od 150 do 199 km, strona 2 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w kategorii

od 150 do 199 km

Dystans całkowity:3593.85 km (w terenie 87.00 km; 2.42%)
Czas w ruchu:164:28
Średnia prędkość:20.94 km/h
Maksymalna prędkość:69.05 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:163.36 km i 7h 49m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
176.30 km 0.00 km teren
08:07 h 21.72 km/h:
Maks. pr.:40.71 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Pierwszy dzień krótkiej wyprawy - Malbork, Iława, Lubawa

Środa, 15 maja 2013 · dodano: 16.05.2013 | Komentarze 7

Matury w większości za nami i po ostatnich egzaminach w tym tygodniu postanowiliśmy wykorzystać przerwę na krótką wyprawę, odwiedzając przy okazji nasze rodziny. Wzięliśmy po jednej sakwie i ruszyliśmy w drogę. Celem na pierwszy dzień była Lubawa (mijając po drodze między innymi Malbork i Iławę). Wyjechaliśmy dopiero o 13 30 z racji matury w porannych godzinach. Obecnie jesteśmy właśnie w Lubawie gdzie mamy dostęp do internetu i możemy uzupełnić wpis :)

Pierwszy etap to przedostanie się przez Aglomerację Gdańską co w godzinach szczytu było nie lada wyzwaniem. Na starcie musieliśmy zmagać się z rozkopaną Gdynią i jej marnej jakości ścieżkami przez pierwsze 4-5 kilometrów. Następnie czekał nas zakorkowany Gdańsk oraz jego wylotówka. Przedostajemy się przez centrum nowo powstałą ścieżką omijającą dworzec i szukamy wyjazdu na południe. Niestety wjeżdżamy w tą część Gdańska, gdzie władze miasta zupełnie nie wzięły pod uwagę potrzeb rowerzystów. Ścieżki rowerowej oczywiście brak dlatego wjeżdżamy na ruchliwą, starą jedynkę gdzie jesteśmy kilkukrotnie atakowani klaksonem przez większe pojazdy (choć mamy pełne prawo poruszania się jezdnią).

Gdański dworzec widziany z nowej ścieżki rowerowej © gdynia94


Za Pruszczem Gdańskim w końcu da się jako tako jechać bez zatrzymywania się co 5 minut. Szybko dojeżdżamy do Tczewa, gdzie udajemy się na starówkę i bulwar nad Wisłą. Rzekę pokonujemy starym mostem gdzie ruch jest zamknięty nawet dla ludzi (choć jest ich tam cała masa).

Postój przed Tczewem - wiosna w pełni! © gdynia94


Rynek w Tczewie © gdynia94


Kamienica na rynku w Tczewie © gdynia94


Stary most na Wiśle w Tczewie © gdynia94


Widok z mostu w Tczewie na Wisłę © gdynia94


Następnie musimy dojechać do Malborka co znacznie utrudniał nam wiatr, wiał dziś on zresztą całą drogę niemal prosto w twarz. Ten odcinek wiedzie przez Żuławy Wiślane, dlatego teren jest płaski jak stół. W Malborku szybka fotka zamku z oddali i starówki po czym kierujemy się na Iławę. Tutaj w końcu teren się fałduje co urozmaica jazdę. Doczekaliśmy się stuprocentowej wiosny - pola zarosły rzepakiem, wszędzie jest zielono i taka jazda to zupełnie inna sprawa jak jeszcze miesiąc temu.

Zamek krzyżacki w Malborku widziany z mostu nad rzeką Nogat © gdynia94


A tutaj druga strona mostu i wieża ciśnień © gdynia94


Starówka malborska © gdynia94


Pomnik Jagiellończyka w Malborku © gdynia94


W przerwie fotografujemy koniki © gdynia94


Droga wojewódzka w kierunku Iławy - dziurawa ale mały ruch i ładne okolice © gdynia94


Bociek sobie spaceruje łąką © gdynia94


Powoli zaczyna się ściemniać a wraz z tym cichnie wiatr. Do Iławy zostało 60 kilometrów i od tej pory dość mocno podkręciliśmy tempo. Zatrzymaliśmy się na chwilę przy ruinach pałacu w Kamieńcu, gdzie przebywał w swoim czasie Napoleon Bonaparte. Obowiązkowe było założenie czołówek bo przez jakiś czas po zmroku jechaliśmy jeszcze ze słabym światłem.

Ruiny pałacu w Kamieńcu, gdzie rezydował kiedyś Napoleon Bonaparte © gdynia94


Brama pałacu w Kamieńcu © gdynia94


Tablica przy ruinach pałacu w Kamieńcu © gdynia94


Po ciemku droga wiedzie głównie przez lasy ze znakami o niebezpieczeństwie zwierząt na drodze. Rzucając światło czołówek w kierunku pobocza co jakiś czas widzimy ślepia saren. W Iławie jesteśmy około godziny 23 30 - wbijamy jeszcze do sklepu i pędzikiem ruszamy do Lubawy, gdzie jesteśmy pół godziny po północy. Dostajemy klucze do mieszkania i ledwo utrzymując się na nogach wchodzimy 4 piętra w górę by wykąpać się, skończyć dzień zimnym browarkiem i po bardzo ciężkim dniu iść spać :)

Ratusz miejski w Iławie © gdynia94


Ciuchcia przy dworcu głównym w Iławie © gdynia94


Bardzo ładny dworzec Iława Główna © gdynia94


Zimny browarek na zakończenie męczące dnia © gdynia94



Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
180.77 km 5.00 km teren
08:23 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:53.62 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jezioro przy jeziorze, pagórek za pagórkiem, czyli...

Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 · dodano: 22.04.2013 | Komentarze 8

... czyli Kaszuby! Co prawda z problemami, ale wycieczka pod względem krajobrazów i atrakcji bardzo fajna. W planach było 200km z przedłużeniem wycieczki aż do Wdzydz Kiszewskich z myślą o znajdującym się tam punkcie widokowym, ale się nie udało. Przeszkodził nam wiatr, problemy ze sprzętem (przerzutki), kapeć i długie zakładanie opony na nowo oraz, niestety, brak formy. Jednak Kaszuby są bardzo wymagające, a my tak naprawdę dopiero zaczęliśmy jeździć. Skróciliśmy więc nieco dystans, ale i tak jest co opisywać i oglądać, bo pogoda dopisała!

Zaczynamy po godzinie 6 i ruszamy miastem do Wejherowa. Za Wejherowem wjeżdżamy pod górę i od teraz teren dość mocno się fałduje. Pokonujemy więc kolejne podjazdy i podziwiamy widoki tej części Kaszub. Trzeba przyznać, że przewyższeń jest tu naprawdę sporo a zdążyliśmy o tym zapomnieć - ostatnio jechaliśmy tu prawie 2 lata temu. Nieprzygotowani jeszcze odpowiednio na tym etapie sezonu, łykamy powietrze, ale jedziemy przed siebie :)

W Wejherowie na chwilę zatrzymujemy się cyknąć fotkę kościoła © gdynia94


Postój w Strzepczu © gdynia94


Od miejscowości Sianowo zjeżdżamy na chwilę w teren by skrótem dostać się do Garcza. Tam z kolei zaczyna się Droga Kaszubska, którą przejechaliśmy w całości, aż do Wieżycy. Tą właśnie trasą przejeżdżamy pomiędzy jeziorami należącymi do Pierścienia Kaszubskiego. Widoki są piękne, słońce oświetla jeziora, pagórki.
Tempo powoli słabnie bo fotografujemy niemal każde jezioro po drodze, na dodatek często rozglądamy się za mapami. Niestety pod Wieżycą zaczynają się problemy przy naszych rowerach: w jednym z dętki ulatuje powietrze, w drugim nie możemy odpowiednio wyregulować przerzutek. Wchodzimy na wieżę widokową, strzelamy parę panoramek a rowerami zajmujemy się po zejściu z wieży i niestety zajmuje nam to masę czasu. Mijają 2 godziny a dystans jaki przez ten czas wykręciliśmy to...2 kilometry. Na domiar złego, kiedy rowery są już ogarnięte, do Kościerzyny dojeżdżamy zmagając się z wiatrem w twarz i fatalną nawierzchnią drogi. Slalom między olbrzymimi dziurami na drodze wojewódzkiej... to jest to!

