Jednośladami przez Polskę | strona 30 | gdynia94.bikestats.pl Jednośladami przez Polskę




Info

avatar Mamy przejechane 25310.84 kilometrów w tym 846.55 w terenie.


Na imię nam Kamil i Olaf. Postanowiliśmy założyć jeden blog, który będziemy prowadzić razem. Mamy 22 lata, jesteśmy studentami, mieszkamy w Gdyni, a jazdę na rowerze traktujemy jako hobby.
Preferujemy długie wycieczki i jazdę asfaltem, choć czasem wybierzemy się również w teren. Nasz aktualny rekord dystansu jednej wycieczki to 500km (w tym około 380km w ciągu doby). Dodatkowo zainteresowaliśmy się kilkudniowymi wyprawami z sakwami. Pierwszą taką podróż zrealizowaliśmy podczas majówki 2012 (celem był Berlin), następnie dojechaliśmy w 2013 roku do Wenecji, a w 2016 do Odessy :)
Zapraszamy do śledzenia naszych wpisów!
Więcej o nas.

button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl



Kategorie wycieczek



Rekordy dystansu



1. Bydgoszcz, Toruń (3-4.9.11)
500km
2. Poznań (23.8.11)
351km
3. Grudziądz (13.6.11)
340km
4. Elbląg, granica PL-RU (4.6.11)
321km
5. Chojnice (5.7.11)
312km
6. Słupsk, Ustka (21.5.11)
304km
7. Olsztyn, Lubawa (27.6.11)
280km
8. Kwidzyn (22.4.12)
260km
9. Piła (->Berlin) (29.4.12)
238km
10. Bytów (5.5.11)
227km

Kontakt


FACEBOOK

lub na adres e-mail: gdynia94@o2.pl

Licznik odwiedzin


Od 22 marca 2011 nasz blog odwiedziło Na bloga liczniki osób :)

rozmiary oponOdsłony dzienne na stronę
Dane wyjazdu:
20.49 km 14.00 km teren
01:20 h 15.37 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Ostatnie przygotowania przed Skandią

Czwartek, 16 czerwca 2011 · dodano: 16.06.2011 | Komentarze 0

Dzisiaj wieczorem pojechaliśmy na krótki trening do lasu. Chcieliśmy trochę ostrzej pojeździć po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, bo już w sobotę czeka nas debiut w maratonie rowerowym Skandii. Wyszło to średnio. Zamiast jeździć sprawdzonymi szlakami, zachciało nam się skręcić na nieuczęszczaną przez nas wcześniej drogę i skończyło się na długim prowadzeniu roweru. Natrafiliśmy na ogromny teren ogrodzony siatką. Tablice wyraźnie wskazują, że jest to teren wojskowy. Koszary niby są, ale wygląda to wszystko na opuszczone i zaniedbane.
Już wcześniej wiedzieliśmy, że takie tereny się tam znajdują, nawet przejeżdżaliśmy w pobliżu nich, ale tym razem zajechaliśmy od drugiej strony.
Gdy już się wydostaliśmy, zjechaliśmy szlakiem do Gdyni i wróciliśmy miastem.
Jutro przygotowujemy rowery. Generalne czyszczenie z naciskiem na napęd, regulacja, smarowanie i te sprawy.






Spotkaliśmy nawet sarenkę. Nie chcieliśmy jej wystraszyć, więc zdjęcie robione na sporym przybliżeniu.

.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
340.04 km 0.00 km teren
15:02 h 22.62 km/h:
Maks. pr.:46.10 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Jedna wycieczka - trzy województwa

Poniedziałek, 13 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 6

Poniedziałek to zwykle dzień, w którym spędzamy po 8 godzin w szkole, a długie trasy robimy w weekend. Rok szkolny jednak już się powoli kończy, na lekcjach prawie nic nie robimy, a prognozy pogody wskazywały, że właśnie poniedziałek będzie bezwietrznym dniem. Jak się później okazało, wiatr był, ale nie urywał przynajmniej głowy, tak jak to było w weekend.

Już w lutym, kiedy planowaliśmy trasy na sezon, myśleliśmy poważnie o Grudziądzu. Podliczyliśmy wtedy kilometry, wyszło 270, co było dla nas czymś niemożliwym do wykręcenia. A teraz? Przedłużyliśmy trasę na Grudziądz jeszcze o 70 km więcej :)
Postanowiliśmy wyjechać o północy. Chcieliśmy zobaczyć ile damy rade wykręcić.
Spotykamy się w jednym miejscu o północy i po pięciu minutach jesteśmy już w trasie. Znowu musimy przejechać całe Trójmiasto, żeby dostać się dalej, konkretniej na krajową 'starą' jedynkę (teraz 91). Pierwsze 30 kilometrów do Gdańska jadąc ulicami, pokonaliśmy w ekspresowym tempie. Następnie wjeżdżamy już na krajówkę i jedziemy do Tczewa.




Pierwszy postój po 60km - Tczew, siadamy przed McDonaldem. Godzina 2:30. Dookoła nas kręci się radiowóz. Panowie pewnie zastanawiają się, co dwóch gości na rowerze robi w nocy w środku miasta.

Droga od Pruszcza Gdańskiego do Tczewa przebiega bez problemów, ponieważ jest prawie cała oświetlona (po drodze sporo wiosek). W Tczewie zatrzymujemy się na 20 minut żeby odpocząć po 60 kilometrach szybkim tempem. Sygnalizacja świetlna, i w Trójmieście, i w Tczewie, naprawdę dla nas niezrozumiała. Ruch na ulicach znikomy, a światła zamiast mrugać na pomarańczowo, paliły się normalnie. Około godziny 3 wyjeżdżamy z Tczewa. Po 10 minutach jazdy krajówką, zaczyna się rozjaśniać. O 3:20 było już całkiem jasno i można było zdjąć lampki.

