Odessa 2016, strona 2 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Wpisy archiwalne w kategorii

Odessa 2016

Dystans całkowity:2082.56 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:108:45
Średnia prędkość:19.15 km/h
Maksymalna prędkość:66.27 km/h
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:115.70 km i 6h 02m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
120.71 km 0.00 km teren
06:26 h 18.76 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 10 - Rumuński wesoły cmentarz

Czwartek, 25 sierpnia 2016 · dodano: 04.10.2016 | Komentarze 0

Wymeldować się z hostelu musieliśmy do godziny 12. Dzień wcześniej postanowiliśmy więc, że tego dnia pośpimy dłużej. Pobudkę planujemy dopiero na godzinę 9, zgarniamy pranie, najadamy się do syta i wyjeżdżamy z trochę zablokowanego przez różne roboty drogowe Chustu. Od Pawła, naszego wspólnego kumpla z bikestatsa, z którym mieliśmy się okazję spotkać podczas naszej wyprawy do Wenecji w 2013 roku, dowiadujemy się kilka dni wcześniej, że odcinek z Chustu do granicy z Rumunią jest okropnie monotonny, płaski i obciążony dużym ruchem. Tak też niestety było. Bardzo długie proste, do tego wiatr wiejący w twarz, wszechobecne dziury oraz wysoka temperatura dają o sobie znać. Zjeżdżamy na przerwę i obowiązkowym punktem odpoczynku jest radlerek. Tak potwornie nas suszy, że wypijamy takie pół litra na dwa łyki i dokupujemy jeszcze trzecią puszkę na spółkę :) Ogólnie w trakcie tych kilkunastu dni bardzo często na postojach  piliśmy właśnie radlery - hit tej wyprawy.







W końcu dojeżdżamy do miasteczka Sołotwyno, gdzie znajduje się przejście graniczne. Chwilę zajmuje nam znalezienie odpowiedniej drogi, bo jak to na Ukrainie, nie ma absolutnie żadnych znaków, które wskazywałyby na to, że gdzieś tu w pobliżu znajduje się granica. Po kilkunastu minutach jesteśmy już z powrotem na terenie Unii Europejskiej. Rumunia podoba nam się od samego początku. Po przekroczeniu granicy od razu zrobiło się jakoś tak bardziej kolorowo, szczególnie budynki wydają się być dużo bardziej zadbane. Znikają łady, pojawiają się same nudne marki samochodów :D. W Syhocie Marmaroskim, miasteczku leżącym na samej granicy, łapiemy się kilka razy na tym, że prawie przejeżdżamy na czerwonym świetle. Po tych kilku dniach na Ukrainie w ogóle nie jesteśmy przyzwyczajeni do jakichkolwiek sygnalizatorów czy przepisów o ruchu drogowym. A tutaj niestety obowiązują reguły, ehh... ta cywilizacja. Nie zatrzymujemy się w Syhocie chociażby na chwilę, bo mamy przed sobą jasny cel - jazda prosto do Săpânţy. Miasteczko to nie znajduje się po drodze, jednak postanawiamy nadrobić te 40km aby zobaczyć przepiękny i jedyny w swoim rodzaju Wesoły Cmentarz (po rumuńsku Cimitirul Vesel). Wcześniej jednak trochę błądzimy i zamiast prosto przy cmentarzyku, wyjeżdżamy przy jakimś klasztorze, który swoją drogą także robi na nas wrażenie. Jak dowiadujemy się już po powrocie, jest to najwyższa drewniana konstrukcja na świecie! Nieźle, jak na atrakcję znalezioną zupełnie przypadkiem. 






Rzeka Cisa, która jest na tym fragmencie naturalną granicą pomiędzy Ukrainą a Rumunią










Wspomniany wyżej klasztor, najwyższa na świecie drewniana konstrukcja



Wracamy do wsi Săpânţa i kierujemy się prosto na wyżej wspomniany cmentarzyk. O jego istnieniu dowiedzieliśmy się za sprawą relacji z wyprawy po Zakarpaciu właśnie między innymi Pawła oraz Karola, który prowadzi blog "Kołem się toczy". Jak czytamy na blogu Karola, w roku 1935 nikomu nieznany, 27-letni miejscowy rzeźbiarz – Stan Ioan Pătraş stworzył pierwsze, ozdobne tablice nagrobkowe z krótkimi, rymowanymi podpisami. Pomimo prostego, ironicznego języka i błędów gramatycznych pomysł spodobał się miejscowym na tyle, że w całej swojej karierze wykonał blisko 700 nagrobków. Do roku 1936 miał już wyrobiony swój własny, niepowtarzalny styl. Tablice malował kolorami uzyskiwanymi z naturalnych pigmentów, gdzie każdy kolor ma swoje znaczenie. I tak: zielony-życie, żółty-płodność, czerwony-pasja, czarny-śmierć. Wiodącym zaś jest – specyficzny odcień niebieskiego, nazwany później przez ekspertów „Albastru de Săpânța” lub też „Săpânţa Blue”. Tablice opisują nieboszczyka, pokazując jego pasje, którymi parał się za życia, obrazują to jakie życie prowadził lub też jak zmarł. I tak można znaleźć nauczycieli, gospodynie domowe, górników i pasterzy, potrąconą przez samochód 3-letnią dziewczynkę, wojskowego z odciętą głową. 

My oczywiście pierwsze kroki skierowaliśmy do nagrobka rowerzysty. Okolica jest bardzo turystyczna, śmiejemy się, że takie rumuńskie Krupówki. Dookoła mnóstwo pensjonatów, parking wypełniony po brzegi autami, muzeum poświęcone twórcy nagrobków oraz liczne punkty, gdzie można kupić rumuńskie wyroby, czy drewniane miniaturki nagrobków. Na środku terenu cmentarza stoi cerkiew. My jednak nie chcemy tracić zbyt wiele czasu, robimy fotki i wracamy z powrotem do Syhotu. 


