Bardzo ładny kościółek w Sianowie napotkany przypadkiem na drodze rowerowej © gdynia94


Jezioro Sianowskie © gdynia94


To samo jezioro po paru minutach jazdy pod górę © gdynia94


Jezioro Łapalickie oraz zabudowania miejscowości Garcz © gdynia94


Nasze bolidy na pomoście na jeziorze Łapalickim © gdynia94


Są Kaszuby, jest tabaka! © gdynia94


Jezioro Białe w Chmielnie © gdynia94


Panorama jeziora Brodno Małe w Ręboszewie © gdynia94


Pomnik bohaterów ruchu oporu Pomorza Gdańskiego © gdynia94


Panorama jeziora Brodno Wielkie z punktu widokowego "Złota Góra" © gdynia94


Droga Kaszubska, którą przejechaliśmy dziś od początku do końca wzdłuż jezior © gdynia94


Jezioro Ostrzyckie © gdynia94


Jeszcze do niedawna działający wyciąg narciarski w Wieżycy © gdynia94


Na kościerskim rynku wszystkie ławki zajęte tak więc robimy szybko zdjęcie i od razu kierujemy się na wylotówkę (dk 20) przy okazji robiąc zakupy w Biedronce. Powrót jest już ciężki, odczuwamy w nogach pokonane pagórki. W Egiertowie zjeżdżamy z krajówki i śmigamy z wiatrem w plecy do Kartuz. Tam dwudziestominutowy postój po którym pokonujemy ostatni odcinek do Gdyni.

30-metrowa wieża widokowa im. Jana Pawła II na szycie Wieżycy (328,6 m n.p.m), najwyższej nie tylko na Kaszubach i Pomorzu, ale całej rozległej Nizinie Europejskiej od Uralu po Pireneje © gdynia94








Rynek w Kościerzynie © gdynia94


Wyszła nam całkiem ciekawa wycieczka i jednocześnie dobry trening. Forma jeszcze nie taka jak trzeba dlatego odczuliśmy trudy prawie dwustu kilometrów po Pojezierzu Kaszubskim. Chęci były na pierwszą w tym roku dwusetkę, jednak teren po jakim jeździliśmy szybko zweryfikował nasze plany. Wdzydze zostawiamy więc na inny raz a następną dłuższą wycieczkę na pewno zaplanujemy na płaski teren :)



.
Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
158.34 km 0.00 km teren
06:19 h 25.07 km/h:
Maks. pr.:49.90 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Powrót

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 24.07.2012 | Komentarze 0

Pogoda od rana bardzo dobra i zapowiadany wiatr zachodni czyli całą drogę w plecy. Czas wracać do Gdyni więc około 12 30 ruszam w kierunku Kołobrzegu. Wiatr od początku daje się poczuć bo mimo bagażu z tyłu śmigam bez problemu 40km/h. Po drodze mijam kilku sakwiarzy, po około 30 kilometrach, za Trzebiatowem, muszę zatrzymać się na kilka minut.

Raj dla piratów drogowych :D © gdynia94


Ostatnia prosta na Śląsk :) © gdynia94


Supermarket militarny za Kołobrzegiem - największy w Polsce :D © gdynia94


Od Kołobrzegu wiatr powoli zaczynał zmieniać swój kierunek i mimo że krajową 11 jechałem niemal idelanie na wschód to wiatr zdecydowanie bardziej przeszkadzał jak pomagał. Musiałem się spieszyć, bo o 20 20 miałem ostatnią SKMkę ze Słupska, inaczej musiałbym jechać nocą. Starałem się robić tylko konieczne postoje więc przemieszczałem się bardzo szybko. Przez Koszalin jadę prosto, nie zjeżdżając do centrum na co nie miałem czasu. Ciężko było przedostać po ścieżkach wzdłuż krajowej 6 więc po jakimś czasie zjechałem na jezdnię.

Politechnika Koszalińska © gdynia94


Na ostatnim odcinku, do Słupska (około 70km), teren zaczął robić się coraz bardziej pagórkowaty a wiatr całkiem zmienił swój kierunek choć wraz z czasem słabł. W Słupsku pod dworcem byłem już o 19 40.

S6 (Obwodnica Słupska) © gdynia94


Za 100km jazdy pociagiem zapłaciłem niecałe 10 zł + rower za darmo, właśnie dlatego spieszyłem się na SKM'kę by nie jechać TLK/IC gdzie skasowaliby mnie 3 razy drożej. W domu jestem po 22.



Dane wyjazdu:
180.03 km 0.00 km teren
08:21 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień szósty - Brzegiem morza

Piątek, 4 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Kolejny dzień, znów wstajemy dość późno, za oknem pochmurno i mokro, więc nawet nie chce się za bardzo wstawać z łóżek. Włączyliśmy telewizor a tam relacja z przedostatniej kolejki ekstraklasy no i niespodzianka: Legia, która była od dawna niemal pewnym kandydatem do mistrzostwa przegrała i spadła na 4 miejsce, tym samym 4 zespoły pozostały z szansą na zdobycie tytułu (dziś już wiemy, że wygrał Śląsk ;)) Opuszczamy agroturystykę i kierujemy się do Trzebiatowa na śniadanko pod piekarnię.


Śniadanie w piekarni. Bułeczki, drożdżóweczki.. :)

Z Trzebiatowa dostajemy się na drogę wojewódzką w kierunku Kołobrzegu. W Kołobrzegu przedostaliśmy się nad morze i trafiliśmy na ścieżkę rowerową prowadzącą nad wybrzeżem na wschód. Niestety była ona remontowana na sporym odcinku i trzeba było mijać ją różnymi innymi ścieżkami. Dalej była już w dobrym stanie i pojechaliśmy nią do samego Ustronia Morskiego z jedną przerwą. Potem wskoczyliśmy do sklepu i przy okazji spytaliśmy o drogę do Sarbinowa, mieliśmy zjechać na krajową 11 i pojechać nią kawałek. Dopiero tam poczuliśmy dzisiejszy wiatr, bardzo mocno powiewało dziś w plecy, niestety po kilku kilometrach musieliśmy zjechać na Gąski by wrócić nad brzeg morza. W Gąskach i w okolicach wywieszonych jest mnóstwo transparentów 'Anty Atom', Gąski to jedna z trzech potencjalnych lokalizacji planowanej elektrowni atomowej.




Rzeka Parsęta w Kołobrzegu




Latarnia morska w Kołobrzegu


Betonowe molo w Kołobrzegu. Trochę nas to zdziwiło :D Molo wyglądające jak estakada, nie przypadło nam to do gustu. Mola powinny być drewniane!