Jazda krajową 91 była przyjemna. Mało samochodów i szerokie pobocze, więc dość szybko zajechaliśmy do Gniewu. Znajduje się tam zamek krzyżacki, ale nie było sensu, żebyśmy zjeżdżali do centrum. Wycieczka do Gniewu jest na naszym blogu, byliśmy tam pod koniec kwietnia. Za Gniewem czekał nas ostry zjazd w dół i zaraz za nim - poranna mgiełka. Kiedy wyjechaliśmy już na dobre z Gniewu, zaczęła się nieznana nam część drogi krajowej. Nigdy dotąd tam nie jechaliśmy, ale byliśmy pewni, że szerokie pobocze i bardzo dobra nawierzchnia ciągną się aż do końca. Nie wiedząc nawet kiedy, wyjechaliśmy z województwa Pomorskiego, żeby dostać się do Kujawsko-Pomorskiego.


Poranna mgiełka w okolicach Gniewu.



Z Gniewu do miasteczka 'Nowe' było już tylko 23km. Właśnie tam pożegnaliśmy krajową 91 i wjechaliśmy na drogę biegnącą wzdłuż Wisły, którą wjechaliśmy do Grudziądza. Jechało się tam kiepsko, głównie ze względu na zniszczoną nawierzchnię. Po 20 kilometrach wzdłuż Wisły zobaczyliśmy jednak znak "Grudziądz 3". Trzeba było tylko przejechać mostem nad Wisłą i byliśmy już w Grudziądzu. 140 km na liczniku, godzina 6:40.


Widok na Grudziądz z mostu nad Wisłą. Prawa część miasta - głównie bloki.


A tutaj już lewa strona miasta - niższa zabudowa oraz starówka.



Postanowiliśmy, że w Grudziądzu posiedzimy dość długo. Chcieliśmy uniknąć tych godzin, kiedy wszyscy jeżdżą do pracy. Dojechaliśmy więc na rynek, posiedzieliśmy godzinkę, potem pojeździliśmy trochę po mieście, zrobiliśmy parę zdjęć. Była już godzina 8, więc zaczęliśmy szukać odpowiedniego wylotu z miasta. Weszliśmy jeszcze tylko do Kauflandu, uzupełniliśmy zapasy jedzenia i picia i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed nami było jeszcze 200 kilosów.


Bardzo zadbany rynek w Grudziądzu.






Mury, które otaczają starówkę Grudziądza.

Za Grudziądzem zaczęła się bardzo niepewna część trasy - krajowa szesnastka. Dużo czytaliśmy o tym, że 'jeśli nie musisz, to lepiej nie jedź'. Mimo to, zaryzykowaliśmy. Jak się potem okazało, droga naprawdę była fatalna. Dziury, zerowe pobocze i pagórki zniechęcały do jazdy. Na szczęście ruch nie był aż tak duży. Po pewnym czasie wjechaliśmy do Warmińsko-Mazurskiego.





Jakoś przetrwaliśmy te 40km krajową szesnastką i zjechaliśmy z niej w kierunku Prabut na wojewódzką 522. Tutaj jest jeszcze gorzej - fatalny asfalt. To był jakiś koszmar... Na domiar złego strasznie zachciało nam się spać. Władowaliśmy w siebie energy-drinki i ruszyliśmy dalej. Minęliśmy armię wiatraków na 10km przed Prabutami i po chwili wjechaliśmy z powrotem do województwa Pomorskiego. Witamy w domu? Niekoniecznie, do mety jeszcze 150km.



Jakoś daliśmy radę i dostaliśmy się do Prabut. Potem dalej wojewódzką 522 do Sztumu. Niestety dalej dziury... W Sztumie robimy zakupy. Zapas energy-drinków to podstawa. Jesteśmy pewni, że niedługo znowu zachce nam się spać. Nie stoimy jednak długo w Sztumie, bo zostało już tylko 15km do Malborka. Wjeżdżamy więc na krajową 55 i mając nadzieję na dobrą jakość nawierzchni, ruszamy do Malborka. Pomimo braku pobocza, jechało się naprawdę dobrze. 4km przed Malborkiem jadący z naprzeciwka gościu na skuterze coś do nas krzyczy. Nie zrozumieliśmy go, ale od razu skumaliśmy, że pewnie niedaleko doszło do jakiegoś wypadku. Rzeczywiście, wszędzie policja, straż pożarna, a na poboczach - pognieciona osobówka i dwa draśnięte tiry. W Malborku siadamy na ławce tuż nad rzeką Nogat i zarazem pod zamkiem krzyżackim. Na tej samej ławce odpoczywaliśmy rok temu w październiku, kiedy wykręciliśmy 150km i było to dla nas mistrzostwo świata :)


Byliśmy bardzo blisko Węgier, ale wycieczka za granice kraju nie wchodziła w grę :)


Widok na rzekę Nogat z murów otaczających zamek krzyżacki w Malborku.


A to już zamek we własnej osobie.


Gdy wyjeżdżamy z Malborka, udaje nam się jeszcze ująć zamek z kładki nad Nogatem.

Kierujemy się na wylot z Malborka i dalej krajową 55 jedziemy do Nowego Dworu Gdańskiego. W połowie drogi znowu zaczynamy przysypiać. Nie pozostaje nam nic innego, jak po dojeździe do Nowego Dworu, skierować się do pobliskiego McDonalda na kawę. To daje nam porządnego kopa. Do domu jeszcze 65km, które pokonujemy już bez żadnego postoju. Krajową 55 zmieniamy na siódemkę, którą jedzie się fenomenalnie. 25km poboczem pokonujemy bardzo dobrym tempem, jednak potem zaczynają się objazdy przed Gdańskiem. Siódemka charakteryzuje się bardzo dużym ruchem, bo łączy Gdańsk z Warszawą. Ten bardzo duży ruch nie przeszkadzał, bo mieliśmy pobocze, jednak teraz straciliśmy swoje bezpieczne dwa metry i zrobiło się szalenie niebezpiecznie. Cały czas było słychać hamujące za plecami tiry, które nie miały jak nas wyprzedzić, bo z naprzeciwka ciągnął się sznur samochodów. Do Gdańska dojechaliśmy jednak cali i zdrowi, a przejazd przez trójmiasto to już nic specjalnego. W domu zameldowaliśmy się około 20:45.