W Syhocie zaliczamy zakupy w Lidlu, wrzucamy coś na ząb na ostatnie kilkanaście kilometrów tego dnia i ruszamy za miasto. Teren zaczyna się mocno fałdować, co zapowiada jutrzejszą ciężką przeprawę przez góry. Zbliża się magiczna godzina 20, zaczynamy więc poszukiwania noclegu. Bardzo ciężko jest dogadać się z Rumunami, w zasadzie ich język to poplątanie włoskiego z hiszpańskim. O ile podczas wyprawy do Wenecji bardzo pomagał nam język niemiecki, który mieliśmy jako tako opanowany, tak tutaj żałujemy, że nie uczyliśmy się np. hiszpańskiego lub francuskiego. W miejscowości Rona de Sus, kiedy zaczyna się już ściemniać, w końcu udaje nam się zagadać do gościa, który rozumie trochę po rosyjsku. Odpalamy zatem naszą mieszankę słowiańskich języków i chwilę później jesteśmy już po drugiej stronie płotu. Ivan woła żonę hiszpankę, która trochę mówi po angielsku, zamieniamy parę zdań i zaczynamy rozbijanie namiotu. Jedziemy już dziesiąty dzień a do tej pory tylko raz nie spaliśmy pod dachem! Wspólnie dochodzimy do wniosku, że zdecydowanie zbyt wygodnie mamy podczas tej wyprawy i nawet pomimo wielu prób namówienia nas na spanie w pokoju gościnnym, grzecznie dziękujemy Ivanowi i dalej rozbijamy namiot ;) 

Po skorzystaniu z łazienki ucinamy jeszcze pogawędkę z gospodarzem, który częstuje nas mlekiem, chlebem oraz kremem czekoladowym. W pobliżu znajdowała się jakaś piekarnia, w której Ivan miał najwyraźniej wtyki, bo chleb był przepyszny, a chwilę później, kiedy siedzieliśmy już w namiocie, przywiózł nam jeszcze gorący, ledwo wyjęty z pieca bochen. Nie mogliśmy się powstrzymać i w ten sposób idziemy spać najedzeni do syta. W ciągu dnia było tak gorąco, że postanowiliśmy rozbić namiot bez tropika. Niestety szybko się okazało, że był to błąd. Wszędzie zaczyna się zbierać wilgoć, a jest dopiero godzina 23. Zasypiamy z nadzieją, że rano nie obudzimy się w basenie. 








.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
115.80 km 0.00 km teren
05:37 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:48.17 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 9 - Piękne Zakarpacie!

Środa, 24 sierpnia 2016 · dodano: 03.10.2016 | Komentarze 1

Na dzień dobry dostajemy od gospodarzy świeże ogórki i mleko prosto od krowy. W podziękowaniu dzielimy się zrobionym przez nas śniadaniem. Częstujemy również kota, który dostał kawałek kiełbasy i z kurami, dla których zostały okruchy chleba. Nasze buty były tak zawalone łajnem, że nie dało się wpiąć w bloki pedałów. Przed odjazdem musieliśmy je więc porządnie wytrzepać. Żegnamy się ze starszym małżeństwem, które nas ugościło, po czym lecimy jeszcze szybko do sklepu kupić im w podzięce trochę słodkości. Na początku dzisiejszej jazdy czekały na nas podjazdy do Wołowca - pierwszej, większej miejscowości. Kawałek dalej jechaliśmy już doliną rzeczną, więc 'po płaskim'. Sama jezdnia płaska już nie była, gdyż dziur nie brakowało. Jak już wspominaliśmy, wielu ostrzegało nas przed ukraińskimi kierowcami, jednak do tej pory właśnie dzięki tym dziurom jeździli stosunkowo rozważnie. Dopiero dziś trafiliśmy na pierwszego wariata, który mknął w terenie zabudowanym bez żadnej litości dla zawieszenia swego BMW... a mknął na poznańskich blachach :). Oczywiście nie ma pewności, że był to Polak, bo bardzo dużo w tamtych rejonach aut sprowadzanych z Polski, no ale było to w pewien sposób zabawne dla nas. 




Nasza wypasiona willa z zewnątrz 


Nie mogliśmy sobie odmówić sesyjki w takim cudeńku













Po drodze zrobiliśmy 2 przerwy nad rzeką. Na drugiej było tak cicho i spokojnie, że zasnęliśmy na trawie na dobre pół godziny. Zakarpacie jest świetnym miejscem na oderwanie się od codzienności. Piękne, górskie widoki, zieleń bijąca po oczach i miejscowości, gdzie czas płynie wolniej, sprawiają, że można 'zresetować się' i naprawdę dobrze odpocząć. Wiatr wiał w plecy a wraz z rzeką powoli schodziliśmy z wysokości, więc jechało się przyjemnie. Około 18:30 dojeżdżamy do Chustu - największego miasta podczas naszego pierwszego etapu na Ukrainie. Pod sklepem zaczepia nas niesamowicie namolny gość proszący o hrywny. Przy okazji wyciągnęliśmy od niego informację, że jest tutaj jakieś sensowne centrum miasta. Poprzednie miasteczka nie były zbyt atrakcyjne, więc byliśmy miło zaskoczeni, że można tu coś obejrzeć. Na dodatek szykuje się jakiś festyn, co skłania nas do zakończenia jazdy na dziś.








Efekt wczorajszego przebijania się przez ukraińskie dziurska






Tu ucinamy sobie wspomnianą wyżej drzemkę







O nocleg pytamy taksówkarzy - ci wskazują na hotel "Chust". Na miejscu pytamy o cenę za nocleg dla dwóch osób. 200 hrywien, czyli około 30 złotych. "Na pewno 200 hrywien za dwie osoby?" upewniamy się jeszcze dwa razy i kilka minut później mieliśmy już do dyspozycji 2 pokoje i własną łazienkę w super cenie. Wystrój przesiąknięty był komuną ale tworzyło to klimat tego miejsca. Po szybkim kąpaniu wychodzimy na miasto. Po kilku krokach jesteśmy już w centrum wydarzeń, gdzie stoi scena i kręci się pełno ludzi. Najpierw zachodzimy do knajpki pod parasolami. Zimne i nieprzyzwoicie tanie piwko, ciepły wieczór, piękne dziewczyny i przyjemna atmosfera w ładnym a jednocześnie mało turystycznym, ukraińskim miasteczku - czego chcieć więcej? No, może nieco mniej ambitnej muzyki na festynie, bo na scenie pogrywał jakiś rockowy zespół, przy którym ludzie jakoś szczególnie się nie bawili.