Ścieżka rowerowa wzdłuż brzegu Bałtyku, bardzo podobna do tej na Hel.




Ścieżka biegła mocno podmokłymi, bagiennymi wręcz terenami.


Latarnia morska w Gąskach

Przejeżdżamy kawałek polną drogą, następnie przez Sarbinowo i kierujemy się do Mielna. Na wjeździe spotykamy ciekawego rowerzystę, rozgadał się trochę na temat władz naszego państwa i całej sytuacji, która panuje w kraju :) On pojechał do Polo Marketu 'po gin', my w kierunku deptaku oraz bulwaru. Szukaliśmy molo, te jednak było dopiero w Unieściu kilka kilometrów dalej. Pojechaliśmy dalej ale zamiast na molo, zajechaliśmy do jakiejś knajpki z jedzeniem. Wzięliśmy po zapiekance XXL, w międzyczasie pożyczamy lokalnym rowerzystom pompkę.


Plaża w Sarbinowie. Zielone poręcze - specjalnie dla pape :D


Mielno znane wszystkim dzięki "Krzysiuu, jem zupę" :)


Za Mielnem wpadamy na chwilę do restauracji na zapiekanki XXL. Chyba własnej roboty, bo były bardzo dobre :)

Ruszamy dalej, mamy do pokonania jeszcze kawał drogi a pora dość późna. Postanowiliśmy ominąć Koszalin i jechać mierzeją prosto w kierunku Darłowa. Koszalin zaliczymy podczas jakiejś długiej trasy w tym lub następnym sezonie. Na mierzei jest asfaltowa ścieżka rowerowa, potem 8 kilometrów dojeżdżamy do drogi wojewódzkiej prowadzącej do Darłowa. Tam najpierw ruch wahadłowy związany z przebudową drogi, później droga w fatalnym stanie, wąska z dziurami. Chmury kłębiły się coraz mocniej i w końcu przed miejscowością Dąbki zaczęło lać. Szybko popędziliśmy pod pierwszy lepszy dach, wyciagnęlilśmy co kto miał przeciwdeszczowego i poczekaliśmy 10 minut aż przestanie padać. Szybkim tempem dalej do Darłowa gdzie robimy zakupy na kolejną noc.


10km przed Darłowem łapie nas na tyle intensywny deszcz, że na chwilę stajemy.

Czas leci bardzo szybko a my mamy do pokonania jescze ponad 40 kilometrów. Wyjeżdżamy dalej w kierunku Ustki. Wjeżdżamy do województwa Pomorskiego i skręcamy na lokalną drogę do Słupska. Powoli się ściemniało ale teraz jechaliśmy spokojniejszym tempem. Patrzyliśmy co chwilę w google mapy jak dotrzeć do miejscowości, gdzie mieszka rodzina Kamila i gdzie mamy zapewniony nocleg. Niestety błądziliśmy, a ostatnie 4 kilometry były najgorsze podczas całej wyprawy. Było już całkiem ciemno gdy mapy wyprowadziły nas na polną drogę. Na początku było ok, jednak z czasem droga była w coraz gorszym stanie. W końcu musieliśmy zejśc z rowerów i prowadzić rowery do końca, nie opłacało już się wracać. Topiliśmy się w błocie wraz z roweremi i po dłuższym czasie na maksa wkurwieni wyjechaliśmy z lasu. Buty SPD nie wpinały się w pedały... wszystko było totalnie pokryte błotem. Z opon 1,5 cala zrobiły się 3,0. Na miejscu mogliśmy przemyć rowery i zabłocone buty. Gdyby to zaschło... no, nie byłoby za dobrze. Dostaliśmy własny pokój, wykąpaliśmy się i zjedliśmy kolację. Potem pogadaliśmy o wyprawie, dowiedzieliśmy się o rowerzyście z Gdańska, który w 2008 roku przejechał rowerem do Chin na olimpiadę i który jest znajomym rodziny Kamila. Byliśmy naprawdę miło przyjęci, jednocześnie nie zawracaliśmy już sobie głowy tym, gdzie będziemy nocować jutro, bo myślami byliśmy już w Gdyni.


Z powrotem w Pomorskiem. Koniec wyprawy coraz bliżej.


Z drogi wojewódzkiej zjeżdżamy na taki "asfalt" do Słupska. Potem nawet asfaltu zabrakło...


W międzyczasie stuka nam tysiak podczas wyprawy

POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ



.

Dane wyjazdu:
151.59 km 0.00 km teren
06:41 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Dzień piąty - Chmury w końcu zakryły słońce

Czwartek, 3 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Po wcześniejszej, ciężkiej nocy wstajemy późno, bardzo późno, bo około 9. Odpalamy telewizję i powoli pakujemy się do wyjazdu. Rolety za oknami są zasłonięte i nie ma jak ich odsłonić, więc trochę to nas zmyliło.. Za każdym razem kiedy wstawaliśmy, wydawało się, że to jeszcze noc. Dzisiejszy dzień był pierwszym chłodniejszym i z zachmurzeniem, co nas paradoksalnie ucieszyło :) Ruszamy o 10:30 w kierunku Szczecina, gdzie dojeżdżamy po niecałej godzinie. Najpierw przedmiejskimi, małymi dzielnicami, potem wjeżdżamy na główną trasę przebiegającą koło portu i nad siecią kanałów. Poruszanie się rowerami w tym mieście od razu wydawało się niewygodne, my wskoczyliśmy na 3-pasmówkę, którą dotarliśmy do estakady koło Wałów Chrobrego. Na estakadzie była już ładna, szeroka ścieżka rowerowa.


Spakowani opuszczamy kwaterę



Zajeżdżamy pod Zamek Książąt Pomorskich, później wrócić na główną trasę było dość ciężko. Przecinamy jedną ulicę wraz z torami tramwajowymi i ruszamy na śródmieście. Mimo, iż wjazd do miasta pod względem rowerowym jest fatalny, to dalej jest już dużo nowych, dobrze zorganizowanych ścieżek rowerowych. Nie znaleźliśmy żadnego rynku, była tylko krótka starówka. Ogólnie miasto z jednej strony ładne, z drugiej nieco przestarzałe, z wieloma wiaduktami komplikującymi bardzo ruch rowerowy (jest to spowodowane położeniem miasta), dużo nieciekawych terenów przemysłowych/stoczniowych. W Gdyni są one jakby bardziej zadbane i oddzielone od miasta. Może po części brzydka pogoda wpłynęła na taką opinię tego miasta, albo po prostu nie poznaliśmy go dobrze.






Wały Chrobrego






Starówka szczecińska


Tak wygląda południowa część Szczecina. Jest to wymuszone położeniem miasta

Dalej ruszamy w kierunku Goleniowa, z powrotem musimy dostać się na wiadukt i wyjechać do dzielnicy Dąbie. Stamtąd do Goleniowa prowadzi lokalna droga omijająca S3/S6. Tereny dalej nieciekawe, wokół zapachy podobne do tych za Gdańskiem w kierunku Elbląga, czyli smród różnych bagien i innych podmokłych terenów. Dziś mimo brzydkiej aury, przestał wiać wiatr. I choć czekaliśmy aż w końcu zawieje w plecy, to brak wiatru również sprzyjał jeździe. Od Goleniowa pędzimy już poboczem po ładnym asfalcie na krajowej szóstce. Tempo bardzo dobre, przejeżdżamy przez Nowogard i jedziemy do Płotów, gdzie niestety nie ma już pobocza. Ruch mimo święta dość spory i nie jedzie się komfortowo. W Płotach stajemy przy stacji paliw a następnie ruszamy drogą wojewódzką 109 na ostatni odcinek do Trzebiatowa.