To była najcięższa trasa w tym sezonie. Pół dnia walczyliśmy z uczuciem senności, udało nam się dojechać do końca tylko dzięki 5 energy drinkom i jednej kawie na głowę. Oszukaliśmy swoje organizmy, lecz następnym razem bez naprawdę porządnego snu tuż przed jazdą, nigdzie nie ruszymy. Tym samym była to ostatnia długa trasa w bieżącym roku szkolnym. W najbliższą sobotę startujemy w Skandii maratonie. To będzie nasz debiut, trzymajcie kciuki. Tym czasem nadchodzi najlepszy okres sezonu, kiedy na rowery poświęcać będziemy znacznie więcej czasu. W planach mamy 2 kilkudniowe wypady. Jeden odbędzie się już wkrótce, drugi najprawdopodobniej w sierpniu na około 7-10 dni.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
69.82 km 10.00 km teren
03:01 h 23.14 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:22.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Objazd Skandii maratonu - po Gdańskiej części Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego

Sobota, 11 czerwca 2011 · dodano: 12.06.2011 | Komentarze 4

W ten dzień zamierzaliśmy pokonać kolejny, długi dystans. Niestety wiatr rozwiał nasze plany czterema stopniami w skali beuforta :). Nie wiemy jak sytuacja wyglądała w innych części Polski, ale na wybrzeżu mocno piździło.

Szybko wpadamy na pomysł, by objechać trasę Skandii, maratonu w którym będziemy brać udział za tydzień - będzie to nasz debiut w jakimkolwiek maratonie.
Ruszamy przed godziną 12 w kierunku Koleczkowa. Tam odbijamy na wojewódzką 218 w kierunku Gdańska. Mijamy Chwaszczyno, przejeżdżamy nad Obwodnicą Trójmiasta, zjeżdżamy ulicą Spacerową w dół i jesteśmy na miejscu. Początkowo mamy trudności z odnalezieniem miejsca startu maratonu, jednak po kilku minutach, przy pomocy mapy w telefonie znajdujemy właściwą ulicę.

Pierwszy odcinek to asfalt, następnie typowo dla Skandii - leśna droga. Dość często stawaliśmy w miejscu by przy pomocy mapy znaleźć odpowiedni kurs, jednak później całkowicie się zgubiliśmy i wyjechaliśmy na miasto. Odpuściliśmy sobie dalszy objazd trasy i chwilę powłóczyliśmy się po Gdańsku. Jedno okrążenie maratonu ma 28 km. Udało nam się z niego objechać jedynie około 8 km.



Tym razem wracamy Trójmiastem i około godziny 15 kończymy wypad. Całą drogę towarzyszył nam wiatr. Był naprawdę bardzo silny i zrezygnowanie z dłuższej trasy było dobrą decyzją. Na szczęście w prognozach pogody na poniedziałek wiatr ma być niewielki więc jest okazja by nadrobić sobotę. Teoretycznie nie jest to dzień wolny, ale taki wypad jest zdecydowanie ważniejszy od szkoły ;) Tym bardziej, że oceny są już wystawione i nic nie robimy na lekcjach. Zostało już tylko ostatecznie przygotowanie rowerów, pakowanie i ruszamy już za 7 godzin - o północy. Jeśli powiedzie się nam, kolejna wyprawa (pod koniec czerwca) bez wątpienia będzie już uderzeniem w 400 kilometrów. A tymczasem idziemy spać - niedługo wyjazd :)



.
Kategoria od 50 do 99 km


Dane wyjazdu:
24.94 km 0.00 km teren
01:30 h 16.63 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Gdynia - nasze miasto!

Wtorek, 7 czerwca 2011 · dodano: 08.06.2011 | Komentarze 4

Ostatnio ciągle śmigamy na coraz to dłuższe trasy. W śródmieściu rowerami nie byliśmy chyba od marca. Ponieważ od pewnego czasu dostajemy znaki, że chcielibyście zobaczyć więcej trójmiasta na naszym blogu, dziś postanawiamy wybrać się spacerowym tempem do serca Gdyni i przy pomocy zdjęć trochę Wam nasze miasto pokazać. Halę widowiskowo-sportową mogliście już zobaczyć, plażę i molo w Orłowie też, więc jedziemy od razu do centrum.

Ogólnie pogoda już od dłuższego czasu fantastyczna. Dziś jednak słońce w drugiej połowie dnia się schowało. Może to i dobrze, bo byłoby jeszcze bardziej duszno. Poza tym zapowiadali burze, i chmury rzeczywiście wyglądały na takie, które mogły nas w każdej chwili zmoczyć, ale szczęśliwie burze ominęły dziś Gdynię, tylko trochę pokropiło. Koniec pisania, teraz czas na zdjęcia:


Pierwsze miejsce, przy którym się zatrzymujemy, to Skwer Kościuszki i charakterystyczna dla tego miejsca fontanna.
Jak podaje Wikipedia, jest to 'reprezentacyjny plac Śródmieścia Gdyni stanowiący wspólnie z ulicą Świętojańską i Molem Południowym wizytówkę miasta.'



Oto już Centrum Kultury i Rozrywki Gemini, w którym znajduje się Multikino. Za Gemini widać część wiezowca "Sea Towers." Jest to kompleks składający się z dwóch wieżowców wybudowany w 2009 roku. Jest to najwyższy budynek w Polsce wybudowany poza Warszawą i najwyższy budynek mieszkalny w kraju. W rankingu wybudowanych wieżowców znajduje się na 9 miejscu. W zasadzie, jeszcze podczas budowy stał się nową wizytówką Gdyni.


Zaraz potem kierujemy się w stronę Gdyńskich straganów. Chcemy kupić flagi Gdyni aby przymocować je do naszych rowerów. Nie dostaliśmy niczego, będziemy szukać dalej.
Tuż przy straganach stoi dumnie Dar Pomorza, czyli trzymasztowy żaglowiec szkolny zakupiony przez społeczeństwo Pomorza w 1929 dla Szkoły Morskiej w Gdyni. Obecnie statek-muzeum.





Nad przystań jachtową też zawitaliśmy.


Teatr Muzyczny w Gdyni im. Danuty Baduszkowej. Tak się składa, że własnie teraz odbywa się tam coroczny Polski festiwal filmów fabularnych. Teatr jest rozbudowywany od stycznia. Staraliśmy się jednak nie ująć na zdjęciu placu budowy.


Po odwiedzeniu teatru, jedziemy bulwarem nadmorskim kawałek aby zrobić zdjęcie Gdyni z oddali. Przy okazji sprawdzamy nową ścieżkę rowerową.