Poza jedną, wypełnioną po brzegi restauracją nie znaleźliśmy żadnego punktu gastronomicznego, więc kolację przyrządziliśmy w domu z upolowanych w sklepie produktów. Swoją drogą jest to dobry sposób na biznes - otworzyć jakiegoś kebsa w Chuście! Ponownie wychodzimy na piwko w centrum miasta, tym razem jednak siadamy sobie na ławeczce. Z informacji otrzymanych przez localesów wynika, że na Ukrainie nie ma zakazu picia alkoholu w miejscach publicznych. Po zakończeniu koncertu wracamy zrobić pranie i kładziemy się do snu. Był to bardzo udany dzień i równie fajny wieczór. Już jutro Rumunia!










.

Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
125.94 km 0.00 km teren
07:17 h 17.29 km/h:
Maks. pr.:51.99 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 8 - Ukraińskie wertepy

Wtorek, 23 sierpnia 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 0

Wstajemy później niż powinniśmy. Planowaliśmy opuścić dom kultury tak, by nie zakłócać w nim z rana porządku. Zagęściliśmy ruchy dopiero, gdy do pracy przyszła kobieta, która stacjonuje w naszym pomieszczeniu. W międzyczasie przychodziły też dzieci na lekcje muzyki. Na moment wpadł jeszcze Andrej życząc nam 'szczaslýwa', czyli powodzenia, po czym ruszyliśmy przed siebie. Droga od początku była pagórkowata a asfalt nie tak fatalny jakiego się spodziewaliśmy. Na jednym ze skrzyżowań pomaga nam starsza kobieta.Trzeba przyznać, że ludzie od samego wjazdu na Ukrainę byli bardzo życzliwi i pomocni. Przez jakiś czas jechaliśmy nowiutkim asfaltem co było dla nas dużym zaskoczeniem. Przed wyjazdem w ogóle nie przyszło nam do głowy, że na lokalnych, ukraińskich drogach możemy trafić na taką piękną nawierzchnię. W dodatku ruch był tak znikomy, że czuliśmy się, jakby droga była tylko dla nas. Auto mijało nas średnio co 10 minut. 



















W Turce kupujemy trochę ukraińskich produktów i siadamy na przystanku autobusowym na przerwę obiadową. Niestety ciągle jest zimno i pochmurno a poprawić się ma dopiero jutro. Po przerwie w końcu trafiamy na drogę asfaltopodobną, gdzie więcej jest dziur niż masy bitumicznej. Dodatkowo po wczorajszych opadach dziury wypełnione są kałużami. Przed wyjazdem ostrzegano nas przed ukraińskimi kierowcami. Nawet strażnicy graniczni przed Krościenkiem zwracali uwagę na to, iż kultura jazdy na Ukrainie znacznie różni się od tej europejskiej. Do tej pory nie mogliśmy jednak narzekać. Ta tragicznej jakości nawierzchnia i jazda slalomem jest dla nas sporą atrakcją. Nawet mimo uwalonych rowerów i wolnego tempa jazda w takich warunkach sprawia nam frajdę. Jesteśmy w stanie cisnąć aż 50km bez jedzenia, bo tempo jest niskie.





















Na ostatni etap dzisiejszego dnia wjeżdżamy na krajówkę. Siedzimy jeszcze na przerwie przy granicy obwodu lwowskiego z zakarpackim po czym pojawia się pierwszy raz od dwóch dni... słońce! Chmury dość szybko się rozeszły a na zjeździe wszystkie doliny i wzgórza zostały rozjaśnione promieniami słonecznymi. W ten sposób pogoda zafundowała nam piękne widoki na koniec dnia. Zjeżdżamy do wsi Niżni Worota, gdzie trzeba szukać już noclegu. Przed jednym z podwórek siedzi sobie starsza kobieta, którą pytamy o sklep. Ona zaś pyta o to, gdzie dziś nocujemy, po czym zaprasza nas do siebie. Mkniemy na szybkie zakupy i przed sklepem ucinamy jeszcze pogawędkę z trzema Ukraińcami. Ogólnie wszyscy na Ukrainie są bardzo ciekawi naszej wyprawy, zagadują nas i pozdrawiają na trasie. Ludzie tutaj okazują się być bardzo przyjaźni.







Wracamy na podwórko, gdzie wspomniana starsza pani wraz ze swoim mężem zamiast namiotu sugerują nam spanie pod dachem. Domek na gospodarstwie jest podzielony na dwie części. Druga część jest pusta i zostajemy zaproszeni właśnie tam. Obowiązkowo musimy jeszcze obejść gospodarstwo, gdzie oglądamy krowy i byki będące zaraz za ścianą naszego pokoiku. Każde uderzenie ogonem w ścianę było oczywiście u nas słychać :). Dostajemy wodę, dzięki której można wziąć polowy prysznic. Na dobranoc podziękowaliśmy za nocleg i przekazaliśmy gospodarzowi piwko.Trzeba było wytrzepać jeszcze buty (na podwórku masa krowich placków) i można było siąść na małe piwo przed snem. Niesamowita jest gościnność tych ludzi - gospodarstwo to było otoczone dwoma hostelami, a mimo wszystko pani nie odesłała nas do żadnego z nich i przygarnęła do siebie. Fajny był to dzień!










.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
76.77 km 0.00 km teren
04:27 h 17.25 km/h:
Maks. pr.:66.27 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 7 - Україна!