Goleniów


Ostatni dłuższy postój w Płotach na Orlenie


Pyszne bagietki mają na Orlenie! Polecamy :)

Niebo nieco się przejaśnia, ruch na drodze bardzo mały i znów jedzie się bardzo dobrze. W Gryficach zakupy na zbliżającą się noc i ruszamy dalej. W Trzebiatowie szukamy jakiejkolwiek szkoły jednak wszystkie pozamykane. Ta noc miała być jeszcze chłodniejsza i z opadami, dlatego znów musieliśmy szukać noclegu. Wchodzimy w internet, niestety widzimy same wolne pokoje w Mrzeżynie 10 kilometrów dalej nad Bałtykiem, gdzie nam niestety nie po drodze. W końcu udało się znaleźć pokój w agroturystyce, 35 zł za osobę w pobliskich Nowielicach. Podjeżdżamy, wchodzimy do góry za właścicielką, która pokazuje nam ładny pokoik, z własną łazienką. Niestety w pewnym momencie przypomniała sobie by spytać się o to czy choć jeden z nas jest pełnoletni. Tak się składa że do 18 urodzin nam jeszcze trochę brakuje, więc musiała odmówić nam przyjęcia. Spytaliśmy więc o nocleg w okolicy i musiała wskazać konkurencyjną agroturystykę kawałek dalej. Tam słyszymy cenę 50 zł za osobę, jednak właścicielka zniżyła nam do 40zł, ponieważ rano mieliśmy i tak wyjechać. Pewnie ruszyło ją też to, że jechaliśmy z tak daleka :) Wstawiliśmy rowery, wnieśliśmy sakwy, do wyboru mieliśmy 2 pokoje. Także mieliśmy własną łazienkę. Przygotowaliśmy cieplejsze ciuchy na kolejny dzień, chwilę pooglądaliśmy telewizję i poszliśmy spać.


z tej strony akurat w prawo ;)




Rynek w Trzebiatowie


Nasz dzisiejszy nocleg, znów w komfortowych warunkach


POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ


.

Dane wyjazdu:
179.09 km 0.00 km teren
08:14 h 21.75 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

BERLIN - Drugi dzień - Dojazd pod granicę

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 3

Wstaliśmy około 6, schodząc na śniadanie. Spakowaliśmy się i gotowi do wyjazdu byliśmy już po 7. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za nocleg i ruszyliśmy przed siebie. Najpierw przecięliśmy drogę wojewódzką 179 i lokalnymi drogami dostajemy się na dw 180. Wiatr od rana raczej niekorzystny, raz boczny, raz w twarz. Dojeżdżamy do Trzcianki – tam chwila przerwy i ruszamy dalej w kierunku Wielenia. Wiatr daje się we znaki, jednak tylko na otwartych terenach. Mieliśmy szczęście, że nasza trasa przebiega w większości przez lasy, bo drugi dzień pod wiatr by nas przedwcześnie wykończył. W pewnym momencie droga zmienia
się w płytową, zapewne jeszcze zrobiona za czasów Hitlera. Auta zasuwają i raczej taka nawierzchnia im nie przeszkadza, lecz na rowerze to już całkiem inna bajka.


Postój pod kościołem w Trzciance. Po bananie, kanapeczce i można jechać dalej :)


A to już Wieleń. Dłuższy postój na trawce. Przydały się karimaty.

W Drezdenku robimy postój na rynku, stamtąd już tylko 50km do Gorzowa. Przekładamy namiot z jednego bagażnika na drugi (w ramach zmiany :)) i jedziemy na najtrudniejszy z dzisiejszych odcinków. Ostatnie 20-25 kilometrów to teren niezalesiony, lecz to nie było najgorsze. Najgorsze zaczęło się około 15 kilometrów przed Gorzowem. Najpierw długi, wymęczający podjazd, za nim jeszcze kilka mniejszych podjazdów. Dodając do tego wiatr w twarz, słońce grzejące od samego rana i tygodniowy bagaż, byliśmy wykończeni. Na domiar złego wlotówka do Gorzowa była w fatalnym stanie.

Jesteśmy w Lubuskiem! To znak, że niedługo Gorzów.


Odpoczynek na rynku w Drezdenku




Ostatni odpoczynek przed Gorzowem Wielkopolskim


A to już Gorzów Wielkopolski


Bulwar nad Wartą w Gorzowie







Po długim odpoczynku w mieście ruszamy na drogę wojewódzką 132 w kierunku Kostrzyna nad Odrą leżącego przy granicy. Nawierzchnia równie fatalna co na wjeździe, bardzo długi odcinek z nierównej kostki. Za Gorzowem było już za to fantastycznie – wyremontowana droga i wiatr słabnący na wieczór. Wzdłuż jezdni biegła asfaltowa ścieżka rowerowa aż do samego Kostrzyna, nie skorzystaliśmy z niej jednak bo ruch na drodze był naprawdę mały, a z takimi dopakowanymi rowerami niefajnie skacze się na krawężnikach, nawet niskich, przystosowanych do ścieżki rowerowej.



W pewnym momencie spotkaliśmy gościa, który zagadał o kask na rower i jego cenę, ponieważ sam także jeździ. Okazało się, że kiedyś pracował w Gdyni i trochę nam o tym wspomniał, więc chwilę pogadaliśmy. Tempo mieliśmy bardzo dobre, jechało się fantastycznie, ale było już po godzinie 20 i musieliśmy zatrzymać się na zakupy. Była to miejscowość Dąbroszyn oddalona od granicy o 10 kilometrów. Nie było sensu wjeżdżać dziś do Niemiec, dlatego zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Nieopodal stała szkoła, gdzie było zapalone światło w jednym z pomieszczeń. Pukaliśmy, niestety bez skutku. Już opuszczaliśmy teren, kiedy rowerem podjechała jakaś pani wjeżdżając do szkoły. Zagadaliśmy o nocleg i jak najbardziej się zgodziła. Najpierw wpuściła nas na hol, później załatwiła także klucze od łazienki i do sali byśmy tam mogli się rozłożyć. Mieliśmy dach nad głową, gdzie się umyć i gdzie zostawić rowery - bajer! :)


Nasz dzisiejszy nocleg :)

Plany na ten dzień wcześniej były inne, jednak dzień poprzedni je mocno zweryfikował. Mieliśmy podjechać pod sam Berlin ale wiatr nie sprzyjał zupełnie. Słońce świeciło mocno, czasem mieliśmy go już dość. To, że nie spaliliśmy się na słońcu zawdzięczamy jedynie olejkowi do opalania, inaczej byłoby z nami naprawdę kiepsko. Znaleźliśmy dobry nocleg około 100km przed Berlinem, co dawało nam niemal 100% pewności, że następnego dnia zdążymy objechać całe śródmieście i nawet wyjechać z miasta.


POPRZEDNI DZIEŃ

KOLEJNY DZIEŃ



.

Dane wyjazdu:
167.85 km 5.00 km teren
06:57 h 24.15 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Łeba w zmiennej pogodzie

Sobota, 14 kwietnia 2012 · dodano: 14.04.2012 | Komentarze 4

Na dzisiaj zapowiadano jeden dzień dobrej pogody, na dodatek niemal bezwietrzny, więc postanowiliśmy pojechać do Łeby, gdzie byliśmy rok temu. Niestety prognozy nie sprawdziły się, niebo przez większość wycieczki było kompletnie zachmurzone, a wiatr dokuczał.