Wracając bulwarem, zatrzymujemy się na chwilę przy plaży, która położona jest w ścisłym centrum Gdyni.


Ostatni punkt wycieczki, czyli ulica Świętojańska, najbardziej reprezentacyjna dla miasta. Coś jak Krupówki w Zakopcu.

Jeżeli zaciekawiła Was Gdynia, to rzućcie okiem na nie nasze zdjęcia, z lotu ptaka. Są naprawdę fantastyczne. LINK.
Jak będzie czas, to kiedyś pokażemy Wam też resztę trójmiasta!

.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
320.84 km 0.00 km teren
13:56 h 23.03 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:23.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Kolejne 300km - Elbląg, Frombork i granica w palącym słońcu

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 05.06.2011 | Komentarze 6

Prognoza pogody na weekend zapowiadała tylko jedno - dłuugą wycieczkę :) Niedziela odpada, bo nie wstalibyśmy do szkoły następnego dnia, dlatego wyjazd organizujemy w sobotę. Naszym planem było kolejne 300km. Wyjeżdżamy o godzinie 3, dlatego, że jesteśmy zależni od promu na Wiśle, który pływa od 5:20.
Gdyby nie to, moglibyśmy wyjechać jeszcze wcześniej, by nie wracać do Gdyni o późnej godzinie.

Najpierw trzeba przebić się przez Gdynię. Pierwszy raz jedziemy ulicą Morską, zamiast ścieżkami rowerowymi wzdłuż niej, którymi jedzie się bardzo wolno. Ruchu na ulicach praktycznie w ogóle nie ma. Potem długo nic ciekawego – przejazd całego Trójmiasta, podczas gdy niebo powoli się rozjaśnia.


Gdańsk o świcie

Jedziemy tak samo jak przed miesiącem, gdy naszym celem była Mierzeja Wiślana. Za rafinerią odbijamy w kierunku Sobieszewa – wtedy zdajemy sobie sprawę, że prawdopodobnie nie zdążymy na pierwszy prom. Jest godzina 5, za 20 minut odpływają, a my mamy do Świbna jeszcze 7 km. Dodatkowo zaczęło wiać w twarz. Mimo wszystko gwałtownie przyspieszamy, by nie czekać w Świbnie 40 minut na kolejny kurs. Dojeżdżamy o 5:15, jesteśmy zadowoleni, że udało nam się dotrzeć przed czasem. Lecz chwile później, zjeżdżając nad Wisłę, promu nie ma. Płynie już na drugą stronę rzeki mimo, że ruszać miał o 5:20. W takiej sytuacji jesteśmy zmuszeni na postój do godziny 6 na kolejny kurs. Trochę nas wkurzyli panowie obsługujący prom.


Prom w Świbnie. Godzina 5:40.

Przedostajemy się na drugą stronę Wisły i jedziemy znanym nam (z wyjazdu do Krynicy Morskiej) odcinkiem do Jantaru. Tam drogowskaz kieruje do wsi Rybina więc zjeżdżamy z drogi wojewódzkiej. Jest to 8 kilometrowy odcinek o naprawdę fatalnym stanie nawierzchni. Miejscami nie ma nawet asfaltu i jedzie się po dziurach i piasku. Dodatkowo atakują tu nas po kolei 3 psy. Wyjeżdżamy w Rybinie na drogę 502, jedziemy nią kawałek do miejscowości Tujsk i tam znów skręcamy, na dwunastokilometrowy odcinek do Marzęcina. Im bardziej jedziemy na wschód, tym bardziej niebo się chmurzy, pojawia się nawet mgła, a przecież jeszcze za Gdańskiem niebo było zupełnie czyste.

Kilka kiometrów dalej znajdujemy się miejscowość Kępki – przemierzamy tutaj most nad rzeką Nogat tym samym wjeżdżając na teren województwa Warmińsko-Mazurskiego. Po kilkunastu minutach drogi wyjeżdżamy na krajową siódemkę. Tutaj widnieje zakaz jazdy rowerem, lecz jest ścieżka rowerowa, którą wjeżdżamy do Elbląga.


Most w Kępkach nad rzeką Nogat. Miejsce, gdzie spotykają się województwa Pomorskie i Warmińsko-Mazurskie.

Po chwili zaznajomienia się z mapą Elbląga, kierujemy się do śródmieścia. Robimy zdjęcia starówki i zjeżdżamy w dół, żeby usiąść na ławce przy rzece Elbląg. Jedną z atrakcji są tam rejsy właśnie po kanale Elbląskim oraz po jeziorze Drużno. Jest to na tyle fajne, że statek nie pływa jedynie po wodzie - na odcinkach trawiastych pod górę jest wciągany linami.
Tutaj więcej info - link


Starówka elbląska.




Rzeka Elbląg, skąd wypływają rejsy na kanał Elbląski.

W Elblągu się najadamy, odpoczywamy po stu kilometrach szybkim tempem i postanawiamy odwiedzić Raczki Elbląskie położone 6 km od centrum Elbląga. Jest to nam kompletnie nie po drodze, ale jesteśmy tak blisko, że głupio byłoby nie zawitać. Jest to miejsce znane z najniżej położonego punktu w Polsce.





Po wizycie w Raczkach o dziwo nie popadamy w depresję i ruszamy z powrotem do Elbląga. Tym razem omijamy centrum i kierujemy się od razu na wojewódzką 503 w kierunku Tolkmicka i Fromborka. Pierwsze 10 kilometrów jedzie się bardzo dobrze. Potem jednak zaczyna się to, o czym dużo czytaliśmy przed wyjazdem - Wysoczyzna Elbląska. Tutaj jedzie się tak jak na Kaszubach, niestety stan tej drogi jest opłakany przez co podjazdy są bardzo męczące. Po zdobyciu wysoczyzny rozciąga się piękny widok na Zalew Wiślany, rzuca się w oczy także Krynica Morska po drugiej stronie zalewu.


Widok na Zalew Wiślany z Wysoczyzny Elbląskiej.

Po pokonaniu przewyższeń, zjeżdżamy w dół i tutaj ukazuje nam się bardzo ciekawa tabliczka :) Wszystkie drogi prowadzą do Elbląga!