Poniedziałek, 22 sierpnia 2016 · dodano: 28.09.2016 | Komentarze 1

Zadaniem na rano była wymiana waluty w kantorze oraz wizyta w sklepie rowerowym po dętkę. Obie sprawy załatwiamy dość sprawnie i wydostajemy się z Przemyśla, kierunek Arłamów. Mimo mocnego pofałdowania terenu postanawiamy dojechać do Arłamowa bez przerwy na jedzenie. Okazało się to być dość męczące. Po 10 kilometrowym podjeździe osiągamy punkt widokowy, z którego powinno być widać Bieszczady, no ale nie widać kompletnie nic. Co prawda deszcz nie pada, ale mgła zasłania wszystko to, dla czego postanowiliśmy pojechać na południe zamiast przekroczyć granicę w Medyce. Pogodzeni z faktem, że tego dnia raczej na pewno nie będzie widoków do podziwiania, jedziemy w stronę hotelu Arłamów. 












Wspomniany wyżej punkt widokowy :(

Mimo fatalnej pogody dookoła hotelu widzimy wielu spacerowiczów, parking również zastawiony. Po objechaniu terenu placówki, siadamy na jednej z ławek i najadamy się do syta. Następnie czeka nas spory zjazd aby znaleźć się na drodze wojewódzkiej prowadzącej prosto do Krościenka. Niestety w trakcie zjazdu zaczyna padać deszcz. Z nadzieją, iż jest to tylko przelotny opad, postanawiamy przeczekać pod drzewem. Mija prawie pół godziny, deszcz się nasila, decydujemy się więc na jazdę do pierwszego lepszego przystanku autobusowego lub jakiegokolwiek dachu. Kilkuminutowa jazda w dół przy dużej prędkości w połączeniu z mokrym asfaltem powoduje całkowite przemoczenie ciuchów. Wbijamy się na przystanek autobusowy i rozpoczynamy suszenie. Pogoda działa usypiająco, obaj przycinamy komara. Mijają 3 godziny... a my ciągle na tym samym przystanku. Deszcz w końcu ustał. Gdy myśleliśmy już, że tego dnia nie przekroczymy granicy z Ukrainą, pojawiła się nadzieja. Zaczynamy się pakować, kiedy nagle podjeżdża nieoznakowana Toyota i wysiada z niej dwóch gości ze Straży Granicznej. Tracimy zatem kolejne kilkanaście minut na wylegitymowanie i pogaduszkę o naszej wyprawie. Prawdopodobnie dostali zgłoszenie, bo wypytywali się nas, czy kręciliśmy się po okolicy w kapturach. A tak się składa, że Olaf był chwilę wcześniej odcedzić kartofelki. Co za chuligan, szkoda gadać!










Hotel posiada własny stok narciarski oraz pole golfowe



Do Krościenka wjechaliśmy bez zapasów wody i jedzenia około godziny 18. Jako, że po drodze nie było żadnego sklepu, kierujemy się prosto na Ukrainę. Na granicy byliśmy przygotowani nawet na konieczność złapania jakiegoś busiarza, wrzucenie rowerów do środka i przejścia odprawy jako pasażerowie busa. Wszystko dlatego, że przejście w Krościenku jest wyłącznie drogowe, a rowery traktowane są jako piesi. Nie było jednak takiej potrzeby, ponieważ bardzo miła pani zadzwoniła do Ukraińców i oznajmiła nam, że możemy bez kolejki powoli (coby nie drażnić kierowców) przejechać dalej i ze strony ukraińskiej nie powinno być żadnego problemu. Dosłownie po 10 minutach byliśmy już poza granicami Polski.









Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się przy sklepie i zrobiliśmy zakupy na wieczór. Był to pierwszy kontakt z Ukraińcami i już wtedy przekonaliśmy się, że raczej nie powinno być problemów z dogadywaniem się. Na podwórkach od razu zauważmy mnóstwo autek marki Łada. Bez wątpienia jesteśmy na Ukrainie! :) Zbliżała się godzina 20, rozpoczęliśmy zatem poszukiwania noclegu. W miejscowości Chyrów zakręciliśmy się w pobliżu kościoła. Po chwili podjechał gościu, który bardzo dobrze nawijał po polsku. Podczas rozmowy z nim zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Okazało się, że budynek przy którym staliśmy to Dom Kultury. Na wieczorną próbę męskiego chóru zaczęli się schodzić panowie. Jeden z nich, Andriej zaproponował nam nocleg na ziemi w jednym z pokojów i wręczył klucze do budynku. Jedynym problemem był brak choćby zlewu, dostaliśmy za to butelki z wodą do umycia się.

Podczas rozpakowywania słyszeliśmy piękny, doniosły śpiew. Naprawdę nam się podobało jak Andriej z kolegami ćwiczyli na dole! Przed rozejściem się do domów obowiązkiem było dla nich wychylenie paru kolejek wódki, a my oczywiście musieliśmy to zrobić z nimi :) Postawili na stole trzy flachy i walili na przemian z jednego kieliszka. Niestety przepadło nam zdjęcie ze wspólnego picia, a szkoda, bo atmosferka była przednia. Po powrocie na górę rozkładamy na ziemi karimaty, śpiwory, wypijamy jeszcze piwka, które kupiliśmy wcześniej i zasypiamy... bez problemów ;)




W trakcie pobytu na Ukrainie podczas rozmów staraliśmy się unikać tematów politycznych. Już w pierwszym dniu, ledwie po przekroczeniu granicy spotykamy się z symbolami UPA.








.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
109.17 km 0.00 km teren
05:16 h 20.73 km/h:
Maks. pr.:47.51 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 6 - Przemyśl nas zauroczył

Niedziela, 21 sierpnia 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Olaf wstał trochę wcześniej, bo miał parę rzeczy do zrobienia przy rowerze. Rzucił okiem na przerzutkę, załatał dętkę, po czym zaczęliśmy się pakować. Tak jak i dzień wcześniej, również rano nie mogliśmy się odpędzić od jedzenia. Gdybyśmy zgodzili się zabrać ze sobą wszystko, co Pani Bernadeta nam proponowała, potrzebowalibyśmy osobnej sakwy na samo jedzenie :) Strzelamy jeszcze pamiątkowe zdjęcie i odjeżdżamy. Bardzo dziękujemy za gościnę! 