Wyjeżdżamy o godzinie 8, zamierzamy zrobić dystans około 200km. Od rana niebo jest zachmurzone, jednak gdy jedziemy Rumią i Redą powoli zaczyna się przejaśniać. Niestety w Wejherowie ponownie zachmurza się i pojawia się mgła. Do tego daje się we znaki wiatr, którego nie miało dziś być. Jedziemy do Bolszewa by tam skręcić na drogę powiatową w stronę dw 213. We wsi Kostkowo skręcamy i od tego momentu około 40 kilometrów jedziemy nieznanymi nam lokalnymi drogami. Ruch był tam naprawdę niewielki a stan nawierzchni poza niektórymi odcinkami całkiem przyzwoity. Jechało się więc naprawdę przyjemnie. W Łęczycach po 50 kilometrach robimy pierwszą, 20 minutową przerwę. Następnie dalej kręcimy się po lokalnych drogach i wyjeżdżamy nie w tym miejscu, które planowaliśmy i musimy nadrabiać trochę dystansu. Nie zastanawiając się ciśniemy do Wicka, gdzie tam skręcamy na ostatni odcinek do Łeby – tym razem dw 214.

W Łebie jesteśmy kilka minut po 12, od razu kierujemy się do centrum. Najpierw przejeżdżamy nowym deptakiem, remontowanym jeszcze podczas ostatniej wizyty rok temu. Robimy zakupy i przejeżdżając przez przystań docieramy do plaży. Pogoda jest naprawdę fatalna, mgła i 100% zachmurzenie, do tego niska temperatura. Siadamy na plaży i wyciągamy swoje zapasy. Mieliśmy zamiar jechać na wydmy oddalone od centrum miasta o około 8 kilometrów, przy okazji zahaczając o jezioro Łebsko i wieżę widokową. Pogoda jednak tak nas zniechęca, że postanawiamy wracać do domu. Rok temu, gdy zrobiliśmy nasze pierwsze 200km właśnie do Łeby, byliśmy nad jeziorem i na wydmach, jednak przepadły najlepsze zdjęcia. Wydmy są bardzo fajnym obiektem na fotki, jednak w takiej pogodzie nic by nie wyszło. TUTAJ możecie znaleźć wpis sprzed roku.

Po około 85 kilometrach jesteśmy w Łebie © gdynia94


Główna ulica Łeby - gdy byliśmy tu rok temu, była remontowana © gdynia94


Latem miasto żyje, statki turystyczne są tego przykładem © gdynia94


Jeden z nich - Denega © gdynia94


Zamglona plaża w Łebie © gdynia94


Pogoda była dzisiaj bardzo zmienna © gdynia94


Siedząc na plaży najadamy się do syta, trzeba mieć siły na drogę powrotną © gdynia94


Przed godziną 13 wyjeżdżamy z miasta kierując w drogę powrotną. Planujemy wyjechać przez wioski na wschód od Łeby gdzie asfalt na prawie całej długości jest niemal idealny. Na początku źle skręcamy, dojeżdżamy do końca asfaltu i początku szlaku rowerowego biegnącego przez leśną drogę. Po rzuceniu okiem na mapę, dochodzimy do wniosku, że nie opłaca się cofać. Przejedziemy więc wzdłuż jeziora Sarbsko i z powrotem wyjedziemy na właściwą drogę. Na szlaku z każdym kilometrem stan drogi był coraz gorszy a nasze opony z trudem dawały radę na sypkim piasku. W międzyczasie, jak na złość, pogoda uległa całkowitej zmianie i słońce zaczęło mocno grzać.

Przez pomyłkę wpakowaliśmy się do leśną drogę © gdynia94


Po drodze czekał nas jeden, całkiem stromy jak na tak niewielką odległość od brzegu morskiego podjazd, ale nie zaskoczył nas, ponieważ jechaliśmy tędy już rok temu. Wyjeżdżamy na drogę wojewódzką 213 i po 2 kilometrach skręcamy na szosę biegnącą do Wejherowa. Przez około 20km do Bolszewa jedziemy osobno, ponieważ w różnym czasie dopadał nas głód, od krajowej szóstki do samej Gdyni już najedzeni trzymamy się razem. Liczyliśmy na spokojną końcówkę przez miasto, niestety zaczęło dość mocno powiewać w twarz, to akurat z prognozą pogody było zgodne. W Wejherowie zjeżdżamy na pobocze krajowej 6 wyprzedzając jakiegoś starszego rowerzystę, ten wykorzystał nas by pojechać sobie lekko za nami, kiedy my męczyliśmy się w walce z żywiołem zmieniając się na przodzie peletonu. Do Gdyni dojeżdżamy o 17.

Znowu spotykamy boćki © gdynia94


Kościół w Bolszewie © gdynia94


Ostatni etap wycieczki - powrót miastem przez Wejherowo, Redę i Rumię do Gdyni © gdynia94


Dzisiejsza dyspozycja pozostawia sporo do życzenia, pozostały nam 2 tygodnie by forma przed majówką trochę podskoczyła. Mieliśmy ostro trenować przez cały kwiecień, jednak z różnych przyczyn pierwsza połowa miesiąca nie była zbyt rowerowa. Niestety weekend odpada nam ze wspólnej jazdy, ale postaramy się znaleźć dzień szkolny, w którym zaliczymy trasę około 250 kilometrów, która pozostała nam w planach. Niedługo odbędą się testy gimnazjalne, z racji, że nasza szkoła to zespół LO i gimnazjum, to lekcje będą skrócone i zmienione w planie, tak więc wtedy spróbujemy znaleźć termin na jeden wypad. Zastanawia Was, czemu chcemy za wszelką cenę być gotowi z dobrą formą na majówkę? Teraz możemy to już potwierdzić, wybieramy się rowerami do Berlina w dwie strony. Przygotowania trwają, niedługo zamawiamy sakwy i kupujemy bagażniki :) Mapa Berlina już jest, rozmówki niemieckie również, zabytki także udało nam się już ogarnąć.

Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
153.38 km 4.00 km teren
06:04 h 25.28 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Wiosna do nas wróciła! Mierzeja Helska

Piątek, 6 kwietnia 2012 · dodano: 06.04.2012 | Komentarze 4

Śnieg stopniał, rozpogodziło się, pogoda znacznie bardziej zaczęła przypominać tą wiosenną, więc wychodzimy w końcu na dłuższą traskę. Wyjeżdżamy około godziny 9 kierując się na drogi wewnętrzne w kierunku Mrzezina. Wyjeżdżając poza miasto trochę zaskakuje nas wiatr. Dziś w prognozach nie miało go być prawie w ogóle, a jednak co jakiś czas przeszkadzał. Pierwsze kilometry jedziemy więc spokojnym tempem. Pogoda dziś była niemal idealna – słońce, bezchmurne niebo i nawet temperatura do zniesienia.

Po godzinie dojeżdżamy do Pucka i od razu kierujemy się na ścieżkę rowerową, która prowadzi aż do samego Helu. Wiatr powiewał dalej, lecz było to uzasadnione tym, że jechaliśmy tuż nad brzegiem morza. Utrzymywaliśmy jednak dość dobre tempo, nowe, cienkie oponki odegrały w tym niemałą rolę. We Władysławowie krótka przerwa na śniadanie i ruszamy na Mierzeję Helską. Poza sezonem jedzie się bardzo dobrze, w okresie letnim na ścieżce rowerowej jest mnóstwo jednośladów, jednak najbardziej przeszkadzają tylko Ci niedoświadczeni, niedzielni rowerzyści oraz ludzie chodzący po ścieżce. Jako, że mamy dopiero kwiecień, ruch na ścieżce był stosunkowo mały.