Bez zbędnych postojów jedziemy od razu do Fromborka - miasta ściśle powiązanego z Mikołajem Kopernikiem. Jako, że jest on patronem naszej szkoły, bardzo dobrze znamy Frombork, więc nie tracimy czasu na zwiedzanie. Robimy tylko zdjęcie zamku, uzupełniamy zapas picia i jedziemy dalej.


Zamek we Fromborku.

Z Fromborka do Braniewa mamy już tylko 10 km, więc ciśniemy bez odpoczynku. Po dojeździe do Braniewa widzimy tabliczkę wskazującą kierunek - Kaliningrad. Powoli łapie nas głód, jednak do granicy już tylko 6km. Dojeżdżamy więc do przejścia granicznego w Gronowie i dopiero tam się najadamy.



Już drugi raz w tym roku zawitaliśmy pod granicę polsko-rosyjską. Na przejściu granicznym widzimy mnóstwo samochodów z rosyjskimi rejestracjami wjeżdżającymi do Polski. Na poboczu leży opakowanie po rosyjskich fajkach, a po drugiej stronie drogi - billboard z reklamą po rosyjsku. Czuć ten klimat :) Do Kaliningradu z Gronowa jest jedynie 45 km, jednak przebić się przez granice jest baaardzo ciężko.


Twarze niezbyt wyjściowe ale słońce robi swoje







Siedzimy na granicy około pół godziny i ruszamy w drogę powrotną. Ponownie wita nas Unia Europejska. Znowu dojeżdżamy do Braniewa, gdzie robimy zakupy w Lidlu. Z marketu wychodzą grupy Rosjan. Wózki zawalone po brzegi zakupami. Widocznie u nas taniej :)



Do Fromborka jedziemy tak samo jak przedtem. Potem jednak decydujemy się na jazdę wojewódzką 504. Znowu wjeżdżamy na wysoczyznę. Teren mocno pagórkowaty, lecz droga zdecydowanie lepsza od tej przez Tolkmicko, tak więc pokonujemy ten odcinek bez większych problemów.

Jest już dość późno. Do Elbląga dojeżdżamy o godzinie 16:30. Za nami 220 km, przed nami jeszcze 100. Zmęczenie trochę daje się we znaki, nie jest jednak aż tak źle. Słońce cały czas piecze, niebo bezchmurne od 8 godzin, więc jesteśmy już mocno opaleni. W Elblągu odpoczywamy około 20 minut i ruszamy w drogę powrotną do Świbna na prom. Jako, że po wyjeździe z Elbląga zmieniamy kierunek jazdy, wiatr wieje prosto w twarz. Nie jedzie się przyjemnie. Mimo to, w Świbnie jesteśmy o 19:10. Czekamy na prom 20 minut i po wysiadce po drugiej stronie Wisły, kierujemy się do Sobieszewa.


W oczekiwaniu na prom.

W Sobieszewie nie możemy nie wstąpić do knajpki, w której byliśmy na początku maja, gdy jechaliśmy do Krynicy Morskiej. Najadamy się do syta, żeby ostatnie 45 km pokonać w szybkim tempie. Do Gdyni wjeżdżamy kilka minut przed godziną 23 i aby jak najszybciej wrócić do domu, znów jedziemy ulicami. O 23:30 meldujemy się na miejscu.

Wycieczka bardzo udana. Piękna pogoda, na tyle ciepło, że przez większość trasy jechaliśmy bez koszulek. Nowy rekord cieszy, tym bardziej, że postęp widać gołym okiem. Wykręciliśmy 15 km więcej niż przy ostatnich 300 kilometrach, a do domu przyjechaliśmy pół godziny wcześniej.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
151.42 km 22.00 km teren
06:44 h 22.49 km/h:
Maks. pr.:51.90 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Inwazja much i kolejny kapeć, czyli niedzielny wypad na Hel

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 4

Sobota była jednym wielkim czyszczeniem naszych wehikułów. Później natomiast oglądaliśmy finał Ligi Mistrzów. Niedziele jednak mieliśmy wolną i postanowiliśmy pojechać na Hel. Byliśmy tam rok temu, jednak bez większego zwiedzania rozmieszczonych po drodze atrakcji turystycznych. Dziś natomiast skupiliśmy się głównie na nich, tym samym odstawiając dystans oraz inne statystyki na drugi plan.

W porównaniu z pobudką o 2 w nocy, którą zafundowaliśmy sobie tydzień temu, dziś pozwoliliśmy sobie pospać dłużej. Wyjeżdżamy więc dopiero około godziny 10.30.
Pogoda od początku beznadziejna, ale zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić. Co ważne, nie zapowiadali żadnych opadów, co, nawet pomimo silnego wiatru, przekonało nas do wyjazdu. Pierwsze 25km to świetnie nam znana droga do Pucka. Docieramy tam już po godzinie jazdy, co jest bardzo dobrym wynikiem. Po pierwszych 15km licznik wskazywał średnią prędkość na poziomie 27.6 km/h, jednak potem zaczęły się podjazdy.


Przystań jachtowa w Pucku

W Pucku zatrzymujemy się tylko na minutkę żeby cyknąć fotkę i ruszamy dalej. Zaraz za Puckiem zaczyna się ścieżka rowerowa, która prowadzi aż do samego Helu. Pół godziny później dojeżdżamy już do Władysławowa z bardzo dobrym czasem. Właśnie we Władku zaczynają się przygody. Kamil nie zdążył kupić wczoraj nowej opony na tylne koło, a ta z którą jechał była w bardzo kiepskim stanie. Bieżnik kompletnie starty. Po 40km łapiemy więc kapcia. Wystarczył mały kamyczek, który dostał się między oponę a dętkę. Zdejmujemy więc oponę z koła i dokładnie sprawdzamy jej stan. Udaje nam się znaleźć 3 miejsca, które mogą powodować kolejne przebicia dętki. Nie ma sensu zakładać nowej, bo po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach znowu złapiemy kapcia. Wyjmujemy więc łatki i łatamy nimi nie dętkę, lecz oponę, od wewnątrz. Pomysł okazał się bardzo dobry i do samego końca wycieczki nie mieliśmy już żadnych tego typu przygód.