Zanim wydostaniemy się z powrotem na drogę wojewódzką prowadzącą do Przemyśla musimy przejechać prawie cały Aleksandrów, czyli, jak pisaliśmy w relacji z poprzedniego dnia, baaardzo długą mieścinę. Już na głównej drodze czekało na nas trochę podjazdów. Jazda była jednak bardzo monotonna, a wysoka temperatura i nagrzewające kask słońce jej nie ułatwiały. Po przekroczeniu granicy Podkarpacia, przejeżdżamy przez Sieniawę, gdzie znajduje się całkiem ładny pałacyk. Następnie przejeżdżamy przez Jarosław - miasto, które zwróciło naszą uwagę swoim bardzo zadbanym rynkiem. Szczególnie nocą miejsce to bardzo fajnie się prezentuje. Wokół ratusza jest bowiem rozmieszczonych wiele świateł. 















Ostatnia część dzisiejszej trasy to jazda pagórkami prosto na Przemyśl. Przekraczamy rzekę San i kierujemy się od razu na rynek. Dosłownie 15km od Przemyśla znajduje się przejście graniczne w Medyce. Przejście to jest zarówno drogowe jak i piesze, co przynajmniej teoretycznie znacznie ułatwia przekroczenie granicy przez rowerzystów. My jednak już w Gdyni postanowiliśmy, że granicę przekroczymy w Krościenku. Motywacją do jazdy jak najdalej na południe Polski był widok Bieszczad oraz przejazd przez Arłamów - miejscowość, w której przed Euro 2016 trenowała nasza kadra. Celem na dziś było zatem zajechanie jak najbliżej granicy z Ukrainą minimum kilkanaście kilometrów za Przemyśl. Bardzo spodobało nam się jednak to miasto. Piękny rynek, możliwość taniego noclegu w schronisku PTTK oraz spory ruch turystyczny wieczorem przekonał nas do zostania w Przemyślu na noc. 











W schronisku wykupujemy nocleg w pokoju wieloosobowym. W praktyce okazało się jednak, że za cenę 26zł mieliśmy olbrzymi 20-osobowy pokój wyłącznie dla siebie, podczas gdy inni ludzie brali mniejsze, prywatne pokoiki. Mogliśmy wprowadzić do środka rowery, rozłożyć się wygodnie ze sprzętem na kilku łóżkach. Wychodzimy na miasto, gdzie odhaczamy obowiązkowe piwko oraz zakupy. Nagle zerwał się silny wiatr i zrobiło trochę chłodniej. W prognozach na następny dzień widzimy załamanie pogody. Temperatura ma z dnia na dzień spaść z 30 do 16 stopni, poza tym bardzo możliwy jest deszcz. Trochę psuje nam to humory. Korzystając jeszcze z dostępu do  internetu mniej więcej określamy dzień osiągnięcia celu - wjazdu do Odessy, ustalamy szczegóły i rezerwujemy bilety powrotne w przedziale sypialnym w pociągu z Odessy do Lwowa. Jutro Ukraina!














.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
116.85 km 0.00 km teren
06:04 h 19.26 km/h:
Maks. pr.:51.74 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 5 - Najdłuższa wieś na świecie

Sobota, 20 sierpnia 2016 · dodano: 22.09.2016 | Komentarze 0

Z racji, że śniadania nie musimy robić na ławeczce pod sklepem, urozmaicamy sobie poranny posiłek. Przed odjazdem robimy sobie jeszcze wspólne zdjęcie z gospodarzem - Krystianem, po czym udajemy się do centrum Lublina. Poza remontowanym akurat Placem Litewskim całe stare miasto prezentuje się okazale. Wyjeżdżamy z miasta drogą wojewódzką i od początku czuć, że nie będzie dziś łatwo. Wieje z południa i zapowiada się na to, że wiatr będzie nam dziś dokuczał przez cały dzień. Teren za Lublinem nieco się fałduje. Poza kilkoma mocniejszymi podjazdami nie są to żadne rozległe pagórki ale da się odczuć różnicę w stosunku do pierwszych dni jazdy po płaskim.


Dzięki za gościnę raz jeszcze, Krystian! :)


Plac zamkowy w Lublinie









Na trasie w zasadzie nic się nie działo, jazda była monotonna ale minęła nam dość szybko. Dojeżdżamy do Biłgoraja, gdzie nie widać żadnego rynku ani ścisłego centrum. Dodatkowo jest tu niesamowicie spokojnie jak na sobotni wieczór. Jutro niedziela i chcieliśmy znaleźć czynny kantor jeszcze dziś. Niestety te biłgorajskie były już zamknięte, więc po chwili przerwy ruszamy na ostatni odcinek do Aleksandrowa, leżącego około 10 kilometrów od naszej trasy. Mieszkają tam znajomi Olafa z pracy w Niemczech, od których dostaliśmy zaproszenie. Aleksandrów jest dość nietypową miejscowością, bowiem rozciąga się wzdłuż głównej drogi przez około 9 kilometrów. Co prawda nie jest to najdłuższa na świecie wieś, jak sugeruje tytuł wpisu ;), ale najdłuższa w województwie Lubelskim już tak. Od minięcia zielonej tabliczki do dotarcia do celu mija około 15-20 minut. Z miejsca zostajemy przywitani zimnym piwkiem i pysznymi pierogami domowej roboty pani Bernadety. Pan Wiesiek zaś oprowadził nas po gospodarstwie. Mimo swojej wielkości Aleksandrów wydawał się spokojnym i przyjemnym miejscem.












Wieczorem obowiązkowy punkt wycieczki na Lubelszczyznę, czyli degustacja lokalnego bimbru. W międzyczasie przyszła pizza. Szczerze przekonywaliśmy, że nie mamy już na nią miejsca po sytej kolacji, jednak podrażniony trunkiem żołądek dał jeszcze radę. W efekcie wracamy do łóżek nażarci i napici. Takiej wyżerki nie mieliśmy dawno i zapewne długo już nie będziemy mieć. Jeśli dojedziemy do Odessy, to może to spalimy :)






.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
125.69 km 0.00 km teren
06:12 h 20.27 km/h:
Maks. pr.:54.36 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 4 - Uwaga na mamroty!