Niedawno wyremontowany rynek w Pucku © gdynia94


Rozbudowywany port w Pucku © gdynia94


Zatoka Pucka © gdynia94


Szutrowa droga rowerowa tuż przy zatoce © gdynia94


W oddali widzimy wiatraki, które często mijamy podczas naszych wycieczek © gdynia94


Po dojechaniu do Władysławowa kierujemy się na Hel © gdynia94


Mierzeję pokonaliśmy dość szybko. Z Jastarni do Juraty musieliśmy przedostać się fatalną ścieżką wyłożoną płytami. W Juracie zajeżdżamy na chwilę nad molo. Ostatnie 8km do Helu nie pokonujemy ścieżką rowerową, mimo, że biegnie ona wzdłuż szosy. Droga rowerowa na tym odcinku jest bowiem źle zaprojektowana i posiada liczne wzniesienia, nie jest nawet wyłożona kostką, jest niestety szutrowa. Z racji, że ostatnio założyliśmy cienkie opony, nie mieliśmy zamiaru męczyć się z tym odcinkiem. Zazwyczaj zawsze znajdzie się kierowca, który trąbnie na nas na szosie, jednak tym razem obyło się bez tego.

Rozbudowywana prrzystań w Kuźnicach © gdynia94


Port w Jastarni © gdynia94


Tak wyglądała dziś większość naszej trasy © gdynia94


A to już Jurata i molo © gdynia94


W Helu wchodzimy na zakupy do Polo Marketu, po czym kierujemy się na przystań. Ulice są jednak rozkopane i sporo czasu zajmuje nam nieudana zresztą próba przedostania się. Decydujemy, że pojedziemy tylko pod latarnie oraz na plażę na cypel. Kręcenie się po Helu zajęło nam prawie godzinę. Cała miejscowość jest totalnie rozkopana. Trwają przygotowania do przyjęcia ogromnej ilości turystów latem.

Cel osiągnięty, jednak tablica jest myląca - do cypla jeszcze kilka kilometrów. © gdynia94


Nowoczesny szynobus kursujący na trasie Gdynia-Hel. Takie same jeżdżą z Gdyni do Kościerzyny. Mieliśmy rok temu przyjemność się takim przejechać. © gdynia94


Na chwilę podjechaliśmy pod latarnię morską © gdynia94


Plażę też odwiedziliśmy - ścisły cypel, koniec mierzei. © gdynia94


Na horyzoncie dostrzegamy jakiś statek. © gdynia94


I jeszcze jedno zdjęcie plaży. Wiemy, że lubicie oglądać morze :) © gdynia94


Samolot na tle pieknego, kompletnie bezchmurnego dziś nieba. © gdynia94


Wyruszamy w drogę powrotną także jadąc po asfalcie. Na ścieżkę zjeżdżamy w Jastarni bo dopiero tam jest ona w dobrym stanie. Od tego czasu tempo opadło już znacznie, we Władysławowie robimy postój by nabrać sił na szybki powrót do domu. Wracamy tą samą drogą poza tym, że do Pucka wjeżdżamy drogą wojewódzką zamiast ścieżką rowerową, by zaoszczędzić trochę czasu. Ostatnie 15 kilometrów zaczęliśmy pędzić ze średnią na poziomie 32 km/h, przy okazji minęliśmy starszego rowerzystę, który mimo dużej prędkości trzymał się z nami. W trójkę staraliśmy się na zmianę nadawać mocne tempo jadąc tak aż do samej Gdyni. Na końcu chwilę pogadaliśmy ze starszym panem po czym rozjechaliśmy się do domów. Niestety nie ma on swojego profilu na BS :( Ogólnie wycieczka bardzo udana, z dobrą średnią. Może we wtorek uda nam się zorganizować kolejną długą wycieczkę. Do szkoły idziemy dopiero w środę ;)

Nasze bolidy z nowymi, 1,5 calowymi oponkami Kenda Khan © gdynia94


Znowu ta wodaaa :) © gdynia94


A oto skutki ogromnej ilości turystów przybywających w okresie letnim :) © gdynia94


Bociek! © gdynia94


Teraz czeka nas okres świąteczny. Życzymy wszystkim bajkerom udanych, wesołych świąt, smacznego jaja i mokrego poniedziałku!

PS: Po drodze mijaliśmy wiele bunkrów w Jastarni oraz muzeum obrony wybrzeża w Helu. Nie zahaczyliśmy o żadne z tych ciekawych miejsc, ponieważ byliśmy tam rok temu. Zainteresowanych odsyłamy do tego wpisu.



.
Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
173.46 km 0.00 km teren
10:46 h 16.11 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Poznań - dzień 2

Środa, 24 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 2

O godzinie 10 musieliśmy opuścić pokój - zdążyliśmy się wyspać pomimo
wczorajszego dystansu i kilka minut po 10 byliśmy już na ławce przed ośrodkiem. Najpierw zjedliśmy śniadanie, przy okazji dokarmiając chipsami kilka gołębi. Pogoda od rana nienajlepsza, nawet z prognoz ciężko było wywnioskować co tak naprawdę nas dziś czeka. Po kilkunastu minutach zaczął padać deszcz więc udajemy się pod nasz hostel. Wraz z deszczem przyszła burza, odczekujemy kilkanaście minut i około godziny 11 30 ruszamy na stare miasto.


Oto nasz hostel. Olbrzymi obiekt - akademik, który na wakacje przyjmuje gośći.

Po dotarciu na rynek znów zaczęło padać i musimy się chować. Mimo wszystko, o godzinie 12 podjeżdżamy pod ratusz by zobaczyć poznańskie koziołki. Trochę nas zmoczyło,potem znów przeczekujemy deszcz by wyjechać na dalsze zwiedzanie Poznania. W planach mieliśmy między innymi Stadion Miejski, lotnisko Poznań Ławice, Międzynarodowe Targi Poznańskie oraz Jezioro Maltańskie. Pogoda po jakimś czasie się poprawiła, do końca dnia było już baaardzo ciepło i słonecznie.




Stary rynek poznański jest bardzo ładny, szczególnie w nocy, kiedy kamieniczki są podświetlone.


Koziołki :)

[
Okazały ten ratusz.




Teatr Wielki.




Pomnik upamiętniający krwawo stłumiony czarny czwartek poznański.


Akademia muzyczna.





Stadion nie był dostępny do zwiedzania, ale po jego objechaniu znaleźliśmy otwarte wejście dla pracowników. Wykładali oni nową murawę po ostatnich zawodach Red Bull X Fighters. W tym samym czasie po trybunach chodziła grupa rosyjskich turystów. Zrobiliśmy kilka zdjęć, po czym skierowaliśmy się na trybunę. Nagle podszedł do nas jakiś facet i powiedział, że w tej chwili obserwuje nas 15 kamer, zaraz zjawi się tu ochrona i nie będzie wesoło :D Dodał, że wystarczy abyśmy zapytali się ochrony o wejście. Wyjechaliśmy więc ze stadionu i pojechaliśmy do siedziby ochrony zapytać się o pozwolenie. Niestety spóźniliśmy się, wejść można wycieczkami, a Rosjanie wsiadali już do autokaru. Mimo wszystko, zdjęcia wnętrza stadionu są :))











Następnie pojechaliśmy rzucić okiem na lotnisko.