Armia wiatraków w okolicach Pucka. Ta sama, którą mijaliśmy tydzień temu, jednak z zupełnie innej strony.


Wymiana dętki we Władysławowie...

Czas, który udało nam się nadrobić dzięki dobremu tempu tracimy więc na wymianie dętki. Traktujemy to jednak jako postój, przy okazji najadając się do syta. Za Władysławowem wjeżdżamy na mierzeję Helską i po chwili doświadczamy istnej inwazji muszek. W okolicach Chałup (tak, tych z piosenki Wodeckiego :D), gdzie ścieżka rowerowa schodzi tuż pod zatokę Pucką, zaczyna się najgorszy etap naszej wycieczki. Setki much zaczynają wlatywać nam w otwory w kasku, za ubrania, okulary, do ust czy uszu. Nie można normalnie oddychać, gdyż każdy wdech to ryzyko połknięcia kilkunastu owadów naraz. Podnieść głowy również nie można – musimy tak jechać przez ponad 10 kilometrów. Jedziemy około 30 km/h, więc owady uderzają w nas i już na nas zostają :). Kamil wyjmuje więc swoją chustkę, którą wziął na traskę i zakrywa całą twarz. Świetnie się to sprawdza. Po drodze mijamy innych rowerzystów, którzy rozpaczają ze łzami w oczach i mają ochotę jedynie na powrót. Wszystko przez te cholerne owady.


Ścieżka rowerowa na Mierzei Helskiej.


Inwazja owadów na mierzei.


Ochrona przed owadami, bardzo skuteczna :)

W końcu dojeżdżamy do Jastarni. Objeżdżamy tam zespół bunkrów z II Wojny Światowej - jeden z naszych dzisiejszych celów. Później podjeżdżamy pod ośrodek, do którego Olaf jedzie jutro na klasową wycieczkę. Poniżej kilka fot bunkrów z tzw. Ośrodka oporu Jastarnia.










Na szlaku mijamy nawet sporo osób.

Pogoda znacznie się poprawia. Zza chmur wychodzi nawet słońce. Mijamy całą Jastarnię dojeżdżając do Jutaty. Tutaj ścieżki nie ma w ogóle, więc trzeba jechać chodnikiem. Potem zaczyna się jakaś ścieżka rowerowa, jednak nie wyłożona kostką, oferująca jedynie utwardzony piasek. Postanawiamy jechać więc asfaltem, co nie podoba się kierowcom. Cały czas na nas trąbią, więc w końcu jesteśmy zmuszeni zjechać na ścieżkę. Jedziemy nią do samego Helu. Po drodze wchodzimy do Muzeum obrony wybrzeża w Helu. Jest nim Wieża kierowania ogniem wybudowana przez hitlerowców w czasach II Wojny Światowej.


Lotnisko w Jastarni.


Wieża kierowania ogniem.







Po zwiedzeniu muzeum kierujemy się do centrum Helu. Objeżdżamy je i następnie dojeżdżamy do latarni morskiej. Potem na chwilę wchodzimy do sklepu i ta chwila się przedłuża. Chmury zasłoniły niebo, zaczęło nawet mocno padać. Stoimy 15 minut pod dachem sklepu i po przejściu chmury, wyjeżdżamy z Helu.


Latarnia morska w Helu.

Powrót jest identyczny. Cały czas wzdłuż mierzei, potem z Władysławowa tą samą ścieżka rowerową, wzdłuż zatoki, do Pucka. Do Gdyni dojeżdżamy około godziny 20. Wycieczka jak najbardziej udana. Nie jechało się nam jednak za dobrze. Gdybyśmy mieli przejechać 300km właśnie dziś, nie jesteśmy pewni, czy dali byśmy radę. Najbliższe dwa dni, czyli poniedziałek i wtorek Olaf spędzi na wycieczce klasowej w Jastarni. Kamil wykorzysta więc ten czas na serwisowanie roweru. Trzeba zmienić oponę, wycentrować koło, dokupić oświetlenie, może jakieś rogi. Prawdopodobnie w środę pojedziemy na jakąś krótka traskę, a kolejny weekend to kolejny długi dystans, dłuższy niż dziś.

Maj kończymy z przeciętnym wynikiem 1130km. Bardziej stabilna pogoda i byłoby na pewno więcej kilosów, ale i tak jesteśmy zadowoleni, a najbardziej z przekroczenia po raz pierwszy bariery 300km. Oby w czerwcu stuknęło jeszcze więcej kilometrów!



.
Kategoria od 150 do 199 km


Dane wyjazdu:
32.89 km 5.00 km teren
01:27 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Po szkole

Czwartek, 26 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 0

We wtorek pojeździliśmy po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, dziś dla odmiany zafundowaliśmy sobie trochę szosy, lecz kilka kilometrów w lesie także wpadło.
Słonecznie, ciepło i bezchmurnie, ale.. wiatr daje ostro popalić.

Ruszamy około godziny 17 30, najpierw standardowo lasem do Koleczkowa. Tam odbijamy na prawo na około 10 kilometrowy odcinek drogą wojewódzką do Nowego Dworu Wejherowskiego. Miejscami wiatr wieje w plecy więc można rozwinąć przyzwoitą prędkość. W Zbychowie posiedzieliśmy przy pobliskim stawie około godziny. Pogadaliśmy, zjedliśmy co nie co i ruszyliśmy w drogę powrotną - tym razem zjazd lasem do Rumii i powrót miastem.

Na weekend prognoza pogody taka sobie, mogłoby być lepiej. Mimo wszystko, prawdopodobnie w niedzielę pojedziemy na Hel.



.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
23.62 km 12.00 km teren
01:35 h 14.92 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trójmiejskim Parkiem Krajobrazowym

Wtorek, 24 maja 2011 · dodano: 25.05.2011 | Komentarze 3

CAŁĄ SOBOTĘ SPĘDZILIŚMY NA TRASIE LICZĄCEJ PONAD 300 KM. WPIS JEST JEDNAK ZABLOKOWANY PRZEZ MODERATORÓW JUŻ OD TRZECH DNI I NIE JEST WIDOCZNY PO WEJŚCIU NA INFO O NASZYM PROFILU. ZOBACZYĆ GO MOŻNA DOPIERO PO WPISANIU ADRESU BLOGA W PRZEGLĄDARCE. Wynika to z tego, że moderatorzy sprawdzają każdą długą wycieczkę, czy nie jest ona czasami oszustwem. Mamy nadzieję, że niedługo wpis zostanie odblokowany, tym czasem odsyłamy was do wpisania adresu bloga manualnie lub kliknięciu w archiwum bloga w "Maj".