Piątek, 19 sierpnia 2016 · dodano: 13.09.2016 | Komentarze 1

Z łóżek udało nam się zwlec o godzinie 8:30, kiedy, jak wcześniej zapowiadał, z domu wyjechał gospodarz. Szybko się spakowaliśmy, posprzątaliśmy po sobie, pożegnaliśmy się z córką byłego policjanta i podziękowaliśmy za gościnę, po czym ruszyliśmy pod sklep u Krysi. Podczas naszego śniadania pod sklep podjeżdża masa samochodów, wszyscy kupują Mamroty i robią sobie zdjęcia na słynnej ławeczce. Do zaparkowanego obok nas auta na gdyńskich tablicach zmierza koleś, który ledwo zdołał zabrać się z butelkami popularnego winiacza. Przerywamy jedzenie i uprzedzamy go, że niestety butelki te nadają się wyłącznie na półkę i stanowczo odradzamy picie Mamrotów. Trochę stłumiliśmy jego zapał. Stwierdził jednak, że jeśli rzeczywiście będzie tak źle, to rozda wszystko znajomym. Najedzeni obchodzimy jeszcze okolice sklepu, poszukując tablic informujących o miejscach z serialu oraz o turystycznej ścieżce rowerowej, która biegnie okolicami miejscowości Jeruzal. Serial był bowiem kręcony także w wielu pobliskich wsiach.   





Od rana bardzo mocno wieje w twarz. Na szczęście przez większość dnia jedziemy drogami powiatowymi. Ruch jest zatem naprawdę mały. Dwa dni z rzędu jazdy pod wiatr z tirami zasuwającymi z naprzeciwka to by było zbyt wiele. Wjeżdżamy do województwa Lubelskiego i niedługo po tym zatrzymujemy się przy tablicach informujących o bitwie, która miała miejsce pod miejscowością Stoczek Łukowski. Dalsza droga w kierunku Lublina jest żmudna i mało interesująca. Jedyną atrakcją na trasie jest nieoznakowany radiowóz policji, który zatrzymuje przekraczającego prędkość biedaka, po czym oba auta zjeżdżają na zatoczkę przy naszym przystanku. 











Na jednym z postojów Olaf na grupie na Facebook'u opisuje nasz wyjazd i pyta się o nocleg w Lublinie. Szybko znajduje się ktoś gościnny, oddzwaniamy, otrzymujemy adres od Krystiana i spokojni o miejsca do spania, możemy jechać przed siebie już do samego Lublina. Na 15km przed metą Olaf łapie jednak kapcia, wymiana dętki przebiega dość sprawnie. Na wlocie do miasta towarzyszy nam piękny zachód słońca oraz szerokie drogi z bardzo fajnymi ścieżkami rowerowymi. Do mieszkania Krystiana wbijamy po godzinie 20. Z miejsca dostajemy po browarku i możemy wziąć prysznic. Potem Krystian zostawia nam klucze do drzwi i wychodzi na siłownię. Szacun za taki poziom gościnności i zaufania do obcych ludzi. Robimy jeszcze w pobliskim sklepie zakupy, zjadamy kolację, siedzimy chwilę z Krystianem i idziemy spać. W planach było wieczorne wyjście na miasto ale było już trochę za późno. Może gdybyśmy nie stracili czasu na wymianę dętki, udałoby się wyskoczyć. Nic jednak straconego, jutro z rana i tak przejeżdżamy przez centrum Lublina. 















.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
137.60 km 0.00 km teren
06:54 h 19.94 km/h:
Maks. pr.:35.76 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 3 - Nocleg na planie serialu

Czwartek, 18 sierpnia 2016 · dodano: 13.09.2016 | Komentarze 2

W nocy trochę popadało, jednak nie doczekaliśmy się powodzi w naszym namiocie. Sen utrudniały za to przejeżdżające nocą tiry i lokalni 'imprezowicze', którzy około godziny 1:30 przyszli do parku zaraz obok naszej stacji i urządzili sobie karaoke w rytmach disco polo. Stacja benzynowa daje lokalnej społeczności możliwość całodobowego zaopatrywania się w alkohol (dodatkowo w cenach podobnych do tych sklepowych). Inne miejscowości o podobnej wielkości mogą o takich udogodnieniach tylko pomarzyć. Przez nocne pobudki wstajemy nieco później, niż planowaliśmy. Podczas rannego zwijania się, podchodzi wspomniany wczoraj właściciel stacji - pan Krzysztof. Faktycznie okazał się w porządku. Chwilę z nami pogadał, wypytał o szczegóły naszej podróży i wymienił jeszcze kilka miejsc gdzie moglibyśmy się kimnąć bez rozstawiania namiotu. Szkoda, że wczoraj nie było go na miejscu, gdy pytaliśmy o nocleg.  

Dzisiejszego dnia wiatr zaczął trochę przeszkadzać, na całym dystansie powiewając raz z boku, raz w twarz. Odwiedziliśmy Pułtusk i Wyszków, a zarazem przecięliśmy dwie większe rzeki: Narew i Bug. W drugiej części dnia w końcu można było dostrzec znaczącą poprawę pogody. Słońce wyszło zza chmur i niebo znów wyglądało tak, jak powinno wyglądać latem. Do pokonania mamy jeszcze kawałek drogi krajowej na południe od Łochowa. Nie jest łatwo, gdyż poza uciążliwym wiatrem sprawę utrudniają też tiry jadące z naprzeciwka. Podmuchy przez nie wywołane potrafią nas dość mocno przyhamować. Największą atrakcją na tym odcinku była kopiąca się w piasku ciężarówka na placu naprzeciwko miejsca naszego postoju. Jeden z robotników przez ponad pół godziny nieudolnie usiłował wyjechać naczepą z miejsca budowy.