Trochę się zawiedliśmy. Terminal nie wygląda zbyt ciekawie. Dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że jest to stary obiekt. Nowy znajduje się kilkaset metrów dalej :)






A to już uniwersytet medyczny.




Chyba najwyższy budynek w Poznaniu, choć powstają już wyższe. Miasto bardzo prężnie się rozwija.


Centrum Handlowe Stary Browar.


Przejazd nad Wartą.

Kolejnym przystankiem podczas naszego zwiedzania Poznania było Jezioro Maltańskie i znajdujące się na nim obiekty przeznaczone do regat, jak też inne atrakcje.








Stok narciarski nad Maltą.




Około godziny 17 wyjeżdżamy z Poznania na krajową 5 w kierunku Gniezna. Na całym odcinku mamy do dyspozycji pobocze więc jedziemy bez przeszkód. Za Pobiedziskami podjeżdżamy pod 3 stare wiatraki będące częścią Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. W tym miejscu postanawiamy zobaczyć inne atrakcje Wielkopolskiego Parku Etnograficznego, tak więc kilka kilometrów dalej zjeżdżamy w kierunku Jeziora Lednickiego. Niestety wszystkie skanseny całego kompleksu są pozamykane od ponad godziny, zajeżdżamy więc na Ostrów Lednicki. Wszędzie muzea, skanseny - widać, że jesteśmy już niedaleko pierwszej stolicy Polski.








To monstrum czaiło się na nas przez cały czas gdy oglądaliśmy wiatraki!


Komuś się nieźle nudziło :D



Po dojechaniu do Muzeum Pierwszych Piastów w Ostrowie Lednickim okazuje się, że zdecydowana większość skansenu znajduje się na wyspie na jeziorze, dokąd pływa prom. Niestety wszystko o tej godzinie (około 19) jest już nieczynne więc przejeżdżamy tylko bramę wjazdową do muzem i wracamy na krajową piątkę.


To właśnie wyżej wspomniana przeprawa promowa.



Po powrocie na krajową piątkę pobocze jest już niestety węższe, lecz po kilku kilometrach wjeżdżamy na drugą jezdnię, która nie jest jeszcze dopuszczona do ruchu. Prawdopodobnie powstaje obwodnica Gniezna, szczegółów nie znamy, ważne, że całe dwa pasy dla nas! :D




Powoli wjeżdżamy do Gniezna, podczas gdy zaczyna zachodzić słońce.

Najpierw podjeżdżamy pod Katedrę, w której pochowani są pierwsi polscy władcy.
Następnie kręcimy się po bardzo zadbanym, gnieźnieńskim rynku i po krótkich zakupach ruszamy w drogę powrotną.


Katedra gnieźnieńska.




Bardzo zadbany rynek w Gnieźnie.



Zaczyna się powoli ściemniać - na szczęście pociąg do Gdyni mamy dopiero przed godziną 3 w nocy i raczej nie musimy się spieszyć.
Zajeżdżamy jeszcze nad jezioro w centrum miasta, z fontanną na jego środku. Przypomina nieco Poznańską 'Maltę', można objechać je w całości rowerem. Do Poznania wracamy już po zmroku. Trzeba przyznać, że z porządnym oświetleniem oraz po dobrej jakości drodze, nocą jedzie się znakomicie, dużo przyjemniej niż za dnia.



Około godziny 23 jesteśmy z powrotem w Poznaniu. Najpierw wita nas korek związany z przebudową jednej z głównych dróg, gdzie ruch odbywa się wahadłowo. Naliczyliśmy pond 60 tirów stojących w jednym rzędzie, czekających na światłach.



Mamy dość sporo czasu tak więc ruszamy znowu nad jezioro Maltańskie i postanawiamy je objechać, tym razem całe dookoła. Następnie podjeżdżamy
na stare miasto, by zobaczyć jak wygląda nocą. Okazuje się, że o tej porze (jest już 1 w nocy) rynek tętni życiem tak samo, jak za dnia - pootwierane są prawie wszystkie bary i restauracje a ludzi w tak ciepłą noc jest mnóstwo. Nie brakuje też policji.


Ta sama fontanna na Malcie, tyle że podświetlona.




Logo Euro 2012 tuż nad Maltą.


Podświetlony most Biskupa Jordana oraz Katedra Poznańska, dokładniej - Bazylika archikatedralna Świętych Apostołów Piotra i Pawła.


A tutaj to samo, z bliska.






Podświetlony ratusz.




Hotel Andersia.

Jeśli mowa o Policji, ta zatrzymała nas cywilnym autem gdy jeździliśmy po mieście, sprawdzając co dwóch rowerzystów robi na ulicy o tej porze. Policjanci ubrani po cywilu sprawdzili nasze dokumenty, częściowo też plecaki, chwilę porozmawiali z nami o naszym wyjeździe i po kilku minutach pojechali dalej. Podjechaliśmy po raz kolejny na stadion licząc na jego ładne oświetlenie nocą. Niestety w takim stanie można go zobaczyć chyba tylko podczas meczu, koncertu lub innego rodzaju imprezy.

Zostało już niewiele czasu, dlatego zamiast zakupów w oddalonym o 8 kilometrów Tesco, kupujemy picie na stacji benzynowej na drogę powrotną pociągiem. Na peronie zamawiamy jeszcze 'kolację' w postaci marnych zapiekanek za 3,90.


To już ostatni punkt naszej wycieczki.

Pociąg podjechał 10 minut wcześniej. Podczas gdy z trudem załadowaliśmy jeden rower, podeszła do nas konduktorka i kazała iść z rowerami dalej, mimo że wsiadaliśmy zaraz przy pomieszczeniu z wieszakami na jednoślady. Idziemy kawałek za nią i po chwili stwierdza: 'jednak się pomyliłam, byliście przy odpowiednim miejscu'. Zdenerwowani wracamy z powrotem próbując ponownie wnieść rowery przez ciasne drzwi, nie obyło się bez pomocy innych pasażerów.

Niestety Wszystkie przedziały były pozajmowane, bynajmniej ludzie zajmowali je dla siebie kładąc na siedzenia bagaże lub 'rozwalając' się na 4 miejscach na raz.
Nie było innego wyjścia jak zostać w pomieszczeniu z rowerami i tam znaleźć sobie miejsce. Przez 7 godzin podróży planowaliśmy spać, w tym wypadku pozostało nam jedynie położyć się na podłodze. Było bardzo zimno i niewygodnie, chyba znacznie wygodniejszą i lepszą opcja byłby nocleg na kolejną noc i powrót rowerami następnego dnia :). Jakoś przetrwaliśmy noc i powygniatani z każdej strony po 7 godzinach leżenie na podłodze, około godziny 9:30 jesteśmy na dworcu w Gdyni, stamtąd 7 kilometrów wracamy do domów.



Cały wypad wyszedł nam znakomicie - prawie bezwietrznie oraz względnie dobra pogoda. Głównie cieszy rekordowy dystans, który nie sprawił nam prawie żadnych problemów. Po przyjeździe do Poznania mieliśmy siły na co najmniej 400 kilometrów, a przy pomocy czegoś na sen - może nawet więcej. Cieszy także to, że na drugi dzień byliśmy w stanie wyciągnąć jeszcze całkiem spory dystans. Niestety wakacje się kończą a chcielibyśmy jeszcze w tym sezonie zaliczyć 400 kilometrów. Wiatr do końca sierpnia nie pozwala nam na nic dłuższego, liczymy jednak na to, że uda się zorganizować jakiś wypad we wrześniu.