Po tym krótkim ogłoszeniu parafialnym szczególnie skierowanym do naszych znajomych bikerów z serwisu (zakładamy, że żaden z Was nie wpisuje naszego adresu bloga w przeglądarce, tylko wchodzi na nasz profil), przejdźmy do dzisiejszej wycieczki :)



Nasz kumpel, Orzeł kupił sobie niedawno nowego Scotta. Postanowiliśmy więc wybrać się razem z nim, w trójkę, do lasu. Trochę błądziliśmy, trochę jeździliśmy po znajomych nam szlakach. W większości były to jednak mocno zarośnięte ścieżki, dawno nie uczęszczane. Słońce świeciło dosyć mocno, było więc ciepło. Pojeździliśmy trochę po Trójmiejskim Parku, potem wyjechaliśmy na miasto, gdzie mocno dawał o sobie znać wiatr. Do domu wracaliśmy już miastem, gdy nagle lunął deszcz. Trochę zmokliśmy, ale z cukru nie jesteśmy.

Wypad mimo wszystko udany, fajne podjazdy, trochę przeszkód w postaci wystających korzeni, czy sypkiego piasku. Na czwartek planujemy kolejną krótką traskę i w sobotę śmigamy na Hel.

.
Kategoria do 49 km


Dane wyjazdu:
304.19 km 7.00 km teren
14:56 h 20.37 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Trzy stówy z przygodami :)

Sobota, 21 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 7

Prognoza na sobotę była bardzo nieciekawa. W przeciągu dnia deszcz, burze a co za tym idzie, również wiatr. Dodatkowo zapowiadany był 'koniec świata' w okolicach godziny 18, co totalnie nam nie pasowało :D. Niestety nie udało się skontaktować z gościem, który za to odpowiada, żeby choć o kilka godzin przełożył swoje zachcianki :) Prognoza pogody jednak nagle się zmieniła na dobre, więc ryzykujemy i postanawiamy jechać.

Godzina 2 - pobudka. Jako, że jedziemy na 300km, to i tak wstajemy dosyć późno. Chcemy jednak uniknąć jazdy po ciemku drogami wojewódzkimi. O godzinie 3:10 spotykamy się w jednym miejscu i pięć minut później jesteśmy już w trasie. Pierwsze pół godziny to przejechanie Rumi i Redy. Jedziemy miastem, więc nie mamy problemów z brakiem oświetlenia. Po wyjechaniu z Redy, dostajemy się na wojewódzką 216 w kierunku Pucka i Helu.


Wyjazd z Gdyni - godzina 3:10.


Tabliczka znajdująca się zaraz za Gdynią. Nie odzwierciedla jednak naszej trasy, ponieważ nie jechaliśmy krajową szóstką, czyli najkrótszą z możliwych dróg.


Armia wiatraków w okolicach Pucka.

Za Redą wjeżdżamy na stromy podjazd, zaraz za nim, około godziny 4 zaczyna się rozjaśniać. Przed Puckiem odbijamy na drogę wojewódzką nr 213 prowadzącą do samego Słupska. Zaraz za Żarnowcem pogoda zaczyna się psuć. Zebrały się chmury, wiatr szalał coraz bardziej i 10 kilometrów dalej w końcu spadł deszcz. Jechaliśmy wtedy jakąś wioską jednak zupełnie nie było gdzie się schować. Z daleka dochodzi dźwięk pierwszych grzmotów, tak więc pędzimy do Choczewa na przystanek pks. Zdążyliśmy po drodze zmoknąć, jednak dopiero teraz przyszła burza. Czekamy około godzinę (6.15-7.15), zrobiło się cholernie zimno i przez pewien czas naprawdę żałowaliśmy wyjazdu. Jazdy przy takiej temperaturze odechciewało się zupełnie a pogoda do bicia rekordu nie sprzyjała.


Jezioro Żarnowieckie.


Schron przed burzą - przystanek w Choczewie.

Kolejne kilkadziesiąt kilometrów to jazda po mokrej nawierzchni, jednak już bez deszczu ani burzy. Kilka kilometrów przed Słupskiem skręcamy by przedostać się na drogę krajową 21 prowadzącą do Ustki. Na początku droga wyłożona płytami, później jednak wjeżdżamy do lasu a tam jedzie się mniej przyjemnie. Wszędzie błoto, pełno dróg, których nie ma nawet na mapach. Dość długo błądzimy, w międzyczasie przechodzimy mostem przez rzekę Słupię i kawałek dalej udało nam się wydostać.
Właśnie w lesie przydaje nam się kompas w telefonie.


Most nad rzeką Słupią na leśnym odcinku w kierunku Ustki.

Droga nr 21 ma szerokie pobocze, dlatego ostatnie kilka kilometrów pokonujemy bez problemu i po godzinie 13 dojeżdżamy do jednego z celów naszej wyprawy – Ustki. Długo tam nie siedzimy – odpoczywamy nieopodal plaży, najadamy się i wyruszamy w kierunku Słupska. Pogoda robi się fenomenalna. Same słońce, zero chmur.




Bulwarek nadmorski w Ustce.


A to już plaża w Ustce.

Po 165 kilometrach w końcu dojeżdżamy do Słupska. Najpierw udajemy się do centrum. Pierwsze co rzuca się w oczy to piękny ryneczek. Później szukamy Burger Kinga – restauracji, której w trójmieście nie ma, a ta jest najbliższa. W poszukiwaniu fast-fooda, objeżdżamy cały Słupsk. Naprawdę ładne, szybko rozwijające się miasto, z dużą ilością ścieżek rowerowych, centrów handlowych, ale także parków z ławeczkami.




Piękny rynek w Słupsku. W oddali Kościół Najświętszej Maryi Panny

Wchodzimy do Burger Kinga, najadamy się i przy okazji korzystamy z sieci, sprawdzamy pogodę na powrót oraz obliczamy ilość kilometrów przy pomocy google map.