Ratusz w Pułtusku





Po zjeździe z głównych dróg jazda stała się przyjemniejsza. Ruch samochodów znacznie zmalał. Wjechaliśmy w leśne tereny, gdzie droga zmieniła się w szutrową, a wokół pojawiły się działki letniskowe. Postanawiamy dojechać dziś do Jeruzala - miejscowości, w której kręcony jest serial 'Ranczo'. Udaje nam się dotrzeć jeszcze przed zmierzchem. Główny rynek miejscowości tętni życiem. Co jakiś czas zajeżdżają turyści kupujący mamroty (serialowe tanie wino) i robiący sobie zdjęcia na ławeczce. Również poszliśmy w ich ślady ale mamrotów jeszcze nie otwieraliśmy. Poszukiwania noclegu zaczęliśmy od serialowej plebanii, gdzie chcieliśmy zapytać o rozbicie namiotu. Niestety ksiądz nie wyglądał na przyjemnego. Zawołał tylko swojego psa, który szczekał przed furtką i zamknął drzwi zupełnie nas ignorując.











Miejscowość okazała się po części turystyczna. Będąc przy budce gastronomicznej pytamy pracujące tam kobiety, czy jest gdzieś w miejscowości opcja rozłożenia namiotu za opłatą. Po chwili narady dwie z nich prowadzą nas na swoje podwórko, które znajduje się zaraz obok serialowego biura senatora. Na miejscu wychodzi ojciec jednej z nich i zaprasza nas do środka fajnej, starej chatki. Zamiast namiotu proponuje nam pokoik i możliwość umycia się w dużej misce w kuchni. Nie wiedząc jak się odwdzięczyć przychodzimy do dużego pokoju z piwkami, które kupiliśmy sobie na wieczór i ofiarujemy je gospodarzom. Gospodarz przyznał, że sam kiedyś podróżował motorem i nocował w podobny sposób. Dlatego też przyjął nas pod dach bez chwili namysłu. Na co dzień mieszka w Warszawie, tutaj przebywa w trakcie wakacji. Posiedzieliśmy wspólnie przy stole a zamiast piwek otworzyliśmy mamroty. Już po pierwszych łykach wiadomo było, że dotychczas gorszego alkoholu nie mieliśmy przyjemności pić. Coś strasznego! Pragnienie jednak trzeba było czymś zaspokoić. Podczas rozmowy potwierdziły się też nasze przypuszczenia odnośnie księdza. Dowiadujemy się, że jest strasznym ch**em i do kurii poszło na niego już 6 donosów. Niezły wynik biorąc pod uwagę to, że jest tu dopiero od tygodnia. Gospodarze opowiadają nam też o życiu na planie serialu. Przyznają, że czasem mają dość całego zamieszania, lecz z drugiej strony wiele się w Jeruzalu zmieniło na dobre dzięki "Ranczu". Sami mieszkańcy zaś mają możliwość rozmowy ze wszystkimi aktorami, często też mogą sobie dorobić będąc statystami. Po ciężkiej walce z mamrotami i po bardzo przyjemnym wieczorze życzymy gospodarzom dobrej nocy i idziemy spać.






Nasz dzisiejszy nocleg :)



.


Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
132.25 km 0.00 km teren
06:15 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:40.98 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 2 - Sierpniowa jesień

Środa, 17 sierpnia 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 1

Sen był z gatunku 'za dobrych' i budzimy się znacznie później, niż planowaliśmy. Za oknem szaro, jednak dopiero po wyjściu na zewnątrz zdajemy sobie sprawę, że pogoda na rower jest dziś naprawdę nieciekawa. Pozostaje tylko założyć kurtki przeciwdeszczowe i liczyć na to, że nie będzie padało już mocniej. Podziękowaliśmy za gościnę, pożegnaliśmy się i zajechaliśmy jeszcze na moment na lubawski rynek. Jedziemy fajnymi, lokalnymi asfaltami, jednak po jakimś czasie deszcz wymusza postój pod drewnianą budką w przydrożnej miejscowości. Temperatura nie przekracza 16 stopni, więc w połączeniu z szarym niebem i opadami mamy pogodę, dla której w środku sierpnia po prostu nie powinno być miejsca. Jak widać – tylko teoretycznie. W jednym momencie zjechało się kilka aut, z których pod naszą budkę trafili: wójt, sołtys i kilka innych, ważnych osobistości w gminie. Mieliśmy okazję gościć na spotkaniu na szczycie, gdzie omawiano inwestycje i przedsięwzięcia w sołectwie (z naszą budką włącznie). Cała komisja poszła na obchód, my ruszyliśmy zaś zaraz po ustąpieniu deszczu.


Artystyczny nieład z rana


Lubawski rynek






Miejsce wspomnianego wyżej 'spotkania na szycie' :D

Przekraczając granice Mławy zaliczamy naszą pierwszą wizytę na rowerach w województwie Mazowieckim. Po obejrzeniu rynku i dokupieniu baterii do licznika kierujemy się do serwisu rowerowego, który polecił kolega Kamila pochodzący z okolicy i studiujący razem z nim. Dzięki, Filip ;) Tylne koło w rowerze Olafa zaczęło bić, więc trzeba było w porę zareagować. Serwisanci wymienili też oponę, a całość zajęła im stosunkowo niedługo. Czas ten poświęciliśmy na posilenie się, by móc sprawnie pokonywać dalsze kilometry w kierunku Ciechanowa. A stawać na zbliżającym się odcinku było szkoda, bo deszcz ustąpił, a momentami pojawiało się nawet słońce.