TYMCZASEM - POZNAŃ JAK NAJBARDZIEJ NA PLUS! i z tym akcentem kończymy wpisy z naszej dwudniowej eskapady :)

Wszystkie zdjęcia we wpisie pochodzą z aparatu Kamila.
Natomiast całość, czyli 250 zdjęć dostępne TUTAJ. (aparat Olafa).

Dane wyjazdu:
151.42 km 22.00 km teren
06:44 h 22.49 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Inwazja much i kolejny kapeć, czyli niedzielny wypad na Hel

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 4

Sobota była jednym wielkim czyszczeniem naszych wehikułów. Później natomiast oglądaliśmy finał Ligi Mistrzów. Niedziele jednak mieliśmy wolną i postanowiliśmy pojechać na Hel. Byliśmy tam rok temu, jednak bez większego zwiedzania rozmieszczonych po drodze atrakcji turystycznych. Dziś natomiast skupiliśmy się głównie na nich, tym samym odstawiając dystans oraz inne statystyki na drugi plan.

W porównaniu z pobudką o 2 w nocy, którą zafundowaliśmy sobie tydzień temu, dziś pozwoliliśmy sobie pospać dłużej. Wyjeżdżamy więc dopiero około godziny 10.30.
Pogoda od początku beznadziejna, ale zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Co ważne, nie zapowiadali żadnych opadów, co, nawet pomimo silnego wiatru, przekonało nas do wyjazdu. Pierwsze 25km to świetnie nam znana droga do Pucka. Docieramy tam już po godzinie jazdy, co jest bardzo dobrym wynikiem. Po pierwszych 15km licznik wskazywał średnią prędkość na poziomie 27.6 km/h, jednak potem zaczęły się podjazdy.


Przystań jachtowa w Pucku

W Pucku zatrzymujemy się tylko na minutkę żeby cyknąć fotkę i ruszamy dalej. Zaraz za Puckiem zaczyna się ścieżka rowerowa, która prowadzi aż do samego Helu. Pół godziny później dojeżdżamy już do Władysławowa z bardzo dobrym czasem. Właśnie we Władku zaczynają się przygody. Kamil nie zdążył kupić wczoraj nowej opony na tylne koło, a ta z którą jechał była w bardzo kiepskim stanie. Bieżnik kompletnie starty. Po 40km łapiemy więc kapcia. Wystarczył mały kamyczek, który dostał się między oponę a dętkę. Zdejmujemy więc oponę z koła i dokładnie sprawdzamy jej stan. Udaje nam się znaleźć 3 miejsca, które mogą powodować kolejne przebicia dętki. Nie ma sensu zakładać nowej, bo po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach znowu złapiemy kapcia. Wyjmujemy więc łatki i łatamy nimi nie dętkę, lecz oponę, od wewnątrz. Pomysł okazał się bardzo dobry i do samego końca wycieczki nie mieliśmy już żadnych tego typu przygód.



Armia wiatraków w okolicach Pucka. Ta sama, którą mijaliśmy tydzień temu, jednak z zupełnie innej strony.


Wymiana dętki we Władysławowie...

Czas, który udało nam się nadrobić dzięki dobremu tempu tracimy więc na wymianie dętki. Traktujemy to jednak jako postój, przy okazji najadając się do syta. Za Władysławowem wjeżdżamy na mierzeję Helską i po chwili doświadczamy istnej inwazji muszek. W okolicach Chałup (tak, tych z piosenki Wodeckiego :D), gdzie ścieżka rowerowa schodzi tuż pod zatokę Pucką, zaczyna się najgorszy etap naszej wycieczki. Setki much zaczynają wlatywać nam w otwory w kasku, za ubrania, okulary, do ust czy uszu. Nie można normalnie oddychać, gdyż każdy wdech to ryzyko połknięcia kilkunastu owadów naraz. Podnieść głowy również nie można – musimy tak jechać przez ponad 10 kilometrów. Jedziemy około 30 km/h, więc owady uderzają w nas i już na nas zostają :). Kamil wyjmuje więc swoją chustkę, którą wziął na traskę i zakrywa całą twarz. Świetnie się to sprawdza. Po drodze mijamy innych rowerzystów, którzy rozpaczają ze łzami w oczach i mają ochotę jedynie na powrót. Wszystko przez te cholerne owady.


Ścieżka rowerowa na Mierzei Helskiej.


Inwazja owadów na mierzei.


Ochrona przed owadami, bardzo skuteczna :)

W końcu dojeżdżamy do Jastarni. Objeżdżamy tam zespół bunkrów z II Wojny Światowej - jeden z naszych dzisiejszych celów. Później podjeżdżamy pod ośrodek, do którego Olaf jedzie jutro na klasową wycieczkę. Poniżej kilka fot bunkrów z tzw. Ośrodka oporu Jastarnia.










Na szlaku mijamy nawet sporo osób.

Pogoda znacznie się poprawia. Zza chmur wychodzi nawet słońce. Mijamy całą Jastarnię dojeżdżając do Jutaty. Tutaj ścieżki nie ma w ogóle, więc trzeba jechać chodnikiem. Potem zaczyna się jakaś ścieżka rowerowa, jednak nie wyłożona kostką, oferująca jedynie utwardzony piasek. Postanawiamy jechać więc asfaltem, co nie podoba się kierowcom. Cały czas na nas trąbią, więc w końcu jesteśmy zmuszeni zjechać na ścieżkę. Jedziemy nią do samego Helu. Po drodze wchodzimy do Muzeum obrony wybrzeża w Helu. Jest nim Wieża kierowania ogniem wybudowana przez hitlerowców w czasach II Wojny Światowej.


Lotnisko w Jastarni.


Wieża kierowania ogniem.







Po zwiedzeniu muzeum kierujemy się do centrum Helu. Objeżdżamy je i następnie dojeżdżamy do latarni morskiej. Potem na chwilę wchodzimy do sklepu i ta chwila się przedłuża. Chmury zasłoniły niebo, zaczęło nawet mocno padać. Stoimy 15 minut pod dachem sklepu i po przejściu chmury, wyjeżdżamy z Helu.


Latarnia morska w Helu.

Powrót jest identyczny. Cały czas wzdłuż mierzei, potem z Władysławowa tą samą ścieżka rowerową, wzdłuż zatoki, do Pucka. Do Gdyni dojeżdżamy około godziny 20. Wycieczka jak najbardziej udana. Nie jechało się nam jednak za dobrze. Gdybyśmy mieli przejechać 300km właśnie dziś, nie jesteśmy pewni, czy dali byśmy radę. Najbliższe dwa dni, czyli poniedziałek i wtorek Olaf spędzi na wycieczce klasowej w Jastarni. Kamil wykorzysta więc ten czas na serwisowanie roweru. Trzeba zmienić oponę, wycentrować koło, dokupić oświetlenie, może jakieś rogi. Prawdopodobnie w środę pojedziemy na jakąś krótka traskę, a kolejny weekend to kolejny długi dystans, dłuższy niż dziś.

Maj kończymy z przeciętnym wynikiem 1130km. Bardziej stabilna pogoda i byłoby na pewno więcej kilosów, ale i tak jesteśmy zadowoleni, a najbardziej z przekroczenia po raz pierwszy bariery 300km. Oby w czerwcu stuknęło jeszcze więcej kilometrów!



.
Kategoria od 150 do 199 km