Tak kiedyś było w centrum Słupska.



Wyjeżdżamy przed godziną 15. Powrót planujemy w kierunku południa by dobić 300 kilometrów. Najpierw jedziemy drogą nr 210 w kierunku Bytowa, później odbijamy na 212 w stronę Lęborka i w miejscowości Czarna Dąbrówka kierujemy się na Sierakowice i Kartuzy. W Czarnej Dąbrówce mijamy jakiś festyn. Jak się później okazuje - dzień strażaka. Szkoda, że pani, która śpiewała, trochę fałszowała.


Dzień strażaka w Czarnej Dąbrówce.

Właśnie za Czarną Dąbrówką zaczyna się najcięższy odcinek. Po ponad 230 kilometrach nie jest już łatwo z kaszubskimi pagórkami. Co gorsze, 5 kilometrów przed Sierakowicami łapiemy kapcia. W Starogardzie kilka tygodni temu dętkę przebił Olaf, teraz Kamil. Tak dla równowagi :D Wymiana dętki pochłonęła dużo czasu, a tego było już mało, dochodziła godzina 20.


Efekty wymiany dętki w tylnym kole (łańcuch był świeżo posmarowany ;))

Do Gdyni zostało około 60 kilometrów. Sił coraz mniej, za to spać chce się coraz bardziej. O 21.30 dojeżdżamy do Kartuz a tu już robi się ciemno. Został nam 10-kilometrowy odcinek w dół do Przodkowa – bez światła dziennego niestety trzeba jechać wolno. Później został nam odcinek przez kilka wsi – zupełnie nieoświetlony. Jedziemy obok siebie by bardziej oświetlić drogę. Nie widać zupełnie nic. Co jakiś czas mijają nas tylko auta, które dają długimi po oczach, tym samym oświetlając drogę.


Tyle widzieliśmy jadąc po godzinie 22 :) To co widać, to nie wieża Eiffela. To RTCN Chwaszczyno.

Na odcinku z Koleczkowa do Gdyni jechało się najmniej przyjemnie. Z racji że 8km to zjazd bez ruchu (rozpędzić w lesie w nocy się nie można), jest bardzo zimno. Po ponad półgodzinnym zjeźdźie cali zmarznięci wjeżdżamy do miasta. Na liczniku 304 kilometry więc cel osiągnięty. 4 setki osiągnąć będzie trudno jednak do tego będziemy dążyć. Tym bardziej, że dzień robi sie coraz dłuższy a pogoda bardziej przyjazna.

Pomińmy burzę, przebicie dętki i powrót w zupełnej ciemności - to była po prostu świetna wycieczka, a co najważniejsze - sprostaliśmy kolejnemu wyzwaniu i objechaliśmy pół województwa :)
Za tydzień w weekend pojedziemy na lajtową trasę, prawdopodobnie Hel.

A tymczasem - kolejna sklejka z mijanych po drodze tabliczek.




.
Kategoria powyżej 300 km


Dane wyjazdu:
52.83 km 0.00 km teren
02:27 h 21.56 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Ostatnie przygotowania przed weekendem

Czwartek, 19 maja 2011 · dodano: 19.05.2011 | Komentarze 2

Dziś po szkole znaleźliśmy trochę wolnego czasu. Zamierzaliśmy pojechać na traskę około 50 km i ten zamiar zrealizowaliśmy. Pogoda nareszcie dopisała - słońce ostro dawało, lecz nie było parno. Wiaterek znad morza robi swoje. Gdyby wiał trochę delikatniej, można by powiedzieć, że pogoda była idealna.

Około godziny 17.30 umawiamy się w jednym miejscu i jedziemy do salonu rowerowego Żuchliński (przypominamy: największy salon rowerowy w Polsce :)). Olaf kupuje torbę trójkątną na ramę i wracamy z powrotem. Podjeżdżamy pod blok Przemka i zabieramy go na traskę. Wyjeżdżamy więc dopiero około godziny 18.

Dostajemy się asfaltem do Kosakowa i przed Pierwoszynem skręcamy na Dębogórze. Potem zjeżdżamy na polną drogę za Dębogórzem i po kilku kilometrach jazdy lasem wyjeżdżamy na wojewódzką 100. Jedziemy nią kawałek i po chwili się rozdzielamy. Przemek musi już wracać do domu, więc jedzie dalej wojewódzką a my skręcamy w polną drogę żeby po kilkunastu kilometrach jazdy raz piaskiem, raz płytami asfaltowymi, dojechać do Osłonina. Stamtąd już tylko 3 km do Rzucewa, więc ciśniemy bez zatrzymywania się.







Około 19.30 dojeżdżamy do celu. Pierwsze czego szukamy to sklep. Każdy kupuje butelkę picia i drożdżówkę, robimy fotkę pałacu Jana III Sobieskiego i zjeżdżamy na molo tuż pod pałacem. Tam siedzimy około pół godziny.





Słońce zachodzi i robi się chłodnawo, więc wyruszamy w drogę powrotną. Jedziemy identycznie, jednak w pewnym momencie zagadujemy się i nie skręcamy tam, gdzie powinniśmy. Pytamy się biegnącego gościa, gdzie prowadzi ta droga. W odpowiedzi słyszymy "Rewa". No dobra, w sumie możemy jechać do Rewy. Świetnie znamy tamtejsze drogi. Po drodze mijają nas wywrotki. Po chwili widzimy, że usypują piasek na drogę, żeby ją utwardzić. Przebijamy się przez usypane górki z piasku, dojeżdżamy do Rewy i do domu wracamy już asfaltem.



Wycieczka jak najbardziej udana. Pogoda bardzo dobra, jednak 1,5 godziny po powrocie do domu, zaczęło ostro padać. Sprawdziliśmy więc zaufaną prognozę pogody dla zatoki puckiej i... kiepsko. Planowaliśmy długi dystans w sobotę. Według prognozy, ma jednak mocno padać właśnie w sobotę, a niedziela podobno sucha. Będziemy chyba zmuszeni przełożyć naszą wycieczkę na niedzielę. Jutro podejmiemy decyzję. Po powrocie umyliśmy rowery, jutro posmarujemy łańcuchy i będziemy obserwować zmiany w prognozie.



.
Kategoria od 50 do 99 km