Rynek w Mławie





Po odwiedzeniu Ciechanowa i jego centrum, ruszyliśmy za miasto, gdzie trzeba było już szukać noclegu. Przy łagodnych opadach deszczu jedziemy przed siebie i wypatrujemy najbliższej miejscowości. Rzecz w tym, że droga prowadziła przez same pustkowia i dopiero po dłuższym czasie dotarliśmy do miejsca, gdzie można spotkać ludzi i kilka budynków. Na wjeździe jest stacja benzynowa, która daje nam alternatywę w razie gdybyśmy nie znaleźli żadnego innego noclegu. Po dzisiejszym dniu, w takiej a nie innej pogodzie, liczyliśmy na nocleg pod dachem, więc w pierwszej kolejności udajemy się do szkoły. Tam niestety nie ma żadnego woźnego. Ratownik z pogotowia zlokalizowanego na jej terenie utwierdził nas w przekonaniu, że szkoła obecnie jest pusta. Woźny wraz z resztą pracowników mieszkają w bloku nieopodal. Szkoła niestety odpadła, podjeżdżamy więc pod kościół i plebanię. Tam również nic nie zdziałaliśmy ale przy okazji dowiedzieliśmy się, że na stacji benzynowej jest prysznic, co byłoby dużym udogodnieniem przy dzisiejszej nocy, nawet gdybyśmy mieli spać gdzieś na dziko. Według wstępnych informacji jej właściciel to bardzo w porządku gość i zapewne pozwoliłby nam na przekimanie się na terenie stacji. Dostaliśmy nawet jego imię i nazwisko, ale te dane szybko uciekły nam z głów. Pytamy się pracownika stacji, czy możemy rozbić namiot i od razu dostaliśmy zgodę. Prysznica niestety brak, informacje się zatem nie potwierdziły, ale można było umyć się w toalecie przy umywalce. Na stacji nabyliśmy jeszcze przed snem po zimnym piwku. Pomimo ciągłych opadów dzień kończymy w dobrych humorach. Zdajemy sobie też sprawę, że w drugiej części wyjazdu o takiej pogodzie będziemy mogli szybko zapomnieć. Jeśli na trasie pada i jest zimno to niestety w 90% przypadkach sytuacja ma miejsce w granicach naszego kraju. Taki dystans przy tej pogodzie uznajemy za duży sukces. 











.
Kategoria Odessa 2016


Dane wyjazdu:
180.60 km 0.00 km teren
08:12 h 22.02 km/h:
Maks. pr.:45.62 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Dzień 1 - Województwo Warmińsko-Mazurskie zdobyte

Wtorek, 16 sierpnia 2016 · dodano: 09.09.2016 | Komentarze 2

Zastanawialiśmy się podczas tegorocznej wiosny jaką trasę można zrealizować na rowerach w czasie około 2 tygodni. Planowaliśmy wypad na Bałkany, jednak w tamtych rejonach warto spędzić co najmniej 2 razy więcej czasu. W grę wchodziła też Skandynawia, ale trasa na Fiordy okazała się również zbyt długa. Wybraliśmy więc Ukrainę. Najpierw kilka dni w Polsce, potem Bieszczady, ukraińskie Zakarpacie. Dalszy odcinek jednomyślnie poprowadziliśmy przez Rumunię, następnie przez Mołdawię – jeden z najbardziej tajemniczych krajów Europy dla przeciętnego mieszkańca naszego kontynentu. Trasę zakończyć chcieliśmy w Odessie, by na krótko wypocząć nad Morzem Czarnym. Z Odessy można przemieścić się bezpośrednio pociągiem do Lwowa, a stamtąd do granic Polski jest już rzut beretem.

Ruszamy 16 sierpnia. Tym razem postawiliśmy na to by przed pierwszym dniem porządnie się wyspać, zaczynamy więc dopiero po godzinie 8:00. Spokojnie przedzieramy się przez ulice Trójmiasta. Z Gdańska wyjeżdżamy stosunkowo nową drogą techniczną wzdłuż wylotówki na Pruszcz Gdański, która pełni też po części funkcję ścieżki rowerowej. Jedzie się bardzo przyjemnie w porównaniu z ówczesnym przemieszczaniem się wątpliwej jakości jezdnią o dużym natężeniu ruchu. W Tczewie spotykamy się z Przemkiem – kumplem z bikestatsa, który w tym roku wybiera się do krajów nadbałtyckich, tym razem niestety bez roweru. Odjeżdżamy życząc sobie wzajemnie udanych wypadów, tymczasem niebo zachmurzyło się nie na żarty.









Wieża ciśnień w Tczewie




Pogoda pierwszego dnia miała być przyjazna głównie za sprawą wiatru, który wiać miał przez cały dzień w plecy. W Malborku ogromne utrudnienia na drogach z powodu budowy nowego mostu. Dodatkowy ruch turystyczny wokół zamku całkowicie paraliżuje miasto, z którego szybko uciekamy. Kilka kilometrów dalej w końcu lunęło. Przeczekując ulewę na przystanku podjeżdża do nas pierwszy sakwiarz spotkany na trasie. Jedzie z Tychów do Sopotu, tak więc w przeciwieństwie do nas, jego przejazd dobiega już powoli końca. Ruszyliśmy zaraz po ustąpieniu deszczu i zasadniczo dalsza część odbyła się bez większych fajerwerków. 



W korku staliśmy tylko chwilkę, potem śmignęliśmy za zgodą panów robotników nowym asfaltem :)


Zamek w Malborku


Przeczekujemy deszcz


Kolega sakwiarz, z którym zamieniliśmy słowo



Ostatnią pauzę robimy na wjeździe do Iławy przy nowej przystani z widokiem na jezioro. Z Iławy zostało już tylko 18 kilometrów i podmęczeni pokonujemy je przy zachodzącym słońcu. W Lubawie meldujemy się jeszcze przed zmierzchem. Pierwszy nocleg bardzo komfortowy, u rodzinki. Dzień kończymy z pełnymi brzuchami po pysznej kolacji. 180 kilometrów można uznać za mały sukces, choć trzeba przyznać że znacząco pomógł w tym wiatr wiejący w plecy. Warto jednak wspomnieć, że dla obydwu z nas był to tegoroczny rekord dystansu. Przygotowani do wyprawy zatem jakoś mega dobrze nie byliśmy, ale mając na uwadze, że odpowiednią kondycję nabędziemy już podczas jazdy, startowaliśmy do wyprawy bez stresu.










Ratusz w Iławie





.






Kategoria Odessa 2016