie się mniej przyjemnie. Wszędzie błoto, pełno dróg, których nie ma nawet na mapach. Dość długo błądzimy, w międzyczasie przechodzimy mostem przez rzekę Słupię i kawałek dalej udało nam się wydostać.
Właśnie w lesie przydaje nam się kompas w telefonie.


Most nad rzeką Słupią na leśnym odcinku w kierunku Ustki.

Droga nr 21 ma szerokie pobocze, dlatego ostatnie kilka kilometrów pokonujemy bez problemu i po godzinie 13 dojeżdżamy do jednego z celów naszej wyprawy – Ustki. Długo tam nie siedzimy – odpoczywamy nieopodal plaży, najadamy się i wyruszamy w kierunku Słupska. Pogoda robi się fenomenalna. Same słońce, zero chmur.




Bulwarek nadmorski w Ustce.


A to już plaża w Ustce.

Po 165 kilometrach w końcu dojeżdżamy do Słupska. Najpierw udajemy się do centrum. Pierwsze co rzuca się w oczy to piękny ryneczek. Później szukamy Burger Kinga – restauracji, której w trójmieście nie ma, a ta jest najbliższa. W poszukiwaniu fast-fooda, objeżdżamy cały Słupsk. Naprawdę ładne, szybko rozwijające się miasto, z dużą ilością ścieżek rowerowych, centrów handlowych, ale także parków z ławeczkami.




Piękny rynek w Słupsku. W oddali Kościół Najświętszej Maryi Panny

Wchodzimy do Burger Kinga, najadamy się i przy okazji korzystamy z sieci, sprawdzamy pogodę na powrót oraz obliczamy ilość kilometrów przy pomocy google map.


Tak kiedyś było w centrum Słupska.



Wyjeżdżamy przed godziną 15. Powrót planujemy w kierunku południa by dobić 300 kilometrów. Najpierw jedziemy drogą nr 210 w kierunku Bytowa, później odbijamy na 212 w stronę Lęborka i w miejscowości Czarna Dąbrówka kierujemy się na Sierakowice i Kartuzy. W Czarnej Dąbrówce mijamy jakiś festyn. Jak się później okazuje - dzień strażaka. Szkoda, że pani, która śpiewała, trochę fałszowała.


Dzień strażaka w Czarnej Dąbrówce.

Właśnie za Czarną Dąbrówką zaczyna się najcięższy odcinek. Po ponad 230 kilometrach nie jest już łatwo z kaszubskimi pagórkami. Co gorsze, 5 kilometrów przed Sierakowicami łapiemy kapcia. W Starogardzie kilka tygodni temu dętkę przebił Olaf, teraz Kamil. Tak dla równowagi :D Wymiana dętki pochłonęła dużo czasu, a tego było już mało, dochodziła godzina 20.


Efekty wymiany dętki w tylnym kole (łańcuch był świeżo posmarowany ;))

Do Gdyni zostało około 60 kilometrów. Sił coraz mniej, za to spać chce się coraz bardziej. O 21.30 dojeżdżamy do Kartuz a tu już robi się ciemno. Został nam 10-kilometrowy odcinek w dół do Przodkowa – bez światła dziennego niestety trzeba jechać wolno. Później został nam odcinek przez kilka wsi – zupełnie nieoświetlony. Jedziemy obok siebie by bardziej oświetlić drogę. Nie widać zupełnie nic. Co jakiś czas mijają nas tylko auta, które dają długimi po oczach, tym samym oświetlając drogę.


Tyle widzieliśmy jadąc po godzinie 22 :) To co widać, to nie wieża Eiffela. To RTCN Chwaszczyno.

Na odcinku z Koleczkowa do Gdyni jechało się najmniej przyjemnie. Z racji że 8km to zjazd bez ruchu (rozpędzić w lesie w nocy się nie można), jest bardzo zimno. Po ponad półgodzinnym zjeźdźie cali zmarznięci wjeżdżamy do miasta. Na liczniku 304 kilometry więc cel osiągnięty. 4 setki osiągnąć będzie trudno jednak do tego będziemy dążyć. Tym bardziej, że dzień robi sie coraz dłuższy a pogoda bardziej przyjazna.

Pomińmy burzę, przebicie dętki i powrót w zupełnej ciemności - to była po prostu świetna wycieczka, a co najważniejsze - sprostaliśmy kolejnemu wyzwaniu i objechaliśmy pół województwa :)
Za tydzień w weekend pojedziemy na lajtową trasę, prawdopodobnie Hel.

A tymczasem - kolejna sklejka z mijanych po drodze tabliczek.




.
Kategoria powyżej 300 km